Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Niewyarygodne, a jednak, jakoś mi się to spodobało :D

Nie mogę tego słuchać za często, albo…Może śpiewać, bo zagrożono mi, że jeśli będę to tak maltretować jak Karminowe usta od Cleo, to ta piosenka też stanie się znienawidzona przez mego współlokatora 😀 😀 dlatego słucham sobie czasem i śpiewam tylko w głowie, ale też niezbyt często…Ot, jak mi się przypomni. Kiepskie dziś mamy ciśnienie, odwilż idzie, to akurat dobrze, ale niekoniecznie dla mojej jaskry, toteż jakotakiej recenzji nie będzie. W każdym razie, jako nastolatka z koleżankami rajcowałyśmy się dodą, zbierałyśmy wywiady, płyty, czytałyśmy nowinki, nawet tworzyłyśmy jakieś fanfiction we własnym gronie na podwórku, ale to szybko minęło. Doda w nowej odsłonie, czy mi się podoba? Tych kilka nowych piosenek nawet nawet, wrzuciłam je do swojej playlisty, a duet, który za chwilę się tu pojawi też na niej jest. Piosenki, które doda wydaje teraz, są inne niż dawniej mimo, że nadal jesteśmy w strefie popu, ale strefy popu dopasowują się do obecnych czasów, jednak mam wrażenie, że w przypadku dody, akurat to co jest teraz pasuje jej bardziej. Ciekawe co by powiedziało na to moje nastoletnie ja. Zostawiam was z duetem Dody i smolastego. Dobrego dnia.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela dwudziesta czwarta.

Dzień…Noc…W sumie nie wiem jak zacząć ten wpis, ponieważ w chwili jego pisania jest 00.49😏😏😏

Z najnowszych doniesień i raportów wynika, że Kitkowi całkiem nieźle idzie zmaganie się z warzywami, aczkolwiek to jeszcze nie jest etap, w którym mogę poinformować, że blok czekoladowy, czy inna słodkość w pełni zasłużona. Mamy jeszcze cały grudzień przed sobą, Kitek da radę.😃 w tym momencie spędzamy bardzo udany wieczór zakrawający o noc i skończy się zapewne o 4 nad ranem, co jest u nas ostatnio rzadkością, bo w spanko chodzimy raczej przed 23. Śnieg nie odpuszcza, ale z trafianiem do śmietnika jest zdecydowanie lepiej. Natomiast z gotowaniem jakby…Gorzej? Kompletnie opadliśmy przy naporze zimy z sił i pomysłów? Z chęcią korzystamy z tego, czego u mnie w domu nagotują za dużo, bo jest mniej myślenia, mniej robienia i…Mniej sprzątania. 😀 i w ogóle, w ostatnim czasie, zamiast mieć się czym pochwalić na blogu, to wyznajemy zasadę – Kłak, czy wełna, byle dupa była pełna.😂 ale to nie jest najważniejsze…Najważniejsze jest to, że się kochamy.😗😗😗

