Kategorie
Wpisy tekstowe

O ślubie słów i dźwięków kilka.

Witajcie!

Zastanawiam się, jak się wita eltenowiczów po ślubie? Tak samo jak i przed? Jeśli tak, to witajcie kochani! Jestem już pełnoprawną żoną i mam męża, mam męża, mam męża…Powtarzam to sobie jak mantrę, mija prawie tydzień od weselicha i to do mnie nie dociera. Moje marzenie się spełniło! To naprawdę się stało. Na wspomnienie wesela cały czas wydaje mi się, że była impreza, przezajebista, wybawiłam się, że hoho, a jednak nie dociera do mnie, że to było moje wesele! :D. Słucham dziewięciogodzinnego nagrania i nie mogę ze śmiechu w pewnych momentach. Okazuje się, że jednak od godziny szesnastej, czyli od mszy ŚW. byłam tak zestresowana, że na tyle śmiesznych rzeczy nie zwróciłam uwagi, chociaż, jak przekonacie się z najfajniejszych fragmentów weselicha, humoru mi nie zabrakło.

No to od początku! Dni od ostatniego mojego wpisu zleciały nawet przyjemnie, bez nerwów jakotakich, złorzecznicy chyba na chwilę poszli spać hahaha. Noc ze środy na czwartek była już nieprzespana, bo teściowie i szwagier ze szwagierką wyruszyli koło drugiej w nocy, żeby na spokojnie dojechać na czwartek. Dźwięk messengera zrywał nas z łóżka, więc brak snu liczymy od środy. W czwartek się trochę pogościliśmy, pocieszyliśmy wzajemnym spotkaniem, a w piątek każdy miał swoją robotę. Jedni tupcili stroić salę, inni zwozili tam ciasta, napoje i alkohol, jeszcze inni, w tym ja, mieli do pomalowania paznokcie u kosmetyczki. Przemiła i młoda kobieta, okazało się, że mieszka nieopodal naszego bloku i często nas widuje, mam nadzieje, że z Kasią jeszcze nie raz spotkamy się na ulicy. Popołudniu należało odebrać kilku przyjezdnych gości, w tym jak się po weselu okazało, nową parę młodą, Ewesię i SkyDarka! Tak tak, można klaskać! Gooorzkooo! Goooorzkoooo! Gooooorzkooooo! Ekhemmm, dosyć tego, wracamy do tematu. Piątkowego wieczora odbywało się również strojenie kościoła, no i jak się spodziewałam, trzecia noc niemal bez snu. Sobota zaczęła się istnym szaleństwem. O siódmej rano, gnałam ze świadkową, czyli szwagierką Justyną do mojego rodzinnego domu. Czekała tam wcześniej zamówiona fryzjerka, żeby czesać wszystkie chętne kobiety. Noooo miaaała roboty miaaała, ale się wyrobiła. 😛 Zaraz potem, przeraźliwy telefon od tych, co pojechali na salę w jakiejś sprawie:
– Halooo! Potrzebujemy pomocy! Wszystkie dekoracje się popsuły! Balony pospadały!
– Jak, kurwa, pospadały, przecież ta dwustronna taśma miała niemiecką gwarancję!
– Nooo, to widocznie działa tylko na terenie Niemiec! Niech ktoś przyjdzie pomóc!

Kto żyw, kto uczesany, w butach czy bez, ubrany czy nie, lecieć na salę ratować strojenie! Tak też zrobiono. Około godziny czternastej poprosiłam, żeby kobiety zaczęły mnie już ubierać w suknię ślubną, bo wiadomo, skąplikowane wiązanie na plecach…
– Eeeeee nieeeeee! Dziewczyyyyno! Wisieć byś w tej kiecce nie chciała do czasu mszy w kościele choćby, zagotujesz się, damy radę z tym wiązaniem na spokojnie!

