Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela szósta

Dzień dobry!😁
To chyba dopiero mój drugi wpis robiony w niedzielny poranek. Drugi, albo trzeci…No nieważne. Ważne, że o poranku, który dzisiaj jest wyjątkowo brzydki, deszczowy, jutro i po jutrze też takie poranki mają być, więc…O, no i tu nadchodzi zaskoczenie, nie! Nie będzie marudzenia😃 Niech sobie pada, albo niech świeci słońce, bo na razie same pozytywy.
Co tam u nas w tygodniu się podziało? No więc ten tydzień zleciał pod znakiem papierologii, ponieważ byliśmy u notariusza podpisać naszą umowę okazjonalną co do kwatery, wiadomka. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby umówić się na spotkanie z notariuszem w sprawie podpisania umowy, przejść ponad kilometr do samej kancelarii tylko po to, żeby zaraz po wejściu do owej kancelarii stwierdzić, nabierając głośno powietrza: Hhhhyyyyyy, no nie! Zapomniałam umowy!😂😂😂😂😂😂 takie rzeczy zdarzają się tylko blondynkom, które sprzątają windę na każdym piętrze, nie? No, czyli właśnie mnie, nic nowego🤣🤣🤣🤣🤣🤣 na szczęście pani Notariusz była tak miła, że nie tracąc naszego czasu, który straciliśmy na bezcelowe w tamtej chwili przyjście do niej, po prostu zajęła się sporządzaniem oświadczenia o poddaniu się egzekucji, więc chociaż to mieliśmy tego dnia z głowy. Następnego dnia wróciliśmy tam już przed 8 rano, chociaż kancelaria swoje godziny pracy rozpoczyna od 8.30, pani notariusz już na nas czekała i wszystko udało się jak najbardziej pomyślnie. Po skończeniu zabawy z dokumentacją pani notariusz pokusiła się o bardzo długą rozmowę, z takiej czysto ludzkiej strony, no i wypytywała o wszystko co tylko przyszło jej do głowy na temat jak radzą sobie ludzie niewidomi, jakie są dla nich udogodnienia, jakie przeciwności itd. Itp. Czyżbym zapomniała dodać, że byliśmy tam z moją mamą? No tak, to chyba jasne, bo musiała podpisać dnia poprzedniego to oświadczenie, a dnia następnego też była tam z nami. Oczywiście na pytania pani notariusz znała odpowiedź lepiej niż ja, ale zaciągałam ręczny niczym maszynista w pendolino przed człowiekiem na torach, bo bardzo nie lubię takiej postawy, która u mojej mamy jest na porządku dziennym. Od wszystkiego w życiu umywam ręce, ale jak coś się zaczyna układać, to pierwsza nadstawiam pierś po medal.
Tego samego dnia, zaraz po powrocie od notariusza pojechaliśmy tym razem z moim tatą do urzędu miasta, żeby złożyć wypełniony wnioseczek na mieszkanie. Jakiś miesiąc temu, kiedy pojechaliśmy tam, żeby go pobrać, nie zwróciłam jakoś uwagi na to, że przed budynkiem urzędu miasta znajduje się pole uwagi, które cię informuje, że zaraz będą schody, a przed drzwiami do samego urzędu, tuż po wejściu na schody też takie pole się znajduje. Hohoho! Czyli jednak można, szkoda, że tylko w tym jednym miejscu i na terenie dworca, no ale dobra. Po wejściu do urzędu natrafiamy sobie na schody, które idą pod skosem 😀 i wchodzimy sobie na parter, a tam mamy elegancką, obrajlowioną windę. O nie nie, mało tego, że jest obrajlowiona, ona nawet mówi do nas głosem ivony, Maji. Informuje o piętrze, na którym się znajduje, standard, ale oprócz tego, po zatrzymaniu się na wskazanym piętrze, wygłasza bardzo długi komunikat, co możesz zrobić, kiedy z tej windy wysiądziesz. Raczej nie sądzę, że ktokolwiek stoi minutę w windzie, słuchając zwolnionej na maksa syntezy, no ale ok. 😀 może się mylę, może lepiej jest postać i posłuchać, chociaż jeżeli pójdę tam kiedyś sama, to po prostu wyjdę z tej windy i poszukam kogokolwiek na korytarzu. 