W miniony wtorek zrobiliśmy nawet paczki dla grona najbliższych i tu…Przybywamy z ostrzeżeniem. Otóż, naprawdę, trzeba być ostrożnym i mieć łeb na karku. We wtorek obudziliśmy się rano z myślą, zamówimy paczuchy, trochę tu, a trochę do Świętokrzyskiego, żeby mniej wozić. Paczki zostały zamówione, opłacone, chyba ze dwie godziny nam to wszystko zajęło, łącznie z wyborem co, dla kogo i tak dalej. Nagle przychodzi sms, od takiego jakiegoś dziwacznego nadawcy, w dodatku na I message, że paczka nie zostanie wysłana, a wręcz zwrócona do punktu logistycznego, bo adres jest…Niedokładny i należy go zaktualizować. No ok, gdybym nic nie zamawiała, byłabym pewna, że to oszóstwo, ale w przypadku zamawianej sporej ilości paczek, nachodzi taka myśl, może coś popieprzyłam? No ale gdybym coś pochrzaniła, pewnie przy zamawianiu paczki nie przepuściłoby mnie dalej, jeśli źle wpisałam kod pocztowy, ale może jednak warto zajrzeć? Link dziwny, bo najpierw jakieś http, następnie https i tak dalej. Klikam w lineczka na kompiku, otwiera mi się strona poczty polskiej, ale nie ma pól do edycji adresu, ani przycisku, zaktualizuj adres, a na telefonie, jakoś te pola się pojawiły. No więc po kilku próbach, udało mi się je poprawnie wypełnić, z pomocą kumpla, bo nie wszystkie były dla mnie jasne i przekierowuje mnie do metody płatności…No i tu lampka…Ale jakto? Przecież wszystkie paczki opłacone, potwierdzenia złożenia zamówień wszystkie na mailu, o co chodzi? O nic, oszóstwo i czym prędzej trzeba to zamknąć, a wiadomość zgłosić jako spam! Nic z konta nadprogramowo nie ubyło, traf, czy nie traf, udało się. Zanim jednak to wszystko ogarnęłam, wydzwaniałam do poczty polskiej, ale kiedy po raz dziesiąty byłam ponad dwudziesta w kolejce i średni czas oczekiwania wynosił około 20 minut to…Zwątpiła. Na szczęście szybko doszliśmy do tego, że może i dobrze, bo to było niepotrzebne. Chociaż, ciekawe, co by było, gdybym jednak się dodzwoniła i podała rzeczony numer przesyłki. Następnie trzeba było tego dnia rozwiązać problem z vectrą, ponieważ ja, przypadkowo, bo przecież nie naumyślnie, usunęłam sobie fakturkę do opłacenia z poczty e-mail, a trzeba było to zapłacić do 30 listopada. Czekać na ponaglenie, czy nie? Co zrobić? Ja się na technologizacjach aż tak nie wyznaję, więc najlepiej zadzwonić bezpośrednio do usługodawcy, prawda? Lepiej dmuchać na zimne. Po drugiej stronie odebrał bot, czy też bocica, Wiki, która mówiła tyle rzeczy, że już nie pamiętam co dokładnie. Na pewno informowała o działach, z którymi mogę się połączyć, a jeśli chodzi o coś innego, to ona mi pomoże i połączy mnie z odpowiednim konsultantem. No więc mówię spokojnie:
– Mam problem z fakturą za internet.
– Nic nie słyszę. Sprawdź swoje połączenie, byćmoże masz problem z zasięgiem i spróbuj ponownie.
– Mam problem z fakturą za internet!
– Nadal nic nie słyszę, sprawdź swoje połączenie…- Po trzykrotnej próbie zwątpiłam i stwierdziłam, że to kurwa gówno jebane pierdolone kurestwo, tak się kończy innowacja i wprowadzanie sztucznej inteligencji zamiast człowieka…Czy jakoś tak…Po nie wiem której próbie ów bocica w końcu mnie zrozumiała i połączyła z konsultantką z Ukrainy, która uprzejmie pomogła mi założyć konto na odpowiedniej stronie, żeby w razie takich wypadków móc spokojnie zapłacić przez tą stronę, za pośrednictwem konta klienta. Ta pani powiedziała mi też, że osoby niewidome i słabowidzące są brane pod uwagę przy zakładaniu konta, ponieważ w ciągu 30 dni można im zgłosić swoją niepełnosprawność i wtedy całą umowę i wszelkie tam reduty ordona dostanie się na maila, lub na nośniku elektronicznym, ponadto zawsze kiedy zadzwonię mają obowiązek mi pomóc w odczycie faktury, czy czegokolwiek co by mi się nie zgadzało i było coś jeszcze, że w razie problemów, technik, mocium panie, zawsze, na me wezwanie, bo jestem brzydka, niewidoma i tak dalej. Szkoda, że kiedy zawieraliśmy umowę w punkcie, nikt nam o tym nie powiedział, a my też się w to nie wgłębialiśmy,wiadomo. Po tyradzie z pocztą polską, dzikimi przesyłkami, vectrą stwierdziliśmy, że dzisiaj zjemy coś z naszej ulubionej restauracji. Padło na spaghetti bolognese i dla mnie sałatka z kurczakiem, parmezanem, rukolą, zestawem sałat i tak dalej. Zamawiałam przez pyszne, ale przy formie płatności do wyboru miałam tylko kartę płatniczą, albo gotówkę. Nieco mnie to zdziwiło, no ale dobrze…Wybrałam tą kartę płatniczą i nagle dostaję telefon.
– Dzień dobry, dzwonię z restauracji, niestety nie mamy czegoś takiego jak dowóz przez pyszne…Tylko odbiór osobisty. Proszę anulować zamówienie.. – Naprawdę? Czy wszystko tego dnia sprzysięgło się przeciwko nam?