No dobra, nie wnikam, jak tak, to tak. Przed trzecią w końcu zaczęłam się w kiecę wbijać, cztery baby majstrują przy wiązaniu…, bo skąplikowane…
– Ej, jak to miało iść, od góry, czy od dołu?
– Ja nie wiem, mnie przy przymiarce nie było, chyba od góry.
– O! Idzie! idzie!
– Kurrrrwa, teraz nie mogę zamka dopiąć! Młoda, utyłaś przez tydzień czy jak?

Sekundę potem, och i ach, zamek w kiecy trach! panna młoda ściśnięta gorsetem, że ledwo oddychać może.
– Dzwoń po krawcową z tego salonu! Świadek po nią pojedzie samochodem!
– Ale zaraz, ludzie, my musimy być około piętnastej trzydzieści w kościele, przecież podpisanie dokumentów! Ktoś musi jechać po Michała! A błogosławieństwo?
– Młoda, ty się nie denerwuj, zdążymy!

No, na całe szczęście, tak było, ale gdyby nie to, że owa krawcowa jest naszą dobrą znajomą, wpadli z nią do domu jak burza, od kotleta z obiadu kobietę oderwali, prawie na boso wyciągnęli…🤣🤣🤣🤣🤣 strach pomyśleć co by było. Szyła na mnie na szybko ten zamek, uważając żeby w stresie mnie nie zakłuć, a jeszcze żeby zdążyć przed piętnastą trzydzieści. Uffff, udało się, nawet trochę mi ten gorset poluźniła, ale i tak był związany mocniej, niż powinien być, cierpię do dziś najprawdopodobniej z tego powodu, 😀

Najgorsze było Wsiadanie i wysiadanie z tego samochodu, przystrojonego pięknie dla nas i świadków, bo weź tą kieckę włóż w miarę ostrożnie, potem wyciągnij przy wyjściu z auta. Przy siadaniu i wstawaniu było ciut lepiej, ale warto ponarzekać, pocierpieć i się pomęczyć, bo tylko raz w życiu mogłam się poczuć jak księżniczka, piękna była suknia, podczas tańca często mi ją przydeptywali, a nawet ja sama. Piękne naszyte kwiaty, od zbyt mocnego związania zaczęły się rozpruwać na mnie w pewnym momencie hahahahaha, więc nie wiem czy jest jeszcze do uratowania, żeby chociaż za grosze odsprzedać.

Nie spodziewaliśmy się, że pani fotograf, załatwiona na szybko, zrobi nam taki wspaniały prezent wraz z ekipą ludzi z discordowego servera od cofee doctora, bo stamtąd ona właśnie była. Bez zastanowienia po rozmowie z Michałem na temat braku fotografa powiedziała, że go zastąpi. Mamy kilka tysięcy zdjęć, żeby rozdać rodzinie i zostawić sobie, żeby w ramkę w domu powiesić. Agniesia jest przekochana i jesteśmy jej bardzo wdzięczni, że pojechała w nieznane bez namysłu, pomogła w biedzie, a jeszcze podarowała nam takie piękne, drewniane serce z personalizowanym napisem, który własnoręcznie wykleiła koralikami w brajlu. Coś pięknego! A do tego, żeby łatwo w życiu nam nic nie szło, dostaliśmy brajlowską kostkę rubika! Pięknie, cudownie dziękujemy! Najoryginalniejszy prezent, jaki dostaliśmy! Na mszy w kościele również było zastępstwo organisty, ale o ile lepsze! No przepraaaszam, ale musiałam!