😀 Zaraz…Jak ten komunikat brzmiał? No dokładnie sobie nie przypomnę, w sensie nie słowo w słowo, ale, spróbujmy: Dzień dobry. Znajdujesz się w budynku urzędu miasta. Jeśli potrzebujesz pomocy w celu załatwienia spraw, naciśnij przycisk, który znajduje się obok zera. Po wyjściu z windy możesz również skierować się w lewo, do centrum obsługi interesanta, tam również uzyskasz pomoc. No nie pomnę czy czegoś nie pominęłam, bo to naprawdę było długie, ale coś w tym stylu jest tam mówione. Z urzędu miasta musieliśmy odwiedzić jeszcze kilka odległych od siebie miejsc i bardzo żałuję, że w tym celu jeździliśmy autobusem, bo mój telefon na pewno poinformowałby mnie o kolejnym krokowym rekordzie życiowym 😀 ale co zrobić. Tatko skończył już lat 70 i sporo chorób go rozbiera, chociaż w przypadku kilku z nich chodzenie byłoby dla niego jak najbardziej wskazane, ale tak to już jest, że czasami to jak grochem o ścianę. Co mnie się tak rymuje 😀 bardzo mi szkoda, że kochany ojczulek tak się zaniedbał. Dopóki jeździliśmy razem po festiwalach do 2015, był w niesamowitej formie, a jak zaprzestaliśmy, to już całkiem podupadł na zdrowiu i zasiadł w domu. Czasem sobie myślę, czy to trochę nie moja wina, może byłam jego motywacją, żeby się nie zatracić, nie zasiąść na tym tyłku przed telewizorkiem i tylko z pieskiem na spacerki chodzić? Ale z drugiej strony, co ja mogę, że festiwale mi już po prostu nie sprawiają radości? Zbrzydło mi to patrzenie na wzajemną rywalizację, bo dla mnie to zawsze była forma rozrywki. Czy się coś wygrało, czy się tylko zaśpiewało. Natomiast patrzenie na to jak ludzie wokół ciebie przez kilka tygodni żyją w zgodzie, a jak przychodzi czas koncertów konkursowych, to każdy jest tobie i sobie wrogiem…Nie nie nie, te czasy już zdecydowanie za mną, bo ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która swoją malutką podopieczną na jeden festiwal skierowała. Ta mała zajęła jakieś przyzwoite miejsce w kategorii dla dzieci i wraz z mamą poszły pogratulować starszej kategorii, ale napotkały tam tylko wzajemną nienawiść dwóch konkurentek, a same nie usłyszały nawet jednego dobrego słowa, choćby z grzeczności. Właściwie to też traktowałam to jako odskocznię od tego, żeby nie siedzieć w domu. Zapewne jak wiele osób, które tak do tego podchodzi. Wtedy to się tak czeka, od jednego festiwalu, do drugiego, od drugiego do trzeciego, właściwie wszędzie to wygląda tak samo, albo bardzo podobnie, tu jest dłużej, tam jest krócej, w większości jeżdżą tam ci sami ludzie, z tym samym repertuarem. No ale co robić w tym domu? Pracy ni ma, szkoła skuńcona, no to tylko trza jeździć, bo co to w życiu zostało innego. Tak też mi się kiedyś myślało, no i do 2015 nawet przyjemność mi to sprawiało, a potem nagle….Bum! Przestało mi się chcieć w to bawić. Coś w głowie przeskoczyło. Kilka lat spędziłam na uwstecznianiu się w domu, po drodze jakieś szkolenia, turnusy rehabilitacyjne i tak zleciało. A potem się okazało, że w domu można fajnie nagrywać, co prawda to się idzie na łatwiznę, bo setki razy się poprawia i tak dalej, to nigdy nie będą te same emocje co śpiewanie na żywo, z zespołem, ale po covidzie zaczęło mi to wystarczać. Tym bardziej, że od tamtego czasu coś mi się z głową porobiło.🤣🤣🤣 Znaczy…Nie umiem już raczej ogarniać tyle pamięciówki co kiedyś. Wolę już nagrywać z tekstem, a jak muszę coś pamiętać, to tylko ważne rzeczy. O, na przykład teraz zwolniona pamięć przyda mi się zapewne. 1. Wlej wodę do garnka. 2. Postaw go na kuchence.😂😂😂😂😂😂 Nie miałam nigdy problemów z ortografią, a teraz muszę wszystko pisać w czymś, co podkreśla błędy, bo jak już piszę jednym ciągiem, to piszę, ale nagle przychodzi bardzo proste słowo i…Ząk…Wiadomo, wszystko kwestia ćwiczenia, więc staram się ćwiczyć. Może i dobrze, że jest ten myślnik niedzielny.