Pod choinkę mój narzeczony zażyczył sobie mydło do golenia. Nie pierwszy raz zresztą, bo to pasjonat golenia jakich mało, natomiast kupuję mu tylko to, co mi wskaże, bo w tej kwestii jestem gorsza niż w technologizacji i innych tego typu formach życia, współżycia, nadążania i ogarniania. Ja chciałam dostać złote kolczyki w kształcie kluczy wiolinowych, ale mieli takie maleństwa, że tego ani nie czuć, ani nie widać, za to to mydło, przyszło…A jakże…No i się teraz zastanawiam, czy zakład z tymi warzywami jest nadal ważny, bo chyba wydziedziczam i wyrzucam jegomościa razem z tym…Śmierdzącym mydłem na balkon, czy na parking, mało ważne.😂
– Mydło: Los jabones de Joserra Spanish Fern. Los jabones de Joserra – hiszpańska manufaktura specjalizującą się w mydłach do golenia zbierająca entuzjastyczne opinie wśród entuzjastów tradycyjnego golenia w całej Europie. 
Zapach – nuty pomarańczy i cytryny, a do tego zielone nuty rozmarynu, kolendry i geranium, z odrobiną goździków dla nadania pikanterii, tło drzewne i żywiczne dla nadania głębi, z sosną, cedrem, drzewem sandałowym, mchem dębowym, paczulą, labdanum i czystym aromatem talku jako zwieńczeniem. Bardzo angielski w stylu zapach na każdą porę roku. – No, chciałabym poznać tych entuzjastów golenia i uścisnąć ich dłonie czymś mocno…Ściskającym…Ponieważ to mydło wali…Zawilgoconą piwnicą, ewentualnie maścią na reumatyzm babci Henryki, no może trochę jakimś lasem…Z przyjemnością będę oddalała każde golenie się mojego kicisa, zmniejszając tym samym strefę komfortu całowania…I tak dalej…Serdecznie nie polecam!

Czy coś ugotowaliśmy w tym tygodniu własnoręcznie? Tak, zrobiliśmy naszego ulubionego kurczaczka z frytownicy, a nawet pokusiłam się o zrobienie sałatki złożonej z jajka, rzodkiewki, szczypiorku, majonezu, soli i pieprzu. Problem w tym, że kiedy to wszystko było już pokrojone, czekało w miseczce i czekało na pomajonezowanie, popieprzenie, posolenie…Otwieram ci ja słoik z majonezem…Niuch niuch niuch, ooo! Jest! Majonez! Łyżka raz, łyżka dwa, łyżka…O kurwa mać…No nieeee! Jak to…Buraczki? Czemu mi to pachnie jak majonez? No i próba zwodzenia lubego w kierunku warzyw spełzła w tym momencie na rybie z puszki…I tak dalej…I tak dalej…

Na zakończenie dodam, że mam ambitny plan zrobić zupkę serkowa w przyszłym tygodniu, jako pierwszą z zup w tym domu, a Kiciuś ma w planach ugotować rosół. No, będzie to wyczyn nie lada, bo zupy to coś, co najmniej lubimy. Chyba, że nabędziemy po nowym roku blender, to będę mogła robić zupy krem, bo to akurat lubię i koktajle też. Tymczasem pozdrawiamy i do następnego. 🙂

Ps: W minionym tygodniu napadło mnie również na sprzątanie, o godzinie 16. Takie…Generalnie…Generalne sprzątanie…Mycie płytek wszelkiej maści, na ścianach, podłogach, luster i tak dalej…Przy myciu podłogi zapomniałam, oczywiście, że waga łazienkowa, stoi na koszu na pranie i jak rymsła na ziemię…To nie działała aż do dziś, ale szwagier ma widocznie ręce, które leczą, bo skubana, już ponad 10 lat ma i bryka, xd.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela dwudziesta pierwsza, dwudziesta druga i dwudziesta trzecia.

Witajcie po długiej przerwie.

