Kategorie
Wpisy tekstowe

Jak go poznałam, czyli historia naszego związku. I nie tylko.

"Historia naszej miłości"

Z tego co pamiętam, był pogodny dzień, gdy zadzwoniła do mnie znajoma, że on jest wolny. Bardzo chciałby mnie poznać. Dowiedziałam się tylko tyle, że ma swoje lata, to mnie zastanowiło … No ale … myślę sobię, każdemu trzeba dać szansę. Znajoma wymieniła tyle jego zalet, że aż żal mi było odmówić tego zapoznania. Na pierwsze spotkanie nie przyjechał sam, był z nim kolega niewiele starszy ode mnie. Z początku jechaliśmy powoli, spokojnie, a on milczał… no, może od czasu do czasu trąbnął na kogoś. Za to jego kolega bardzo dużo mi o nim opowiadał. Że jest doświadczony, że był blisko i z kobietami i z mężczyznami. To spotkanie, jakkolwiek przyjemne, dało mi dużo do myślenia. Już nawet nie przeszkadzał mi jego wiek. Rzeczywiście było w nim coś takiego, choć małorozmowny, że chciałam kolejnego spotkania. Na kolejnym spotkaniu już wiedziałam, że coś z tego będzie. Tyle że wtedy postanowił mi przedstawić dwóch swoich przyjaciół. Dużo młodszych od niego, każdy z nich był jeszcze z kimś, więc znowu pojechaliśmy na przejażdżkę. Tooo było coś! Gnaliśmy przez pola, wioski i co tylko, aż wiatr świszczał mi we włosach. Jechałam raz z nim, a raz z którymś z jego przyjaciół. A pod koniec dnia już wiedziałam, to był impuls, że kiedyś będziemy razem. Lecz najgorsze było to, że potem jego przyjaciele też pragnęli się mi przypodobać. On o tym nic nie wiedział, bo na jakiś czas gdzieś wyjechał. A ja nie wiedziałam co robić. Oni byli młodsi, tyle mieli możliwości w sobie, taką zawrotną prędkość. Aż pewnego dnia dowiedziałam się i to nie od niego, tylko od mojej znajomej, że wyjechali, wszyscy trzej, gdzieś w Polskę. Poczułam się rozczarowana, nietyle zdradzona co właśnie rozczarowana i jakąś taką rozpacz w sobie czułam. Bo oni w pewien sposób pozwolili mi przywiązać się do siebie, skosztować przyjemności spędzania z nimi czasu, nie musiało być z tego nic więcej, to mi wystarczyło. Nie byłam wbrew pozorom załamana. Powiedziałam sobie, że się nie poddam. Postanowiłam ich szukać, nie chciałam tak zupełnie tracić z nimi kontaktu, chociażby z jednym z nich. Jeden mi wystarczy. Aż znalazłam! Dziś znalazłam! Znalazłam dużo wcześniej, ale dziś dobiliśmy targu! Przyjedzie w czwartek! W czwartek przed południem! mój tandem! Mój własny tandem! :* Mój własny rowereczek, już nigdy mnie nie zostawi, ani ja jego. Wszędzie znowu będziemy jeździć razem!

Co! Pewnie myśleliście, że chodzi o faceta? Wiedziałam. Historia wymyślona w roku 2016, kiedy to postanowiłam kupić sobie tandem. Umieściłam to chyba kilka dni przed przyjazdem kuriera z moim rowerem.

Otóż, moi drodzy eltenowicze, wszystko można o mnie powiedzieć. Że jestem ładna, zgrabna, powabna. Skromna, też, a jakże. Ale ze sportem u mnie kiepsko. Bo pływać nie umiem, a wody nie lubię, choć dla choroby mojego kręgosłupa, jeśli się dowie, że to by go wspomagało, to i może się nauczę. Biegać nie lubię, bo szybko się męczę. No i jestem takim troszkę, leniuszkiem. W gimnazjum, pan, z którym miałam rechabilitację zaraził mnie wspinaczką skałkową, albo ściankową. Teraz dokładnie nie pamiętam jak to się nazywa. Brałam nawet udział w zawodach takiej wspinaczki i zdobyłam? Niestety tylko brązowy medal, ale i tak jestem z siebie dumna, bo byłam jedyną niewidomą osobą na takich zawodach. I niedługo się przygotowywałam.