Ach, tamten akapicik to taka odskocznia od myślnika niedzielnego się zrobiła, a właściwie nie tyle od myślnika, co od tygodnia minionego, no więc wracamy. Trasa do naszego domciu opanowana już na tip top. Przechodzimy ją sami w tę i wewtę, a wczoraj byliśmy odebrać klucze, zdać papiery, zapłacić kałcję, uwaga! Z mamą. Po raz pierwszy pofatygowała się z nami i miała okazję podziwiać, bo ciężko to inaczej nazwać, jak przechodzimy te 500 metrów przez 3 skrzyżowania 😀 Powiem wam, że dziwnie się człowiek czuje w takiej sytuacji. Żyjesz z kimś w domu 28 lat. Z kimś kto wszystko za ciebie robi, nie próbuje uczyć ciebie praktycznie niczego, a jak ty zaczynasz coś robić na własną rękę, to niedość, że ci nie pomoże, to jeszcze cie szczypie, podszczypuje, czasem kopnie pod przysłowiowym stołem. Od swojej mamy bardzo chcesz usłyszeć pytanie: Jak ci idzie dziecko? Nie martw się, będzie lepiej, nie od razu Kraków zbudowano. Jestem z tobą, pomogę ci zawsze, będziemy robić wszystko, a nawet jeszcze więcej, żeby się udało. A przez wszystkie te tygodnie słyszeliśmy tylko: Jak wy sobie poradzicie? Ja tego w ogóle nie widzę, jeszcze dobrze trasy nie potraficie, dla mnie i dla ojca to będzie tylko kłopot, bo co innego pomagać wam na miejscu, a co innego do was co chwila biegać. Ach, no i ten jej siódmy zmysł, który potrafi stwierdzać, że jeśli dla niej coś jest problemem, oczywiście wymyślonym, to dla kogoś zapewne też. No i przychodzi ten dzień wczorajszy, po ponad miesiącu zmagania, niekiedy zwątpienia, może nawet ciutkę chęci wycofania się i i nagle słyszysz: Och! Wspaniale! Jestem w niebowzięta! Jestem pełna podziwu! Brakuje tylko do pełni wypowiedzi: To wszystko dzięki mnie, ale beze mnie. A wtedy to cię nachodzą takie myśli, że nie wiadomo, czy najpierw uderzać do psychologa, czy od razu do księdza, żeby się wyspowiadać.
Mieszkanko jest cudowne, chociaż trzeba je wyposażyć we wszelkiej maści naczynia, garnki, patelnie, sztućce. Na razie zakupiliśmy już opiekacz do kanapek, mikrofalę i ręczną szatkownicę do warzyw. W planach jest jeszcze ekspres do kawy, co go szukałam tworząc niepotrzebnie wątek na forum samodzielności, bo on był w elektronice. 😀 no i zdecydowaliśmy się na jedną, starszą magnifice, tylko musimy się zorientować, czy się zmieści w tej naszej kuchni, jak już tam stanie czajnik i mikrofala i tak dalej. Jak się nie zmieści, to…To…Kurde…Rzucam się z krawężnika. Chociaż raz chcę w tym życiu jakiejś przyjemności, jaką w tym przypadku miałaby być przepyszna kawa z ekspresu. 28 lat piję kawuchę sypaną, 3 w 1, albo rozpuszczki zalewane wodą z czajnika, kawucha z ekspresu to tak przy okazji gościnnych wizyt w domach, gdzie taki luksus opiewa, albo w kawiarniach od czasu do czasu. I tak, jeśli się zastanawiacie co mają na celu powyższe zdania, to jest modlitwa o miejsce, o kawałek blatu na ekspres i bardzo proszę się przyłączyć. 😀 😀 😀 😀
W czwartek przyjeżdża moja ukochana teściowa. Swoją drogą, czy mając status narzeczonej, mogę już tak nazywać mamę mojego narzeczonego? Co prawda do niej osobiście mówię wciąż pani Ulu, ale tak ogólnie, to bardzo mi się to podoba, moja teściowa to robi pyszne to, a teść tamto. Jjjjakie to ffffajjjjjne, 😀 ale do nazewnictwa Aleksika mój mąż to i tamto się nie przyzwyczajam, bo potem to nie będzie takie fajne. Narzeczony wystarczy, chociaż mąż mi się bardziej podoba 😀 ale czekam na to jak na gwiazdkowe prezenty. W każdym razie już od jutra ruszamy na dalsze zakupy, chemia, żywność, naczynia itd. Jeśli znacie, macie jakieś urządzonka, drobne i większe do kuchni, które wydają wam się nawet głupawe, ale dla takiego początkowego, totalnego szaraczka moglibyście polecić, to poproszę.:)
Na teraz kończę, bo ten deszczowy dzień, również trzeba święcić, wszak jest dniem świętym. No więc dzisiaj dieta mż i przede wszystkim, co od miesięcy się rzadko już zdarza, lb. Pozdrawiamy!

Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela czwarta i piąta.

