Kategorie
Wpisy tekstowe

Co tam u nas.

Na początek, coś miłego, smacznego pewnie nie dla każdego, bo mój mężuś zje, ale żeby znowu to był cud i miód dla niego, to nie.
Szpinaczek podsmażyć z czosneczkiem na masełku, do tego pieczareczka, sos najlepiej cztery sery…Iiiiiii, można to wspaniale wymieszać z uprzednio ugotowanym makaronem. Ja nie wiem co jest, może to włoskie korzenie jakieś, może to, że makaron robi się szybko, łatwo, przyjemnie i smacznie na wszelakie sposoby, to w naszym domu króluje bardzo często. Makaron z kurczakiem w sosie, makaron z mięskiem mielonym w sosie bolońskim, makaron z piersią indyka w sosie, pomidorowa z makaronem, rosół z makaronem…No czasem z ryżem te drugie dania robimy. Zdarza się pieczony kurczaczek z frytkami, ziemniaczkami, lub kulkami ziemniaczanymi i surówkami. W sumie tak sobie myślę, że jeszcze rok temu to chciałam być bohaterem w kuchni i robić to, co u mnie w domu gotowano, bo mi się wydawało, nie wiedzieć czemu mi się tak wydawało, wszak stan umysłu nie jest określony żadnym stopniem warunkującym do pobierania większych świadczeń z tego tytułu…No ale co ja tam…Aaaa, no więc wydawało mi się, że tak powinno być, że też będę robić te wszystkie placki ziemniaczane, dewolaje, zrazy, naleśniki, bigosy na krótko, na długo, na kwaśno, na słodko itd…Itd…Jak pewnego dnia tak się zastanowiłam nad tym co my sobie serwujemy, że głównie te makarony, głównie mielone, schabowe, w odmianie kotlety z piersi, albo z indyka, albo przeróżne zupy, zależy co lodówka z siebie wypluje, to myślę sobie…Kurde, no my nie widzimy, a to jest inaczejTak widzący mówią przy różnych okazjach, :D……No nie, no nie da się ukryć, jest inaczej. Jest trudniej, jest bardziej demotywująco do pewnych spraw, bo wszystko się zawsze upierwszomajuje i nie wiadomo co gorsze w tym wszystkim, sprzątanie, robienie, a pięć minut jedzenia, no i weź tu rób te wszystkie zapostanowione dewolaje, zrazy, o, albo nie daj boże gołąbki. No trochę to przez lenistwo chyba, to prawda, gotowanie spoko, lubię, ale chyba, jak po roku doszłam do wniosku, nie do tego stopnia, żeby na siłę upodabniać się z pichceniem do domowych rozmaitości. Z resztą, mamuśka by nie wytrzymała, jakby nam czegoś smacznego nie dała od czasa do czasa, a nie powiem, że chętnie z tego nie korzystam, bo cosik się w portfelu na wyższe cele mieszkaniowe odkłada. Doszłam do wniosku, że w zasadzie, jeśli nam taki jadłospis odpowiada, kłak czy wełna, byle dupa była pełna i jeśli dodać do tego jeszcze inne różne pomniejsze rozmaitości robione od czasu do czasu pod Wspólne małżeńskie imprezki, czy na okazyjne wizyty gości, o, albo pyszne tosty, tosty francuskie, sałatki i pyszne koktajle owocowe…Albo zdrowe, wiosenne jak się na nie mawiało u mnie w domu kanapki z jajkiem, ogórkiem, pomidorem, rzodkiewką, szczypiorkiem…To jak dla mnie jest dobrze. Mnie pasuje, chociaż wcale nie mówię nie, jeśli w nowym mieszkaniu będzie kuchnia jako osobne pomieszczenie, a zakładam, że na pewno tak będzie, no to bardzo możliwe, że do eksperymentów większa przestrzeń będzie bardzo zachęcać. Gulasz, placki ziemniaczane, babka ziemniaczana czy inne zapiekanki makaronowe i nie tylko też nie sprawiają problemu ze zrobieniem…Jadłospis większości w tym domostwie ograniczony jest tym, że jegomość mąż, to nie lubię, to jest bleee, to gotowane to nieee!Ale to już kiedyś pisałam. O, a co do zup, to nawet na mięsie, niewielkim skrzydełku się gotują, bo nabraliśmy przekonania, że jednak smakuje ciut lepiej, a i z warzywami do tej zupy to weź nie przesadzaj, bo ja potem nie będę tej marchewki i tego innego tałatajstwa jadł. Surowe to tak, gotowane to nigdy w życiu. Czyli, jednym zdaniem, zakańczając ten akapicior, jest jak jest, mi pasuje i nie będę gotować jak mama. 😛