Ale w roku 2015 zadzwoniła do mnie pewna niewidoma Justyna, która jest z mojej miejscowości. Czyli, z Malborka. Wcześniej jakoś tak się nie zeszło na to, żeby się poznać. Powiedziała, że ona z mężem od niedawna prowadzą fundację, niewidomi na tandemach. Tak, bo pierwsze początki tej fundacji były tu, w Malborku. No i Justyna powiedziała mi wtedy, że ma w piwnicy, w bloku tandem, że planują zorganizować rajd niewidomi na tandemach, że poszukują wolontariuszy, widzących jako pilotów, i niewidomych osób jako uczestników. W związku z czym ja odpowiedziałam, że nigdy na takim podwójnym rowerze nie jeździłam i tak dalej. No, bo wiadomo, że to jest zupełnie inaczej, niż samemu, choćby przy hamowaniu, ruszaniu, i skręcaniu. Bo dwie osoby napędzają rower, i tak dalej.

No to ja, niewiele jak zwykle myśląc, może i dobrze, stwierdziłam: A coo tam. Spróbuję, nic nie tracę. Justyna dała mi kontakt do wolontariusza, który miał odbyć ze mną pierwszą jazdę tandemem. Po kilku dniach do niego zadzwoniłam i umówiliśmy się.

O maatko jedyna! Jak mamusię kocham, po tamtej przejażdżce powiedziałam sobie, że nigdy więcej. Mateusz, bo tak miał na imie mój wolontariusz zabrał mnie na przejażdżkę do Nowego stawu. To jest taka dzielnica Malborka. Jakieś 13 kilometry od mojego domu. Czy wy wiecie, co to jest, przejechać 13 kilometry, 13, w jedną stronę, dla osoby, która w ogóle nie ma kondycji? To jest tak, jak by umierać na jawie i być tego zupełnie świadomym. A ja jeszcze, nie śmiałam prosić o przerwę w tej przejażdżce, a zapieprzaliśmy na tym starym rowerze równo. Bo to była chyba cholenderka, taka stareńka, jak powyżej, miał rower swoje lata. No i Mateusz mi wiele o nim opowiadał, że jeździ na nim z różnymi mężczyznami i kobietami, bo przygotowuje ich do rajdów, wtedy w planach były dwa.

Och, drodzy Eltenowicze, jakże następnego dnia żyć mi się nie chciało. Jeść i pić mi się nie chciało. Chciałam się poddać dobrowolnej eutanazji. Bolało mnie wszy, ściu, sie, ńko. A najbardziej czteroliterowe okolice, i nietylko, nogi, plecy od pochylania się. Mówię sobie: Oooo żesz ty … Orzeszku! Nigdy więcej. Ale ze mną to już tak jest, że czasami jak coś powiem to … Czasami dobrze powiem, ale na szczęście, czasami jednak nie, 😀

Jakiś czas później, chciałam znowu spróbować. A co za tym więcej idzie, namówić moje kochane siostry, żeby też spróbowały. Mówiłam im, że to fakt. Jest sporo rzeczy na które trzeba uważać, nad którymi panować, ale warto chociaż zobaczyć, sprawdzić się. Nie były przekonane, ale też chyba nie były na nie. Szczególnie po tym, jak zdecydowały się na pierwszą przejażdżkę ze mną, tą starą cholenderką. Co się na wywracałyśmy, to nasze. Ale po powrocie spotkałyśmy się z Justyną i one obie stwierdziły, że jeszcze troche, jeszcze troszeczke, i nawet zdecydują się wziąć udział w takim rajdzie.