Cała impreza weselna trwała od godziny siedemnastej do trzeciej nad ranem. Jest dziewięciogodzinne nagranie, z którego zrobię na pamiątkę coś fajnego i wrzucę tu do tego wpisu, a jest czym się chwalić. Nasza trzydziestosześcio osobowa ekipa bawiła się tak, że sam dj był naprawdę zaskoczony, tak mało ludzi, a gdyby wódki nie było, to by też się tak bawili. Żałuję tylko, że stres mi nie pozwolił jeść, bo tylu pyszności nie spróbowałam, a ze słodkości spróbowałam tylko weselnego tortu. Nadrobiłam trochę na poprawinach, które odbywały się w moim domu, ale szybko się z nich ulotniłam, bo pędziliśmy do rodzinnego domu młodego na mały wypoczynek. Statystyki podają, że na trzydzieści sześć osób, tylko jedna osoba próbowała wynieść pół litra weselnej, a wcześniej ostro mieszała księżycówkę z czystą, następnie próbując zmyć się do hotelu, płyty chodnikowe przestały współpracować z nogami iiiiiiiii…Nos złamany, głowa do szycia, a ponieważ restauracja znajduje się w budynku policji, i akurat przejeżdżał patrol, szybko udzielono jegomościowi pomocy i znalazł się w szpitalu, także całkiem niezłe statystyki, 😀 Pan młody, gdy tylko wlazł do domu, zdjął buty i w garniturze zasnął jak długi na łóżku. Obiecał, że będzie gorąca, namiętna, upragniona noc poślubna, a tu co? Figa z makiem, z pasternakiem, ósma rano, młody ledwo żyje, gorączka na pewno 38, jak nie lepiej, młody gorący, a nocy nie było. 😀 😀 :D😂😂😂😂 eeeee, przereklamowane te noce poślubne! Ale najważniejsze, że Michał dał radę, a stresował się bardzo, czułam jak mu ręce drżały przy nakładaniu obrączki. Nerwica przez ten stres przedślubnym znowu zaczęła wracać, więc trzeba cholerę ustabilizować. Teraz wystarczy się wysypiać, nawet po obiedzie, dobrze pojadać smakołykami od teściowej i szybko dojdzie do siebie. Jeszcze jedna impreza przed nami, dla ludzi z tutejszych stron, którzy z różnych stron nie dojechali. Boli mnie szyja, łopatki, ciężko głowę jakkolwiek obrócić, ból promieniuje do łopatek, aż ręce chwilami drętwieją, możliwe, że tyle godzin w takim ścisku i nerwy mi poraziło jakieś, czy co, może to być również jakieś przewianie, ale ja wiem, czy tyle czasu? :D.

Gdybym mogła coś zmienić, to dodałabym jeszcze więcej zabaw i konkursów, trochę szybszej jednak muzyki, lepiej ustawiła dźwięk panu Tomaszowi, bo odprzesterować 9 godzin to chwilę zajęło, xdd, aaaaa…I jeszcze raz bym to wesele chciała przeżyć, z perspektywy gościa…Oooo, no i pojechać samochodem ze świadkami i młodym, bo faaaaajne bramy były, i trąbieeeeenie! No nic…Do następnego. Miłego słuchania i czytania.

Kategorie
Wpisy tekstowe

Poniedziałkowo.

Nigdy raczej nie wierzyłam, że istnieje oś takiego, jak rzucenie na kogoś uroku, klątwy, czy inaczej, że istnieje coś takiego jak magia złorzeczenia, ale przez miniony tydzień, chyba naprawdę zaczynam w to wierzyć.