Zaczynam się łapać na tym, że jak odwiedzam różne domy, to w zależności od ich czystości po powrocie do domu mówię sobie, w tej jedynej kategorii: Jesteś Super! 😀 No nie mogę się po prostu powstrzymać, odwiedzając domy mojej rodzinki, żeby sobie oblookać płytki na ścianach w łazience, albo stan zabrudzenia zewnętrznej części toalety…W większości nikt nie zdaje mojego egzaminu nawet w 50%, dlatego uwielbiam te wizyty, żeby potem wrócić do domu, zaciągnąć się świeżym, pachnącym czystością powietrzem, a następnego dnia zabrać się za robotę. Wiecie jak to jest, to tak jak z wszami, jak o nich mówisz, to zaraz głowa swędzi. Chociaż, ostatnio się poprawiłam trochę, żeby w tą sprzątalniczą paranojkę zanadto nie popadać, udaje mi się zminimalizować czynności te do jednego, dwóch razy w tygodniu, ale to tylko jak idzie o odkurzanie i mycie podłogi.

Jak to z lekarzami jest, wszyscy wiedzą, lekarze są albo po to żeby być, albo są, bo czują, kochają to co robią. Jak na razie na moim przykładzie z wpisów jaskrowych wiadomo, że oprócz ostatniej pani doktor, to reszta zalicza się raczej do kategorii są, bo są. Ostatnio też głośno było o tym, że bardzo młody chłopak przyszedł na SOR z silnym bólem głowy, ale w zasadzie to nawet go nie przebadali, wypuścili do domu, dali jakieś leki przeciwbólowe, a kilka godzin potem już hłopa nie było, pewnie wiele jest takich historii. Daleko nie szukać, znam pewnego człowieka, całkiem jeszcze młodego, co to zgłaszał objawy kardiologiczne wiele razy i były bagatelizowane. Miał założonego holtera, z którego również nie wyszło nic nadzwyczajnego, no więc ów człowiek dostał polecenie, żeby iść do diabła i na rower się męczyć, bo zdrowy jak byk. Jednak pewnego dnia, kiedy serducho szalało niebotycznie przez trzydzieści minut i sam wezwał sobie karetkę stwierdzono, że wskazówka się urywa! Jak to możliwe, przecież to taki młody człowiek, co to się robi z tym światem, żeby takie poważne problemy z sercem młodzi zaczynali mieć. Nooooo i potem wyszło, potas baaaaaardzo niski, leki na stałę zapisane, a potem ów człowiek wrócił do kardiologa, który go wcześniej zbagatelizował. Pan doktor zdziwiony, jakto się mogło stać, o co chodzi, dlaczego pan nic nie mówił. Nic dziwnego, że kiedy ów człowiek zmienił sobie lekarza w nowym mieście zamieszkania, to dzień przed, zaczął zmagać się z tymi samymi lękami, a jak nie wysłucha, a jak odeśle do diabła, a jeśli coś mi jest…Żona ów człowieka również się nakręca i podkręca i dokręca, w konsekwencji rozmyśla w nocy, że może on ma rację i co będzie jak ją ma? No nic, no poszukamy innego lekarza, aż do skutku, w końcu tyle ich na świecie, nie ma co się martwić, nieeeee ma co się martwić za wczasu, po ewentualnej diagnozie to ok, o ile by była zła. A teraz spać! Spać do cholery! A tu snu ni cholery. Z samego rana ów człowieczyna wraz żoną prześcigują się znerwicowani do łazienki i z powrotem, no lekarz dopiero na dwunastą, ale lepiej wszystko wyjąć i przygotować za wczasu. Łap za teczkę z dokumentacją od kardiologa, no i lecim! Człowiek w swoją stronę, żona w swoją. Umawiają się tylko na telefon po wszystkim. Uchhhh, co to był za telefon, nigdy w życiu nie powtarzajcie błędów z końca tej historii.
– Czy ty wiesz co ty mi za teczkę dałaś?
– Normalną, na gumkę, a co z nią.
– No ale co było w środku?
– No to co miało być, czy nie?
– Taaaaa! Dokumentacja od routera asus i orzeczenia o niepełnosprawności. Pan doktor uprzejmie i z uśmiechem stwierdził, cytuję: "No, z tych dokumentów od routera asus to niewiele się o pana serduchu dowiem, hehehehehe".
– Jeeeezus Maria maaaatko booosssska coooooo zaaaa wstyyyyyd! Boooże kochaaaany i cooo teeeraaaaz?
– No nic, powiedział, że nie takie rzeczy widzącym się zdarzają, żeby donieść dokumenty następnym razem, już mi dał skierowanie na badania. Bardzo się zdziwił, że lekarz poprzedni diagnozował dolegliwości, wysłuchał, powiedział, że zbadać trzeba, choćby miało nic nie wyjść złego, wypytał o inne choroby i dolegliwości.
– Następnym razem cztery razy przeskanuję czym się da i się upewnię, czy na pewno nie pomyliłam teczek…
Tak się to kończy, taaak się to kończy. U mnie stres właśnie tak działa, czegoś nie sprawdzę, o czymś zapomnę, na przykład o dowodzie i legitymacji na przejazdy w połowie drogi na dworzec.🤣