Halo halo! Dobry wieczór!😁
Przybywam w niedzielny wieczór z wpisem streszczającym dwa minione tygodnie, w których działo się wiele i niewiele za razem, ale…Ale…Ale…Wspaniale! Udało się! Mamy pierwszy, maciupeńki sukcesik w morzu potrzebnych sukcesów, sukcesików i sukcesiorów, ponieważ nauczyliśmy się trasy spod bloku obecnie zamieszkiwanego, do bloku, który będzie zamieszkiwany za kilkanaście dni!💪💪💪
Cóż by tu powiedzieć, żeby nie skłamać.😂😂😂 najszybciej i najprościej jak się da. Od czasu kiedy po raz pierwszy pisałam, że uczymy się z siostrą, niedługo minie miesiąc, czy tam sobie minął, no nieważne. Wiadomo, że nauka była późnymi popołudniami, bo siostra tak wraca z pracy, uzależniona była od tego jak po powrocie się czuje, jaka jest pogoda i tak dalej. W związku z tym w dwóch ostatnich tygodniach różniście z tym bywało, co szczególnie doprowadzało nas do szału, ponieważ nadal znaliśmy trasę tylko do połowy, a we wtorek, to jest dzień po moim ostatnim wpisie okazało się, że zdjęli już wreszcie te przeklęte palety i możemy uczyć się trasy w całości. Po pierwszym razie Alex był załamany, a na pewno był raczej pesymistycznie nastawiony do tej trasy już z góry. O dziwo ja za pierwszym razem powiedziałam po prostu: Don’t worry be happy! 😀 no, bo w istocie, co powiedzieć, kiedy faktycznie 500 metrów, niby mało, a w rzeczywistości jakby trochę…No sporo dla kogoś, kto biegle nie chodzi, ma do przejścia 3 skrzyżowania bez sygnalizacji dźwiękowej, w tym są jedne podwójne pasy, a na dodatek trasa pod sam blok prowadzi przez chaszcze zajebiaszcze, ale żeby się do nich dostać, to trzeba przejść, najlepiej jak najmożliwiej w linii prostej przez ulicę dojazdową do bloków. Dla mnie jest to praktycznie niemożliwe, bo nie umiem iść dłuższy czas prosto, zawsze zbaczam w którąś stronę bardziej, a nie ma czym się posiłkować. Jedyne co, że nic nas tam raczej nie rozjedzie jak będziemy tego krawężnika prowadzącego do chaszczy szukać. Ach, chaszcze, chaszcze, chaszcze, które wytycza chodnik szerokości dwóch większych telefonów. Ani tu zbytnio rozgarniać się laską, a jednak trzeba się trzymać prawej strony i jeszcze w tych zaroślach wyczuć, że trawnik skręca tu, tam, sram, siam i owam i zmieniać co chwila te strony, których trzeba się trzymać, żeby dojść do bloku. Szał macicy na ulicy, zew kurwicy i takie tam…Ale obyło się bez łez, nawet w obliczu nieuchronnego, comiesięcznego znpm? Tak to się fachowo nazywa? A nie chce mi się wikipediuchy pytać 😀 O boże, to wstyd, przecież mamy zaświadczenie o ukończeniu kursu przedmałżeńskiego w poradni rodzinnej, a cicho tam, może się nie wyda, że coś mi się zapomniało🤣🤣🤣🤣 A wracając do meritum. No po prostu, w ostateczności stwierdziliśmy, trudno, skoro nie da się chodzić częściej z kimś, a sami na dzień dzisiejszy jeszcze boimy się pogubić, no to…Do rodziców będziemy przychodzić bardzo rzadko 😀 zresztą po co, jak mimo próśb i nalegania, tzw. Wjeżdżania na ambicje, że też by się ruszyli, że pochodziliby, że zobaczyliby, że chociaż by się przeszli, z nudów…Mama obiecała, przeszła trasę najpierw sama i na tym się skończyło i najprawdopodobniej skończy. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że z prywatnych lekcji orientacji na razie nici, aż do jesieni, także ten…No smutno w każdym razie.
W czwartek Aleksik pojechał do pani endokrynolog, a taka była fajna, skubana, że się w piąteczek rozchorował, aż do soboty, więc te dni były wykluczone z chodzenia i poszliśmy dopiero w niedzielę, a to był drugi raz przejścia trasy po całości. No i ten drugi raz w zasadzie dał już bardzo dużo, bo oprócz momentu z chaszczami potrafiliśmy tą trasę ułożyć już sobie w głowie, inna sprawa, że chodzić precyzyjnie mimo tego co w głowie było trochę ciężko w kolejnym tygodniu. No, ale co by nie powiedzieć, Aleksik w łóżku nie próżnował, wiecie? Znaczy, on raczej nigdy nie próżnuje🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣 zawsze jak już się tam położy, to nigdy odłogiem hahahaha. Albo mecz, albo youtube, albo ostre spanko…Ostatnio tak chrapał, że go nagrałam i sam niedowierzał, bo to tylko ja jestem z tego znana. Ale tym razem to wspinał się na szczyty z komputerem i telefonem w rękach. Mój przyszły mąż, który jest zagorzałym zwolennikiem tego, że co w głowie, to w głowie, ściągnął wszystkie możliwe podcasty i informacje na temat seeing assistant move i leżąc chory w łóżku, po prostu słuchał, z zaciekawieniem przyswajał informacje i ustawiał tą nawigacje pod siebie. A już się obawiałam, że to ta grypa, w której – kitka, podaj mi telefon, albo – łoj jak boli łoj jak boli będzie na porządku dziennym, tak ponoć mężczyźni mają. Na szczęście mój jest inny, albo przeziębienie było wyjątkowo mało dokuczliwe i są efekty, bo w niedzielę czynił pierwsze próby łażenia z telefonem w ręce, rejestrowaniem trasy, wyznaczaniem punktów kontrolnych i tak dalej…No i pierwsze próby były bardzo zniechęcające, ponieważ nawigacja nie chciała na trasie wstawiać mu tyle punktów ile by sobie życzył, dodatkowo gubiła się właśnie w tych chaszczach i nie potrafiła sobie tam radzić. W ogóle coś dziwnego jest z tą naszą trasą stąd pod tamten blok, bo te nawigacje chcą nas prowadzić jakoś na około, tylko kawałek tej trasy, którą chodzimy uznają, a potem to każą krążyć jakiś kilometr xd.