W zeszły poniedziałek, pojechałam na rozmowę z panią doktor, która miała mi wykonać zabieg usunięcia oczka. Owszem, weszłam z poślizgiem i w pewnym momencie zrobiło się naprawdę gorąco, bo istniała obawa, że nie zdążymy na pociąg do Gdańska, a tym samym na spotkanie z państwem orzecznictwem, natomiast przynajmniej raz mogę napisać, jak na razie, coś dobrego o tej pani doktor. Po głosie zdawała się być bardzo młoda, między 35, do 40 lat. Sympatyczny głos, może trochę wolna w czynach, ale za to uprzejmie wysłuchała wszystkich moich racji, argumentacji, dlaczego tak, a nie inaczej i zgodziła się z nimi, ba, nawet ślubu pogratulowała, ale powiedziała, że w tym szpitalu wykonują enukleację bez protezowania oczodołu, a po latach będzie to miało brzydki wygląd, więc dała mi skierowanie do innego szpitala, tym razem w Gdańsku. Oczywiście była otwarta na moje wszelkie pytania, tłumaczyła i objaśniała wszystko dokładnie, oprócz jednego. Zapytałam ją, dlaczego ordynator na rozmowie kwalifikacyjnej nie był uprzejmy ze mną rozmawiać, a przede wszystkim, powiedzieć o enukleacji bez protezowania oczodołu? Zaoszczędziłabym sobie czekania i już dawno czekałabym sobie spokojnie, w Uck w Gdańsku na owy zabieg. Na to pytanie pani doktor jednak nie znała odpowiedzi, no ale z drugiej strony cóż miała powiedzieć, że na buców jeszcze lekarstwa nie wymyślono w medycynie? 😀 W każdym razie, skoro na razie bóle się uśpiły, to z tym skierowaniem zacznę działać na spokojnie po ślubie, w okolicach lipca. Wszak będzie to okres bardzo gorący nie tylko zapewne jeśli chodzi o pogodę, natomiast trzeba będzie odebrać akt małżeństwa, zmienić nazwisko, a więc pewnie zgłosić to w instytucjach, wyrobić nowy dowód torzsamości, zapisać mężusia do kardiologa, endokrynologa, do dentysty. Co poradzić, widziały gały co brały, chociaż za młodu sypie się jak dziadek, może mi zapisze jakiś fajny spadek.🤣 o, już mamy wersecik do pioseneczki :D.

W poniedziałek wieczorem okazało się, że Michaś znalazł dla nas fotografa, ksiądz proboszcz zgodził się na robienie zdjęć w kościele. Nie mogło być zbyt dobrze na zbyt długo, bo następnego dnia wieczorem okazało się, że kobieta, która miała przywieść kwiaty i stroić kościół, nie przyjedzie, nie przywiezie, nie będzie stroić, bo mąż miał poważny zawał. Mama w płacz, w lament przeokropny, co teraz będzie, jak to kościół bez kwiatów, na ołtarzu muszą być kwiaty, co my teraz zrobimy, no przecież to już jest po imprezie, to już nie ma co zbierać, a teraz jeszcze kto te ławki w kościele przystroi…No i dojdź tu do głosu, kiedy rozum odbiera? Na szczęście ta kobieta również załatwiła za siebie zastępstwo z kwiaciarni, więc kiedy poszłyśmy i wpłaciłyśmy zaliczkę za te kwiaty na strojenie, to w końcu szanowna mama się uspokoiła. No i wszystko już było na dobrej drodze, a wczoraj się okazuje, że nie mam na palcu jednego pierścionka. Dokładnie na palcu wskazującym lewej ręki, miałam taki złoty pierścionek z symbolem nieskończoności. Sama go sobie kupiłam z okazji nie pamiętam jakiej. Oczywiście możliwości gdzie mogłam go zgubić jest wiele, ale najgorsza jest taka, że nawet nie poczułam i nie usłyszałam jak się zsuwa z mojego palca, a więc…Mogło to być z pewnością kiedy myłam włosy w sobotę, wplątał się w nie, bo są cholernie długie i poleeeeciaaaał do odpływu i nie usłyszałam przez szum lejącej się wody. Ewentualnie, jak sortowałam śmieci, to poszedł razem z nimi, jeśli tam skubaniec wpadł, albo zgubiłam go na ulicy, bo ostatnio niosłam coś w siatce i w pewnym momencie zmieniałam ręce z laską i siatką, także…Bardzo proszę, niech wreszcie wydarzy się coś pozytywnego, oprócz przyjazdu teściów i szwagierki z mężem w czwartkowy poranek. No bo siedzę sobie tak od wczoraj wieczór, a wczoraj to w ogóle z nosem na kwintę i wkręcam sobie, zresztą wkręcam sobie odkąd fotograf złamał rękę, że ktoś złorzeczy i rzuca uroki i że zła passa wisi nad tym weselem. Ostatnio przeczytałam słowa, że ludzie których spotykamy przez całe życie są lekcją, sprawdzianem, albo niespodzianką. No i dochodzę do wniosku, że moje lekcje i sprawdziany coś nie mogą rozwalić tej mojej niespodzianki, którą niewątpliwie jest Michał, więc tak złorzeczy, złorzeczy, a my rozstać się nie możemy, no więc niechcąco złamała się ręka fotografowi, mąż kwiaciarki miał zawał, a pierścionek ma już innego właściciela, albo jest sprasowany, przez niszczarkę śmieciową, czy jak to się tam. Wariuję, wiem, bo to jednak stres przedślubny się zaczyna rodzić, a myślałam, że go nie będzie, jednak jest. Budzi mnie prawie co rano takim dziwnym uczuciem w brzuchu i nawet próby słuchania głosu Krystyny Czubówny niewiele dają, bo i tak już nie śpię.

