Dzień dobry!
Dzisiaj słonecznie, czuję się jakoś tak fajnie, mamy superanckie plany na wieczór, humor mi od rana dopisuje, więc…Czemu by tu czegoś nie naskrobać? Nie tam, żeby coś zaraz spektakularnego, jakieś przełomy, ale jest po prostu dobrze i o tym też trzeba pisać. Na niedzielnym obiadku u rodziców najadłam się chyba za całą rodzinę, a na pewno napiłam, litr kompotu we mnie drzemie. Dodatkowo przyjemnie spędzone popołudnie na przy domowym, zacisznym terenie, na leżaczku sprawiło, że całkiem nieźle mnie opaliło, ale trochę mnie martwi, że taki ze mnie czasem łasuch wyłazi, bo z tym odchudzaniem to słony zapał, a co się zrzuciło, to już wróciło. 😛 niebawem się okaże, czy ślubną kieckę trza będzie poszerzać.
Od czego by tu zacząć…Ekhemmm…No to tak. Wszystko powoli rusza do przodu, a przede wszystkim, sprawa z zabiegiem enukleacji. Przedwczoraj dzwonili do mnie z okulistyki w Elblągu i zaproponowali termin zabiegu na 23 maja, ale jeszcze raz przypomniałam, że mój ślub jest 15 czerwca, więc…Czy nie dałoby rady przełożyć na troszeczkę później? Dałoby, oczywiście! Koniec czerwca, początek lipca, jeszcze będą dzwonić. Nnnnno dobra, mi pasuje, tym bardziej, że ostatnio, jak już kiedyś pisałam, odpuściłam sobie większość wysiłkowych prac i to oko, odpukać, naprawdę śpi i ufam, że dotrwam w tym stanie uśpienia do wesela, a potem niech się dzieje co chce i co musi. Liczymy się z tym, że po zabiegu długo nigdzie nie ruszymy tyłków z domu, co za tym idzie, mężuś nie pojedzie w swoje rodzinne strony. Bardzo jest mi go żal, ale żeby nie było, ja nawet go namawiałam, żeby pojechał, że ja sobie poradzę…Jednak nic na to nie poradzę, że on nie, nie, nie i nie. Nie chce mnie zostawiać samej, chce być ze mną, chce być potrzebny, chce czuwać, pomagać. No dobrze, lepszego męża nie mogłam sobie wymarzyć, doceniam i dziękuję.❤❤❤
Co dalej…Majówkę spędziliśmy całkiem sympatycznie, grillowanie u rodziców, nawet angaż spory w przygotowanie jedzenia mieliśmy. Dogadaliśmy wszelkie sprawy z organistą, a w środę był u nas nasz dj, z nim też ustaliliśmy wszystko co do muzyki, zabaw i tak dalej. O, i tak na przykład, doszliśmy do wniosku, z czego ja się bardzo cieszę, ponieważ w przypadku, gdy ma się drugi stopień umuzykalnienia, rozróżniasz kto śpiewa, a kto tańczy, to zadecydowaliśmy, że pierwszy taniec będziemy tańczyć razem ze świadkami, no tak…W kółeczku. Myślę, że wyjdzie to lepiej niż mielibyśmy okaleczyć ten piękny utwór skaldów samodzielnie, a były tu już próby, oj były i wyszło z nich jednoznacznie, że w tańcu to my się nie rozumiemy, nie dogadujemy. Co ciekawe, kiedy prowadzi nas w tańcu ktoś widzący, to idzie ponoć bardzo ładnie, dlatego padło na taniec ze świadkami i jedno zmartwienie mamy mniej. Oczywiście goście też będą mogli się dołączyć. Miałam jeszcze taki oryginalny pomysł, żeby zamiast tańczyć swój pierwszy utwór, to może by jednak się go nauczyć i zaśpiewać w duecie? Albo może rodzicom w ramach podziękowań zaśpiewać? To by mi bardziej odpowiadało, jedno z tych dwóch, na pewno bym to miło zapamiętała, a nie tam…Tańczenie jakieś…:D ale pomimo że jegomość ładnie śpiewa, to nie chce ze mną w duecie, bo na scenie to nieeee, bo to stres to nieeeeee, bla bla bla bla. Nie zaproponowałam mu jeszcze, żeby zagrał jeden wyścig w forzie, w podziękowaniach dla rodziców, 😀 on będzie grał, a ja wręczę im prezenty z pomocą świadków. O, ale będzie też fajna zabawa, rozpoznawanie panny młodej po kolanku, i pana młodego po prawym uchu. Dlaczego po prawym? Bo lewe ma charakterstyczny pieprzyk, heheheheeeee. W tym tygodniu trzeba będzie jeszcze zarezerwować pokoje przyjezdnym, potwierdzić ilość osób w restauracji i pani od tortu, tak na 100%, zanieść dokumenty z urzędu stanu cywilnego o konkordatowym