Od poniedziałku ćwiczyliśmy już ostro aż do piąteczku. Aleksik z nawigacją, ja z moją głową i w międzyczasie okazało się, że jednak da się trochę zmienić trasę do samego bloku, znaczy, no trzeba trochę iść przez te chaszcze, ale da się w pewnym momencie zboczyć, tylko trzeba sobie to dokładnie zapamiętać, a punktem orientacyjnym kiedy można zbobczyć, tudzież zostać zboczonym, jest sobie taki fajny płoteczek, który na dodatek dla ułatwienia skręca w stronę krawężniczka, który to prowadzi do schodków, a one już prosto do klatki. Więc jesteśmy na etapie 99% i ten jeden malusieńki procencik trzeba doćwiczyć, a czasami pewnie zapytać ludzi, a jest ich tam raczej trochę, bo słychać dzieci bawiące się na placu zabaw, niopodal jest parking samochodowy, którym w istocie dałoby się też dojść pod klatkę…No ale obie moje siostry zaangażowane już w naukę chodzenia stwierdziły, że będzie o wiele trudniej z uwagi na jeżdżące tam auta, stojące tam auta i szerokość parkingu. Jak jest, nie wiem i niestety nie mam jak się dowiedzieć, no bo…No bo…No bo nie, skoro się nie da…Nnnnno doooobrrra, zostają #chaszczezajebiaszcze 😛 Swoją drogą, cholery jedne, przycięły mi taki jeden fajny żywopłot, co to go nie przycinali lat x, a nagle jak ja zaczęłam chodzić, to mi go cholery jedne przycięły, a to był taki fajny punkt orientacyjny. No i on jest, ale przycięty, ale na tyle, że już w niego nie wchodzę całym swym jestestwem, ale z uwagi na spory ubytek słuchu, tylko nie wiem, nabyty czy wrodzony, ale jednak stwierdzony, kiedy te cholery mi pewnego dnia przycięły ten żywopłot, idę na pewniaka, idę i czekam, aż w niego wlezę, a tu dupa jasna, jestem prawie na pasach i…Ząk…O kierwa, a gdzie jest żywopłot? 😀 także ten…Ja wiem, że żywopłot to najgorszy z możliwych punktów orientacyjnych jaki można sobie powziąć, bo właśnie się może się…No, zniknąć może 😀 ale taki był ładny, amerykanski…Eeee, odrośnie i znowu go nie przytną 50 lat.
W miniony czwarteczek, równolegle z chodzeniem była druga wizyta u pani endokrynolog, na którą to Aleksisko przygotowało się znamienicie, ponieważ ogoliło się i wyperfumowało jak na randkę 😀 a jakby tego było mało, po wizycie u pana doktora było podpisanie umowy z właścicielką domostwa naszego przyszłego, więc ten…Owąhały się te kobiciny Aleksiska za wszystkie czasy minione i nadchodzące. No a w piąteczek to zdążyliśmy nawet się trochę odstresować tymi niedogodnościami po stronie nawigacji, zwątpień w swoje umiejętności, no i zaczęliśmy sobie oglądać film, który skończymy dzisiaj, bo w piątek po obiedzie oddelegowaliśmy się na relaksujący weekend w domu mojej siostry i jej męża, a cały wczorajszy dzień spędziliśmy w Gdańsku na jarmarku Św. Dominika i było bardzo sympatycznie. Nawet fitnes na moim iphonku stwierdził, że 15 tysięcy kroków to mój rekord życiowy.😂😂😂😂😂 także mamy kolejny sukces. A jutro chyba będzie kolejny, bo jesteśmy na tyle pewni trasy i na tyle gotowi, żeby się pogubić, że jutro idziemy sami, taki jest plan. Miałam bombowy pomysł na media, które miałam dodać jak to bywa do niedzielnego wpisu, ale muszę zmontować dwa różne fragmenty z różnych źródeł, żeby to miało sens, jaki pragnę osiągnąć. Tylko nie znajdę tego na szybko, więc jak to zrobię i media się pojawią, to albo dam znać, albo sami wyczaicie. Tymczasem dobrego wieczoru i dobrej nocy. Przed nami kolejny tydzień ostrej walki o samodzielność.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela trzecia.