Na zakończenie, może trochę dobrej energii. Jeśli to czyta ktoś, jakiś złorzecznik, albo złorzecznica, to życzę wam dobrego dnia, smacznej kawuchy. Z tego miejsca zaświadczam, że cokolwiek się nie stanie, to zdenerwuje się tylko na chwilkę, może nawet zasmucę, ale nie poddam i życzę tobie, tobie i tobie, wszystkiego co najlepsze. A, i proszę, oszczędźcie tylko tą kawalerkę, na razie podczas gotowania nie zapomniałam o garze na palniku, ale im bliżej ślubu, to…Kto wie.🤣🤣🤣🤣🤣

Kategorie
Myślnik niedzielny Wpisy tekstowe

Pierwsza niedziela czerwca.

Hop hop! Jest tam kto?

Dawno nic nie pisałam, a więc uznałam, że czas naskrobać trochę świeżynki. Z najnowszych wieści, można powiedzieć, że przygotowania do wesela już prawie dopięte na ostatni guzik, wszystko pozałatwiane. W kieckę ślubną się mieszczę, nic nie trzeba było poprawiać, ba, panie z salonu sukien ślubnych pochwaliły mnie, że tak ładnie trzymam formę od zeszłego roku, kiedy to suknia była przymierzana ostatni raz po zrobieniu koniecznych poprawek. Kazały mi odpoczywać i nie denerwować się, a czy mogę się do tego zastosować, często mogę, a często nie mogę, zależy jak leży. Obrączki jednak trzeba było powiększyć i chyba czas zacząć trenować ten najpiękniejszy gest, jakim jest wzajemne założenie sobie ich na odpowiedni palec, chociaż jeśli coś ma nie wyjść, to w stresie i tak nie wyjdzie i będzie trzeba poprawiać. Piękną sukienkę mam uszytą, którą włożę po oczepinach. Od wczoraj zostały już tylko dwa tygodnie i właściwie, jedyne co nas ominęło, to wybieranie dekoracji, kolorów strojeń, zdobień i tak dalej. No i pewnie ominie nas strojenie i przyozdabianie sali i kościoła i samochodu, ale tym akurat się nie martwię, cieszę się, że byliśmy obecni słowem i ciałem przy załatwianiu różnych rzeczy telefonicznie, czy z osobami towarzyszącymi. Wódka już się chłodzi w moim rodzinnym domu, w moim pokoju, także teraz zmartwieniem mojej mamy nie jest to, ile kupić, żeby jeszcze zostało, ale czy tego jedzenia to na pewno zrobią odpowiednią ilość? Czy ci wszyscy goście się ponajadają? Jakie oni tam w ogóle porcje dają, duże, czy małe? Jak mnie to może denerwować takie gadanie, ta kobieta bez problemu zrobi problem. Nie wiem, czy to wynika z tego, że przeżyła w przeszłości straszną biedę i na temat jedzenia mogłaby rozmawiać, a robić go tonami po wychowaniu całej siódemki dzieci nawet, jeśli paszczy do jedzenia jest tylko sześć, aleeeee….Szału można dostać. Jutro jadą kupić napoje, no i też zastanawialiśmy się, jaki właściwie jest przelicznik, ile tego trzeba kupić, żeby jednak raczej zostało, niż zabrakło. Podobno trzy, cztery litry, jeśli chodzi o soki i napoje, a woda gazowana i nie gazowana, bez ograniczeń…No czyli ile kupić? 