ślubie do kancelarii parafialnej jutro, na wszelki wypadek iść do jubilera i chyba ciut powiększyć jednak obrączki, czeka mnie jeszcze chyba w tym tygodniu przymiarka sukienki, którą mam szytą na przebranie po oczepinach, ach, no i jeszcze trzeba kupić jakieś wygodne buciki do tej sukienki. Dowiedzieć się jakie kobitki chcą fryzury, bo fryzjerka zamówiona do domu, będzie czesać wszystkie panie, które będą chciała, ale żeby wiedzieć, ile czasu jej to zajmie, musi znać mniej więcej kilka szczegółowych danych, ile będzie fryzur z upięciem, ile bez…Trzeba umówić przymiarkę przedślubną sukni, bo jak wyżej spomniałam, jeśli coś trzeba będzie poprawiać w szerz…Trzeba dokupić weselnej wódki, na bramy i konkursy…Wreszcie w głowie mi się zaczyna kręcić. To tak a propo spraw, które możemy załatwić prawie sami i tych, na które mamy wpływ. Bardzo żałujemy, że gości będzie nie tyle, ile zakładaliśmy, choć może jednak w przypadku tego wariantu jednak okazałoby się ich więcej, choć większość ze strony pana młodego zrezygnowała z powodu odległości, ale mamy nadzieję, że uda nam się z nimi spotkać już w rodzinnych stronach pana młodego, kiedy tam pojedziemy, w wakację, jak już ja wydobrzeję po operacji i tak dalej. Chyba nawet sobie nie zdaję sprawy, ile i jak bardzo o tym wszystkim myślę, ale przypominają mi o tym ostatnio moje nierealne sny z kosmosu. Najpierw śni mi się, że ruszam wraz ze spakowanym plecakiem taksóweczką na dworzec, docelowo jadę na tą operację, ale nikomu nic nie mówię, bo chcę sobie poradzić sama i nie chcę nikogo martwić. Szukam sobie spokojnie zejścia do tunelu prowadzącego na perony, a tam? Mój tatuś kochany…:D potem zmienia się sceneria snu. Stoję w kościele, w sukni ślubnej, a ona jest taka ciężka, że już nie mam siły stać i proszę mamę, żeby mnie chociaż na chwilę posadziła, bo bolą mnie nogi i kręgosłup. Siadam i pytam mamę, gdzie są rodzice i goście ze strony Michała, a ona mi mówi, że chyba o ślubie zapomnieli, nie przyjechali. Jest sobie msza, która nie wiedzieć czemu, urywa się w połowie i kościelny prowadzi nas do parafialnej kancelarii. Ja się buntuję, bo przecież jeszcze nie było przysięgi, obrączek, ślub będzie nieważny, a on każe mi się nie martwić. Pyta ile mamy lat, jak odpowiadam, że 29, to mówi, że z palcem w nosie możemy dostać do wypicia kielich mszalnego wina, do tego podaje nam do rąk komunię i mówi, że wszystko już załatwione, goście czekają w sali weselnej. 😀 czy te sny, o tej najważniejszej, jak na razie, w moim życiu uroczystości, mogłyby być raz normalne?
Tak z innej beczki, zaczęłam obserwować coraz częstrze występowanie zjawiska typu: Spotykamy z mamą jej dawną znajomą. Ojej! Jaka ta twoja córcia duża! Pamiętam ją jeszcze jak była taaaka maleńka, ile ona ma lat? Powiem wam, że gdyby nie nadmierne takie zachowania, przynajmniej kilka razy w tygodniu ostatnio występujące, to pewnie nie odpowiadałabym na te pytania: Ona potrafi mówić, tylko nie widzi, ona ma na imię Kasia i ma 29 lat. Jedni przyjmują to ze śmiechem, inni z lekkim poczuciem faux-pas, i bardzo dobrze, mnie to pasuje. Zmieniając znowu temat, szykuje się audio od cymeliowej kuchni, tylko nie jestem pewna, czy akurat w tym tygodniu, bo jest już bardzo rozplanowany w związku z załatwianiem spraw i sprawunków, ale znowu wpadam w kulinarny szał, na pewno będzie gulasz i mielone, zaprezętujemy może blenderek i frytownicę, coś się jeszcze wymyśli…O, może w końcu to ciasto. We wtorek ruszamy z poszerzaniem horyzontów samodzielności, zapowiada się dość spora eksploracja pobliskiego terenu, może coś uda mi się nagrać, już się na to bardzo cieszę. A tymczasem, idę dalej wypasać mój bembenek darbuka, hahahahhaa, no i zabawiać się dalej suno, to moja nowa pasja, spycha już nawet popmundo, 😛