Hej hej.
Dzisiaj będzie raczej krótko i na temat 🙂 ponieważ moja nowa przyjaciółka, która rozgościła się w moim życiu na dobre już prawie półtorej roku temu, w lewym oku, znaczy się…Jaskra krwotoczna, bardzo daje mi w dupsko na zmianę pogody i w upały oczywiście. Od wczoraj moje oko wygląda masakrycznie, trochę boli, może inaczej niż zwykle, może chwilami odrobinę bardziej niż zwykle, gdy się pochylę. Pewnie tworzy się tam kolejny nowy wylewik z racji rozrywającej się siatkówki, no ale nic na to nie poradzę. Dwie okulistki, na nfz i prywatna powiedziały, że zoperować tego z racji całkowitego niewidzenia nie można, bo po jakimś czasie by się to odnowiło…Póki krople na ciśnienie śródgałkowe działają, to brać, a jak przestaną, to polecimy w twarde dropsy, ewentualnie jakaś tam operacja zmniejszająca ciśnienie w oku, nastąpi zamrożenie czegoś tam…No ale to pewnie musiałabym zlądować na sorze okulistycznym kilkanaście razy z sakramenckim ciśnieniem, a póki co, no to staram się po prostu brać krople od ciśnienia w oczku, drugie nawilżające, bo mam też podobno keratopatię rogówki i jakoś się żyje. Chociaż gdybym mogła wybierać, to wolałabym, żeby mi to oko po prostu w cholerę jasną usunęli, przecież ono i tak nie ma nawet poczucia światła.. Tak więc mamy dzisiaj jeden z gorszych jaskierkowych dni, na dworze duszno, ale zapewne wszelkie nawałnice i skłonności do niepogody nas ominą. Szkoda, bo tak bym wiedziała chociaż, dlaczego muszę się źle czuć. 😛

Drodzy państwo, Malbork wszedł do Unii europejskiej…Czy jakoś tak…😂😂😂😂😂 rzeczywiście, jak żyję tu 28 lat, ostatnio miałam przyjemność jechać autobusem, który…Mili moi, kochani moi…Naprawdę czytał przystanki🤣 nie wiem tylko, od czego to zależało, że w drodze do urzędu miasta czytał przystanki, a z powrotem było to wyłączone. Może kierowcy muszą się przyzwyczaić, żeby to włączać? Ale, tak, poczułam się jak w środku samej ameryki, xdd. Jeśli docekam w mieście jakichkolwiek prowadnic, czy kulek informujących o przejściach, albo schodach, to osobiście pójdę złożyć hołdy z kwiatami do tych, co się tym zajmują. 😀 Apropopo urzędu miasta. Pobraliśmy sobie wnioseczek na mieszkanie, teraz trzeba to wypełnić, skompletować dokumenciki i złożyć…No a potem…Czekać…Może tyle samo co na gadjące autobusy, albo prowadnice…Ale lepiej czekać, niż nic nie robić hehe. Od jutra spróbujemy przejść inną trasą do naszego przyszłego lokum i sprawdzimy, czy faktycznie jest gorzej dostępna niż ta, z którą już jakiś czas się zaznajamiamy, ale coś wymyślić trzeba, bo te palety robotników nie znikają i do prawdy nie wiem, jak tam ludzie chodzą, bo jest ciężko się nie zabić.