😀 Dodatkowo, przecież trzeba jeszcze kupić jakieś owoce…Szczerze, wątpię, żeby ktoś w ogóle je jadł, ale może się mylę. Z obiegu wypadł niestety fotograf, który miał robić zdjęcia w kościele, a potem szybka sesja w plenerze po obiedzie, złamał rękę i ni ma fotografa. Zostaje tylko robić zdjęcia i filmiki telefonami, które przecież w dzisiejszych czasach też radzą sobie bardzo dobrze. Zdjęcia chcieliśmy głównie dla rodziców i świadków, może jedno dla siebie, w ramkę oprawić i w domu powiesić, na pamiątkę…Choćby dla dzieci w przyszłości. No ale nie ma co płakać, zrobi się telefonem, wydrukuje się w rossmannie, czy w innym tam takim, będzie pięknie, śmiesznie i to akurat wnioskuję po udanej rozmowie z naszym panem od muzyki, moim osobistym bratem, czyli świadkiem, jak ci dwaj połączą siły, a dodatkowo moja rodzina, cokolwiek złego by o niej można powiedzieć, ale bawić to się lubi i umie,, zresztą, tak samo jak rodzina młodego. Prędzej mnie w tej sukni ze zmęczenia wyniosą, niż tych ludzi haha.

Tydzień temu mieliśmy niewątpliwą przyjemność, razem z żywkiem i SkyDarkiem zrobić młodemu niespodziankę przedurodzinową i trochę…Taki jakby…Wieczór kawalerski z jedną damą pośrodku. Tort Szwarcwaldzki śni mi się po nocach, a właściwie jego potężna, półtorej kilogramowa masa, w ilości na dwanaście osób, zjedzony przez panów praktycznie w całości, nie licząc pięciu kawałeczków, co poszły do mojego rodzinnego domu, a ta lodówka, jak to mawia nasza koleżanka, cała z czekolady była…Ło matko, ciężko te półki wyjmować i myć…Na szczęście dwie, ale gdybym wiedziała, że skurczybyk tak mi lodowkę zaczekoladzi, zapewne bym jej nie myła tydzień przed. Tak to już jest, wy nie widzicie, to jest inaczej, tak powiadają. No właaaśnie, mają rację, w opisie było, że są wiurki czekoladowe, ale czy ja zwróciłam na to uwagę? Nieee, tylko chciałam, żeby Michasiowi smakowaaało, bo to jego ulubiony tort. Ucieszył się i korzysta z pada do gier, który dostał w prezencie, bo teraz szaleje i pogina jeszcze bardziej w forzie, z widzącymi. Jedno co mi nie wyszło, choć szczerze powiem, że się starałam, to gotowanie dla czterech osób. No niestety, uroki kawalerki, malutkie, litrowe garnuszki pomieszczą zupy tylko dla dwojga, więc w pierwszy dzień rosołu zabrakło dla gospodarzy, aaale nic to, dopchnięliśmy się kebabem. W następne dni już poszło to lepiej z tymi obiadami, chyba głodni nie chodzili. Sympatycznie było, rozmowy balkonowe, a w tle koncerty z polsatu, faaajnie będę wspominać. No, tylko ten…Zywuś, jak tam twój osobisty kubek? 😀 mógłbyś przyjechać, bo szklanki stoją i dzisiaj mi się coś nie chce…:D