Ostatnio obliczyliśmy, że od lutego, roku bieżącego, tylko samymi pociągami zrobiliśmy 20000 kilometrów. Podczas ostatniej podróży zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę miała wątpliwości, czy znajduje się w pendolino, czy może jednak w tlk. Pendolino:
– Halo? Dzień dobry, słyszymy się? Kłania się prezes Kowalski…Tak tak, właśnie jestem w drodze na to spotkanie i jadę pociągiem, więc może trochę przerywać, ale myślę, że przed tym spotkaniem powinniśmy omówić kilka ważnych kwestii i opracować kilka ważnych strategii, które pomogą nam w rozwoju firmy. – Aż człowiek sobie myśli wielokrotnie, kiedy jedzie i słyszy te rozmowy, co ja tu tak właściwie robię, pośród tylu ważnych rozmów telefonicznych, pośród dźwięków mordowania klawiatury laptopa z lewej, z prawej, trochę z przodu i jeszcze z tyłu.
Tlk:
– Przepraszam, czy można otworzyć okno? Nie, bo córcia mi tu śpi i ten hałas ją obudzi.
– Ej, widziałaś ten nowy filmik na tiktoku na relacji u Damiana? Hahaha, nie, wyślij mi go. Jeeezu, ale ona ma tapetę, ja bym w życiu nie wystawiła zdjęcia z tak zrobionym ryjem.
– No haloo! No jadę już, wyjdziesz po mnie? A co u tego lekarza wyszło? Ahaaa, no, tylko zawieź rodzicom ziemniaki, żeby nie lecieli kupować na targ i takie ciężkie siaty dźwigać… – To od razu jakoś lepiej brzmi, ja bynajmniej czuję się tak, swojsko, domowo 😀 tylko wtedy jest zdecydowanie głośniej, zdecydowanie dłużej, jeśli chodzi o podróż. No i w lato…Zdecydowanie goręcej, zdecydowanie nieprzyjemniej, więc z dwojga złego już lepiej jechać jako ten szaraczek wśród arystokracji rozprawiającej na temat psychologicznych i wszelakich innych aspektów ocieplenia globalnego, rozwoju firm i takich tam. 😛

Z newsów z pierwszej ręki, trzeba wam wiedzieć, że Zenobia wczoraj zginęła zabita klepką, czy łapką na muchy. Różnie na to mawiają 😀 biedna, tak się starała przywitać gości. Z radością powitała ich na wejściu, a potem pełna energii latała przy kuchence, kiedy smażyła się kiełbaska z cebulką, a jednak zginęła…A taka była ładna…Amerykańska. Dziwne było obudzić się z samego rana już z automatu, kiedy nie latała nad głową prosząc o jedzenie.😂 kochana Zenia, na zawsze zostanie w naszych wspomnieniach.

Minione dwa tygodnie strzeliły jak z procy. Przez tydzień pobytu dziewczyn udało nam się zrobić smaczne placki ziemniaczane, zapiekankę makaronową i chyba już nie pamiętam co jeszcze, acz niewiele tego było ;D i prawie w każdy wieczór udało nam się obejrzeć jakiś fajny film z ad oczywiście. Jednym z ciekawszych, który zapamiętałam, był na pewno plan lekcji, nie ma sensu, żebym wklejała recenzję, odsyłam was do internetu. Za to teściowa podczas pobytu u Aleksika rozpieszczała nas niemiłosiernie naszymi ulubionymi smakołykami kiedy tylko mogła. Wizyta u kardiologa zakończyła się pozytywnie, pan doktor kazał mi dbać o przyszłego mężusia i karmić go warzywami, żeby brzuszek zrzucał. No i zrzuca, nie powiem, zawziął się, skubany, no tylko te warzywa, cholera…Nie wiecie, czy są jakieś takie…W proszku? Jak zupka chińska? Ten osobnik…Raczej…Nie lubi takich specyfików jak surówki, sałatki, albo gotowane warzywka 😀 😀 :Dudało nam się też podczas minionych dni donieść dokumentację do urzędu miasta, w sprawie wniosku o mieszkanie, który latem złożyliśmy. Trzeba uzupełniać co trzy miesiące zaświadczenia o dochodach. O, a jak przy urzędzie miasta już jesteśmy, to ostatnio moja mama spotkała burmistrza, z którym wdała się w pasjonującą rozmowę na temat naszego miejsca zamieszkania i prosiła, żeby ktoś zajął się tym terenem, a dokładnie chodzi o nasze chaszcze i ten chodniczek pomiędzy nimi. Zadzwoniła do mnie taka uradowana, żeby mnie o tym poinformować, ale ja wcale się z tego, rzecz jasna, nie ucieszyłam. Niech sobie jest jakie chce, ten chodnik i te chaszcze, przecież docelowo nie zamierzamy tu zapuszczać korzeni, prawda? Jeśli już miała potrzebę coś u niego wskórać, to trzeba było zagadnąć na temat tego, że staramy się o mieszkanie, czy nie dałoby rady coś przyspieszyć. Co prawda nie sądzę, że coś dała nawet rozmowa o tym cholernym chodniku, czy tam dróżce między chaszczami, mimo że burmistrz obiecał, że dowie się do kogo należy teren i na wiosnę coś z tym zrobią.