A na koniec wam powiem, że wróciliśmy z udanego pobytu u znajomych w Olsztynie. Nakarmili nas tak bardzo, że nie da się tego opisać słowami. Pewnie zapomnieliśmy nadmienić, że przyjeżdżamy tylko we dwoje, bez armii wojska w zanadrzu xd. Tymczasem uciekam, czas się ogarnąć po podróży, może przespać, to przypomnę sobie po co żyję i zapomnę o bólu oka. Do następnego! 🙂

Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela druga. Ciutkę z opóźnieniem

Cześć i czołem!😀
Tak jak zapowiadałam, przez ostatni tydzień z Michasiem staraliśmy się nadrobić sporą część życia dotyczącą nauki chodzenia do ochmistrzowskiej kwatery. Pierwsza połowa trasy znana jest nam już bardzo dobrze, praktycznie możemy chodzić z zamkniętymi oczami 😛 z drugą połową trasy idzie o tyle mozolnie, że na ulicy wciąż trwają roboty drogowe, wykończeniowe co prawda, ale trwają i są tam poustawiane jakieś palety, albo inne cuda. Z dnia na dzień ich ubywa, ale kiedy znikną całkowicie, na ten temat nic mi nie wiadomo. No i kolejna sprawa, że w zasadzie, to, chodzimy sobie amatorsko…W sensie…No nie, żeby nie brzmiało to aż tak dramatycznie, bo w istocie aż takie nie jest, orientacja przestrzenna w naszym życiu się pojawiała, wszystkie techniki znamy i tak dalej….Tylko zabrakło istotnej praktyki. Ja w swoim życiu orientacji byłam uczona trochę w podstawówce i to tylko raczej po szkole, ale czy ja wtedy myślałam w kategorii: ucz się dziecko ucz, bo chodzenie z kijaszkiem da ci samodzielność w życiu? No może to dziwne, ale nie i pewnie dlatego, że jak to już pisałam w poprzednim wpisie, byli rodzice, co prowadzili wszędzie za rączkę. No, ale to w zasadzie nie jest jeszcze takie szokujące, bo kolejny raz z orientacją przestrzenną miałam do czynienia….*Myśli intensywnie, a ponieważ tworzy wpis przed śniadaniem, mózg generuje bańki mydlane* chyba w gimnazjum…A tu, kolejny proszę państwa ząk, bo…Ja nadal nie myślałam w tej kategorii, że to jest po coś, a nie żeby odpękać to cholerne 40 godzin z pzn. W okresie licealnym bazowałam raczej na szkoleniach z orientacji zbieranych po turnusach w Bydgoszczy, w Ustroniu morskim i to chyba wszystko. No w każdym razie, techniki samego poruszania się zapamiętałam, ale praktyki to za dużo nie miałam. Ze 3 lata temu to moja siostra uczyła mnie drogi do pobliskich dwóch sklepów, ale teraz trzeba by się tego uczyć na nowo, bo bloki po drodze się grodzą, każdy ma swój wjazd i jakby mi się ta trasa wydłużyła. No ale, wracając do meritum, to właśnie ta siostra chodzi z nami praktycznie codziennie od naszego obecnego domu, do przyszłego, pięknego, najwspanialszego, sierpniowego😂😂Zważając na to, że w Malborku malusieńki jest procent niewidomych poruszających się samodzielnie, albo będących widocznymi w ogóle, nadal sprawiamy wrażenie, jakby wypuścili dzikie małpy z zoo, bo nie braknie komentarzy w stylu: O boże! Jaka tragedia! Albo pytanie do siostry idącej w naszym cieniu: Czy oni są pod pani opieką? Ech, ten brak edukacji na temat niepełnosprawności jest przerażający…

A z tym chodzeniem z siostrą…Cóż zrobić, skoro nie ma kto? W malborskim pzn to już chyba nie istnieje coś takiego jak orientacja przestrzenna, no chyba, że ściągaliby kogoś z Gdańska, żeby przechodził z nami chociaż te 40 godzin i nauczył co potrzeba, odciążając trochę siostrę. Chociaż nie wiem, czy pznowi mogę jeszcze zaufać, bo jak podjęłam pracę rok temu w Gdańsku, to moja szefowa wiedziała, że z orientacją jestem na bakier, że nie chodzę, nie mam praktyki. Doradziła mi, zapisz się z powrotem do pzn, bo oczywiście mnie wykreślili, bo nie płaciłam składek. No więc ja, wedle tej orientacji, poszłam, pokorzyłam się, przeprosiłam się z nimi, zapisałam się, nomen omen była szefowa też pracuje w gdańskim pzn i obiecała mi tą orientację załatwić, żeby mnie nauczono poruszać się po remontowanym od lat 500 dworcu i dojeżdżać do pracy, a skończyło się na tym, że uczyła mnie koleżanka i kolega z pracy. No bo jednego razu to orientantka na urlopie, drugiego to już nie pamiętam co, a trzeciego, to szefowa stwierdziła, że przecież sobie radzę, a w ogóle to podobno miałam 40 godzin orientacji z pzn w gimnazjum i w podstawówce mnie uczono chodzić z laską, więc po co mi to teraz tak w zasadzie? Kolega i koleżanka pokazali, dojeżdżam? Przyjeżdżam, to dajmy spokój. Żenada wódą zakrapiana. Na szczęście z tą koleżanką mam bardzo dobre stosunki i jest gotowa w każdej chwili przyjechać i uczyć nas też w swoim czasie