Coraz częściej korzystamy z dobrodziejstw netto, do którego nauczyliśmy się tupcić, obsługa nawet taka całkiem miła, tylko…Trzeba się o siebie upomnieć, prawda? 😀 ostatnio nawet zdarzyło mi się zgubić na naszej znanej trasie, co ją przemierzamy czasem kilka razy w tygodniu. Sama nie mogę dojść do tego jak to się stało, czy się zamyśliłam, czy nie uważałam, w każdym razie pomogła mi bardzo sympatyczna pani, która to podwiozła mnie prawie pod dom i jeszcze po drodze zgarnęła swojego męża, który był moim dawnym instruktorem wspinaczki ściankowej. Przygody uczą, bawią i czasem miłe niespodzianki jednak przynoszą. O, albo na przykład, jak jednego razu szliśmy sobie po świeże pieczywko i jakieś tam pączusie, drożdżóweczki na śniadanko, to w pewnym momencie z oddali było słychać takie: Ło Boooże, ło jeeezu, ło jeeej, łoo booże, ło booooże, łooo boooże. Myślę sobie, kurde, co jest, taki upał, to był głos takiej, chyba bardzo starszej pani, ale z głosu, naprawdę bardzo, myślę sobie, jejku, może ona chce tu gdzieś do klatki dojść i już nie może, słabo jej, zaraz zemdleje, upadnie, może zdążę jakoś pomóc, albo trzeba będzie po pogotowie dzwonić. Idę szybciej, przechodzę niemalże obok tej kobiety i: łooo booże boooże boooże, daj im odzyskać wzrok bo nie wiiidzą, o boooże boooże boooże jacy biedni ludzie, o boooże boooże boooże. A nie, no to idziemy dalej, skoro wszystko w porządku.

Przez cały maj, może zapadało coś troszkę, przez kilka minut u nas ze dwa razy, a tak, to upały, duchoty straszliwe. No ale za to, na naszym bloku, mamy jaskółki oknówki, pełno kosów tu lata i nam cudnie śpiewa, no i są też jerzyki. Faaaajną tu mamy ptaszarnię, szczególnie pięknie brzmi to rano, jaskółki karmią w gnieździe, kosiki śpiewają, cudoooowne. Jutro czeka mnie ciężki dzień w podróży. Najpierw jedziemy do Elbląga, ponieważ zabieg ma mi robić jednak jakaś pani doktor, która to chce mnie osobiście zobaczyć, zbadać i porozmawiać. Taaa, okaże się, czy będzie się to różniło od rozmowy z ordynatorem, gdzie wizyta była na dziesiątą, a wyjechaliśmy po czternastej. Lepiej, żeby jutro to wszystko poszło sprawniej, bo na dziewiętnastą jest komisja zusowska w Gdańsku, a niczego z tych dwóch rzeczy nie da się przełożyć, niestety.

Pięęęękne zabawy suno mi ostatnio wyszły, w nowszej, zaktualizowanej wersji stronki, kilka z tych wymyślonych melodii trzeba będzie naprawdę nagrać w formie prawdziwych podkładów i jjjaaa to zzzaśpieeeeewam. Superrrr! Podoba mi się to, nawet subskrybuję, dzięki temu mogę robić z tymi utworami co chcę, a ponieważ nie umiem komponować melodii, ale pisać teksty chyba umiem i lubię, to to narzędzie jest mi pomocne do tworzenia melodii. Mam już w planach odtworzenie kilku podkładów i zaśpiewanie swoich autorskich tekstów. No aaale, na razie są rzeczy ważne i ważniejsze, wszystko po kolei. Tym czasem, do następnego wpisu.

EltenLink