Zima nadeszła wielkimi krokami, a z nią wyzwania dla niewprawionych, albo inaczej, dla ostro początkujących w samodzielności. Okazuje się, że w tak dużej ilości śniegu i lodu pod nim, w czapce na głowie, laska to służy raczej jako odśnieżacz, niż pomoc w terenie, czapka sprawia, bynajmniej w moim przypadku, a mam raczej spory niedosłuch, że…Nawet na znanej trasie jestem…No…Delikatnie mówiąc…W czarnej dupie. 😛 w konsekwencji ostatnio oboje z Michasiem zgubiliśmy się w drodze do śmietnika, na szczęście on nie stracił zimnej krwi i szybko się odnalazł, ja czekałam w umówionym miejscu jako punkt orientacyjny do drogi powrotnej. Strach pomyśleć, co będzie jak będziemy chcieli iść do naszej ukochanej piekarni, albo do spożywczego, osiedlowego sklepiku – U Ani. Na razie nie było takiej potrzeby, ale…W końcu nadejdzie. W prawdzie można u nas zamawiać zakupy i od czasu do czasu się z tego skorzysta, jednak zauważam coś, co chyba jest dobre, tak myślę. Jak zachłyśniesz się już tym, że możesz iść sam do śmietnika, do sklepu, do piekarni, od czasu do czasu do rodziców, te pół kilometra i nagle staje się to dla ciebie niemożliwe przez śnieg, który ujednolica wszystkie powierzchnie i wszelkie punkty orientacyjne w postaci krawężników, skrzywień w chodniku, w jednolitość, irytuje to potwornie, że jednak trzeba prosić o tą pomoc, tak ostentacyjnie, nie tak, delikatnie, bo się zgubisz przypadkiem, w zamyśleniu, czy jakkolwiek, tylko tak, bo tak, bo inaczej się nie da i już w tym momencie sypie tak, że chcąc wydostać się z domu na umówiony jutro obiad, ktoś będzie musiał tu jednak przyjść. Uchhhh, co zrobić. Na pewno próbować dalej, jakkolwiek zrobić coś samodzielnie w terenie, a co…Będą przygody, nie? No i przede wszystkim, jakoś to przetrwać i modlić się o rychłą odwilż i zacisnąć te zęby, kiedy będzie trzeba tego widzącego, to po prostu przyjąć to na klatę.

W ostatnim czasie przeczytałam też najnowszą książkę Laili shukri, ale wydaje mi się, że to chyba najgorsza ze wszystkich, które do tej pory czytałam. Za dużo opisów, za dużo przytaczanych artykułów, za wolno rozwijająca się akcja, za mało emocji, za bardzo przewidywalna w porównaniu do wszystkich innych. Udało mi się też przypadkowo trafić i samodzielnie obejrzeć z ad film pod tytułem – słoń, który porusza kwestie homoseksualnej pary. W sumie, całkiem fajny film i zresztą pierwszy, jaki oglądałam na temat męskiej pary i w dodatku polski.