urlopowym, to może…Jakoś to będzie. Chociaż, ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie jakoś to będzie Ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie słowa: "Jakoś to będzie"…Ale jak tak człowiek tonący brzytwy się chwyta, to myślę znowu, a może iść? Może znowu się z nimi przeprosić? Zapłacić im? W końcu wykreślają dopiero po 2 latach? Może załatwią mi kogoś z Gdańska jednak, w końcu jestem w sytuacji podbramkowej…Siostra uczy jak umie i ważne, że trafiamy, że ogarniamy, no ale wiecie o co chodzi. A może powinnam jakichś fundacji poszukać, organizacji, które takie szkolenia oferują nie wymagając członkowstwa pzn? Sama nie wiem co robić, doradźcie.😁Obdzwoniłam już mops i pcpr w poszukiwaniu asystenta dla osoby niepełnosprawnej…No tak, ale czego ja się mogłam w tym zapomnianym infrastrukturalnie mieście spodziewać? Skoro tu prowadnice to są tylko na dworcu, a tam gdzie schody w górę, to brajlowski podpis głosi, że to schody w dół? Albo coś podobnego…Teraz już nie pamiętam…W mieście jedynie światła w centrum mają sygnał dźwiękowy, podobno w jakimś autobusie coś zaczęło gadać, ale pewnie kierowca se włączy, jak mu się zechce. Gdzież by tu mówić o jakichś kulkach przed schodami, przejściami, prowadnicach, więc czego ja się mogłam spodziewać? Że mi powiedzą tak, pani Kasiu, asysten już na panią czeka? No pewnie, że nie, bo już na nowych asystentów nie mają pieniędzy, możliwe, że jak ministerstwo wznowi projekt, to wrzesień, październik coś się uda. Tak mi powiedziała miła pani. To samo było w roku 2016, kiedy to chciałam wziąć dofinansowanko na telefon. Rozpatrzone pozytywnie, ale środki z tej puli zostały wykorzystane na inne niepełnosprawności i zakupiono wózki inwalidzkie, podnośniki, windy…A potem co się okazało? Okazało się, że prokuraturka wkroczyła, siedziała państwu na ogonie i w jeden dzień pieniążki się znalazły na telefonik dla mnie 😀 także…Nie zdziwiłabym się, gdyby z tymi asystentami też tutaj tak było, ale obym się myliła. 😛 Narzekacz ze mnie wyborowy, co nie? 😀 Ledwo dorosła do tego, że coś chce robić samodzielnie i dopiero zauważa, że świat nie stoi przed nią otworem…Ja też bym na waszym miejscu tak pomyślała 🙂 ale gdzie narzekać i komu, oprócz eltenowiczów i mężowi do ucha?

Rodzicom na razie najlepiej idzie oswajanie się z myślą, że za chwile mnie tu nie będzie, bo w zasadzie temat jest, ale jak się go poruszy, to szybko się urywa. No cóż! Może potrzeba czasu? Najważniejsze, że my już zaczynamy być z siebie dumni, z tego, że opanowaliśmy już połowę trasy, chociaż ta druga okaże się być pewnie o wiele trudniejsza. Nie powiem, trochę jest to smutne, że nikt z nich nie wyjdzie nawet przed dom i nie przejdzie z nami chociaż raz tej trasy, żeby zobaczyć, że na światłach bez sygnalizacji się da, że trzeba zobaczyć, że się da, a nie tylko gęgać, o Boże, bo jak wy sobie poradzicie, jak tam sygnalizacji nie ma…No tak, ale kto powiedział, że od gadania od razu przejdziemy do czynów? 😛 Swoją drogą, mieszkam tu 28 lat i na zwracanie uwagi na pierdołowate pierdoły mojej mamy do tej pory albo faktycznie nie zwracałam uwagi, albo się nauczyłam tego nie robić, a teraz tak mnie to uwiera, że powstrzymuje się jak mogę, żeby nie wybuchnąć. Chociaż ja, z natury tych uległych raczej, no ale jak trzeba, to w końcu rozszarpię. 😛

Z rzeczy nie związanych z dążeniem do samodzielności, to mogę wam powiedzieć, że w ten weekend jedziemy zrelaksować się do Olsztyna, do znajomych, więc pewnikiem kolejny niedzielny wpis powsanie z opóźnieniem. Na tą chwilę, eksploruję internecik w poszukiwaniu kilku nowych pozycji pana Marcina Margielewskiego, pisarza znamienitego oczywiście, bo jeszcze się tym nie chwaliłam, ale całą jego bibliografię połknęłam chyba w półtorej miesiąca, zaczynając w lutym. Tak tak, w tej tematyce panią Laylę Shukri i Tanye Valko też połknęłam, smaczne, a jakże. No i mój przyszły mąż wkręcił mnie w survive the wild, 😀 😀 😀 ile przy tym jest nerwów, śmiechu, adrenaliny i zabawy, kiedy on mnie uczy czegoś w tej grze…Szkoda gadać, trzeba posłuchać xd, no ale za to go między innymi przecie kocham😘😘😘

Tymczasem uciekam wypić kawę, posłuchać muzyki, ogarnąć to domostwo obecne. Do następnego!❤❤❤

Aaaaa, ooo to to to, nadrobiłam w końcu papiery na szczęście, w których jedną z ról grała moja fascynacja muzyczna – Małgorzata Kozłowska, więc fragment piosenki z serialu, bo nie ma tego na youtubach, tak co do dzisiejszego wpisu…

EltenLink