Kilka dni później, zadzwoniła do mnie ponownie Justyna mówiąc, że w gospodarstwie agroturystycznym jej wójka, mieszczącym się w Kościeleczkach, znajdują się nowe, prędkie jak strusie pędziwiatry, to akurat moje słowa, rowery. A ten stary poszedł do naprawy, przed rajdem. Ktoś je przywiezie do niej do domu, wstawi do jej piwnicy, i pytanie brzmi: Czy ja i moje siostry nie chciałybyśmy pojechać, również z nią, na przejażdżkę, żeby trochę wyrabiać kondycję przed rajdem. No, więc się zgodziłyśmy i pojechałyśmy, znowu do Nowego stawu, ale tymrazem, droga jakoś mniej zmęczyła. może dlatego, że lepsze rowery. Jak pamiętam, przejażdżka była pełna przygód. Zaczęło się od zrywania jabłek z czyjegooś ogrodu. Nie nie, to nie było złodziejstwo. Chciałyśmy legalnie, zapukałyśmy do domu, tego kogoś, czy tych państwa. No, ale nikt nie otwierał. No to jak żesz się nie poczęstować, prawda?
A potem, w nowym stawie odpoczywając, zachciało mi się … Po tych jabłszkach, siusiu. Nie dałabym rady doczekać, aż zajedziemy te 13 kilometrów spowrotem. A, co najważniejsze, miałyśmy na sobie kamizelki odblaskowe. No, więc zapomniawszy o tym, moja siostra zaprowadziła mnie, pod jakieś przyjazne do siusiania krzaczki. Jako osoba widząca, nie pomyślała, bądź nie zauważyła, że ta kamizelka sprawi, że będę widoczna, wystawiona na tależu. Justyna, osoba niewidoma dopiero nas uświadomiła.

Cóż, potem robiłyśmy sobie z siostrami wiele takich wypraw, pożyczając od Justyny rower, przed tym rajdem. A jeśli nie wypieprzyło mi się w przepastnych nicościach mailowych, to mam gdzieś w wysłanych sprawozdanie z rajdu, na którym byłyśmy i dziękiktóremu moje siostry stały się tak świetnymi pilotkami.

Potem niestety, fundacja się na chwilę rozleciała, bo Justyna z mężem się rozeszli, on wrócił na ślązk. Ale teraz sam prowadzi tę fundacje i organizuje rajdy. Niewidomi na tandemach. Czasem pokazują ich w telewizji, mają profil na facebooku, świetnie się prowadzą. Posiadają super sprzęt i często dostają dofinansowania na rajdy, z różnych środowisk. No i te rajdy są organizowane nawet poza granicami Polski. Jeszcze na żadnym z takich nie byłam, ale mam nadzieję, że będę.

A teraz od dwóch lat, mam swój własny rowerek i latem to z jedną, to z drugą siostrą jeździmy. No i jest super! Każdemu to polecam!

Pozdrawiam

Kategorie
Wpisy tekstowe

Pan od Muzyki.

Cześć!

Słuchajcie. Wczoraj miałyśmy z Anorcią straszną ochotę coś obejrzeć. Najpierw nadrobiłyśmy zaległości
w dwóch serialach, a potem… A potem namyślałyśmy się długo. I namiętnie, 😀

Ale w końcu padło, najpierw na Pokot. Chciałyśmy się przekonać, czy ten film jest rzeczywiście taki zły,
jak go malują, bo słyszałyśmy o nim same najgorsze rzeczy. Ale okazało się, że nie. Kurcze, naprawdę nie!
Film godny polecenia, ale nie o nim tutaj, w tym wpisie.