Wczoraj na przykład, przypadkiem strąciłam cały flakon wody perfumowanej, stojącej w łazience, w szafeczce. Trach, na płytki iiiii w drobny mak. Godzina 21.50, po osuszeniu płytek, w naszym mieszkaniu na pewno, na 100% słychać było tylko zapieprzającego dreamiego i electroluksika, które ten drobny mak wsysały w swoje pojemniki. Palce jako tako bez urazów, do dzisiaj szkło znajdujemy w różnych dziwnych zakamarkach, no cóż, flakon poleciał z dużym rozmachem z wysokości 😀 Może i ogarnęłaby mnie depresja, gdyby kosztowała więcej, niż dwie dyszki, a tak…Ogarnęło mnie tylko przeświadczenie, że jednak muszę kupić na te perfumy coś stojącego na podłodze, jakieś plastikowe pudło, czy tam organizer, lepiej nie kusić więcej losu, jeśli chodzi o kolejne flakony i to już dużo droższych perfum. No, ale ta woda za dwie dyszki był z mojej ulubionej serii biedronkowej – be beauty care – all my loving. Mega! Zupełnie w mój gust zapachowy. Mam też jedną mgiełkę z tej firmy, której do tej pory nie miałam – Orange Flower Vanilla i wspaniale komponują się na ciele, wyżej wymieniona mgiełka i woda perfumowana. Mgiełka zapachem przypomina jeden z moich ulubionych perfum – Hugo boss boss orange, a woda perfumowana wyżej wymieniona mnie bardzo przypomina również jeden z moich ulubionych zapachów marki avon – Cherish, ten podstawowy, bo jest jeszcze wersja z zapachem zielonego ogórka, a pfffeeee. 😀

Niestety dzisiaj nie zamieszczę żadnych barwnych opisów, apropos gotowania w naszej kuchni, bo w tym tygodniu żyliśmy na różnych sproszkowanych, ewentualnie gotowych rzeczach, no i trzeba w to wliczyć jedzenie podrzucane z drugiego domu. Tak to jest:
1. – Za dużo nagotowałam tej zupy, ten nie chce, ta nie chce, no i kto to zje? – Wiadomo, my. 😀 W przyszłym tygodniu raczej ruszy się praca w kuchni, bo co tu robić w tą zimę śnieżną, jak wyjść za bardzo się nie da, albo nie trzeba. Wyjmować mięso z zamrażalnika, gotować, smażyć, piec, żeby następnie jeszcze przed wyjazdem na święta do teściów rozmrozić lodówkę, o, taki jest plan. Chociaż nie, wiecie co…Dzisiaj na ten przykład do schaboszczaków, były wrytki z normalnych ziemniaków. Obierane przeze mnie, bo to ostatnio moje ulubione zajęcie, jak pamiętacie, obieranie warzyw rzecz jasna. Była suróweczka z jabłka i marchwi, ze śmietaną i cukrem i tu trzeba pochwalić pana domu, zjadł i nie piszczał, że bleee, że pffeeee, że to dla królika, że mu to przez gardło nie przechodzi. Kurczaki, coś trzeba wykombinować, jakiś patent na te surówki, sałatki, skoro tak mi się spodobało obieranie, ale żebym nie tylko ja to jadła. 😀 o, wiem! Wiem! Mam! Muszę to zapisać, żeby mieć świadków na to, że jak się zgodzisz, ale w komentarzu, to to spełnię. Kochanie, jeśli chociaż dwa razy w tygodniu zjesz sałatkę, lub surówkę warzywną, którą własnoręcznie sporządzę, raz w miesiącu, przyrządzę ci jakiś słodki smakołyk. Na razie twój ulubieny to blok czekoladowy, no ale mogę spróbować się zmierzyć z pishingerem, albo ciastem marchewkowym, w końcu po coś mamy Henryka w szafie, żeby miksował. 😛 to jak będzie? Czekamy na komentarz. Zanim zaczniesz krzyczeć, to pamiętaj, pan doktor kazał, a ty chcesz chudnąć, o.😂
No to co. Kończymy ten niezbyt owocny wpis, zawierający wszystko i nic, głównie bezsensowne blablaniny Katarzyny, ale i tak życzę miłego czytania.

Ps: Zastanawiam się nad tym, czy nie zacząć robić nagrań głosowych podczas przygotowywanych dań w ciągu tygodnia, żeby to potem wrzucić, okrasić wpisiki nie tylko słowem piśmiennym, ale i mówionym.

EltenLink