Kiedy skończyłyśmy z Pokotem, miałyśmy ochotę na coś jeszcze. No, więc przejrzałyśmy nowe filmy, w wypożyczalni
dzdn, no i … Padło na Pana od Muzyki. Po części dlatego, że kiedyś w liceum, oglądałam go z klasą.
I to, nie zgadniecie na jakiej lekcji. Na … Uwaga! Religii! 😀 W ogóle, w liceum na lekcjach Religii
oglądaliśmy różne, dziwne rzeczy, nie związane w większości z gatunkiem tych lekcji. Na przykład: Chce
się żyć, Nietykalni. No dobra, można po jakimś głębszym filozofowaniu odnieść się tam do ja wiem? Nawiązań
religijnych, ale … No, dobra. Nieważne.

Więc kiedy w końcu włączyłyśmy sobie ten film, to strasznie się wciągnęłyśmy. A ja to nawet tak, jak
bym oglądała to pierwszy raz. Bo wiecie. W liceum, to była … Taka trochę … Kicha audiodeskrypcyjna.
Znaczy, kiepsko było mi to opowiedziane i … Ta kobieta, która robi audio, też nie jest jakaś tam zachwycająca,
z samej barwy głosu, ale dobra. Jest lepsza od tej mojej licealnej kichy. Nawet nie pamiętam, kto mi
wtedy opowiadał i w której to było klasie.

Ale, jeśli ktoś z was jeszcze nie oglądał tego filmu, to polecam. Film tak bardzo mnie poruszył, na nowo,
że ja nie jestem nawet w stanie składnie go zrecęzować. W połączeniu z muzyką, zrobił na mnie takie wrażenie,
że … Szok w trampkach. Szał macicy na ulicy, nie wiem jak to nazwać. Ale płakałam na końcu. Płakałyśmy
obie, z Anorcią. Bo końcowe sceny, w połączeniu zpiękną muzyką, poruszą chyba nawet kamień.

W związku z tym, żeby wam przybliżyć film, pozwólcie, że tym razem, posłżę się recęzją, wygrzebaną z
internetu. Bo ja wam mówię, że jestem w takim szoku nadal, iż chyba mogłabym coś pogmatwać, pkręcić,
pomieszać.

"Pan od muzyki" porównywany jest z innym wielkim przebojem francuskiej kinematografii, a mianowicie "Amelią" Jean-Pierre'a Jeuneta. I jest tu coś na rzeczy, bo debiutancki film Christophe'a Barratiera będący remakiem "Słowiczej klatki" Jeana Dreville'a wpisuje się w konwencję tak zwanych "filmów optymistycznych", mających w sobie coś z bajki, gdzie dobrzy zostają nagrodzeni, a źli ponoszą sprawiedliwą karę.

Bohaterem filmu jest niespełniony, zakompleksiony muzyk, który podejmuje pracę w szkole dla trudnych dzieci. Nie wiadomo, przez co przeszedł Clement Mathieu, ale nie były to raczej doświadczenia zbyt optymistyczne. Przekraczając bramę placówki, nauczyciel ma przeczucie, że teraz może być tylko gorzej.
Intuicja na szczęście go zawodzi. W miejscu o znamiennej nazwie "Dno stawu", gdzie na agresję odpowiada się agresją, w myśl zasady "akcja-reakcja", będzie miał ważną rolę do spełnienia.
"Łysol" (takie przezwisko nadają mu chłopcy) przyglądając się metodom wychowawczym bezwzględnego dyrektora, postanawia w inny sposób zdobyć zaufanie uczniów. Zakłada chór, aby dotrzeć do serc i umysłów małych łobuziaków. Jest wśród nich sierota czekający w każdą sobotę pod bramą szkoły, wierząc, że pewnego dnia zabierze go ojciec, zdemoralizowany przestępca i wielki talent wokalny – perła, którą wyławia Clement Mathieu. W chórze każdy z nich ma swoje miejsce, znajdzie się nawet ktoś, kto będzie pełnił niewdzięczną rolę pulpitu.

Lepiej bym tego nie opisała. Ale, to tylko fragmencik recęzji, którą znalazłam. W każdym razie, pewnie
znajdzie się większość takich, która ten film już widziała. Bo jest stary. Ale cóż, i tak polecam. Sama
chętnie będę do niego wracać.

Pozdrawiam!

EltenLink