Wizyta u ginekologa też nie należała do nieprzyjemnych, o ile można to tak nazwać, lekarz bardzo miły i uprzejmy. Za to pielęgniarka położna, niby miła, niby chciała nas wszystkie tam zgromadzone odstresować, ale jak robi to raz w osobie trzeciej, raz po nazwisku, raz po imieniu, a podczas zwracania się do mnie patrzy na osobę mi asystującą…Straszne to jest, bo ostatnio w wielu miejscach się na to natykam i nie tylko w urzędach. O ile znajomym mojej mamy, na pytanie, ile córcia ma lat odpowiadam, że córcia ma na imię Kasia i umie mówić sama za siebie, tak w urzędach trochę trudno mi z tym walczyć, a ciśnienie mi rośnie, mało nie wystrzelę, ale jeszcze nie umiem. O, albo w sklepie, stoję przy kasie i pani pyta dziś, czyj towar kasuję? Noż kurwa, mój towar, był oddzielony tym plastikowym gównem! Mówię, że będzie płatność kartą. Pytam trzy razy gdzie ten terminal, mów do słupa, słup jak dupa, aż się ktoś zlitował i mi pomógł z kolejki ten terminal znaleźć. No i niby to jest takie fajne, że mieszkasz sam, to idziesz do sklepu, ale w tym sklepie i tak ktoś ci musi pomóc, więc coraz częściej myślę, że niepełnosprawność wzrokowa, choćby skały srały, jest naprawdę, kurwa, specyficzna! I też już sobie zdaję sprawę, że nie da się być super hero! Nie na wszystkich polach. Warto dążyć do tego, żeby tej pomocy oka potrzebować jak najmniej, żeby się też nie uwsteczniać, skoro się wypełzło z tego domu, ale czasami trzeba się poddać, po prostu poddać! Żyję rok w związku dwóch niewidomych. Duma mnie rozpiera z tego co już umiemy, szał macicy na ulicy mnie dopada przez to, ile jeszcze nie potrafimy, ile byśmy chcieli, ale w większości jest to jeszcze warunkowane po pierwsze, słabą infrastrukturą miasta, po drugie, brakiem pomocy ze strony jakichkolwiek organizacji, po trzecie, średnim/znikomym wsparciem ze strony bliskich zamieszkujących to miasto. To tak zawsze jest, jak ci się wydaje, że w zasadzie wszystko jest dobrze, to ktoś cię jednak musi strącić na ziemię. Najpierw to jest jedna sprawa, niby trochę błacha, a trochę nie, bo jednak pokazuje, jak twoi najbliżsi podchodzą i podchodzili do twojej niepełnosprawności i tak naprawdę oprócz tego, że trzeba cię poinformować o przeszkodach, o tym, że jedzenie stoi przed tobą, albo że masz dwie inne skarpetki dzisiaj i jakąś plamę na bluzce. Jak pada zajebisty deszcz, wieje wiatr, że balkon podrywa, a my spieramy się, dlaczego nie możemy przyjść dzisiaj na obiad? Ktoś przyjdzie i pójdziemy za kimś, z laskami, z parasolkami i w kapturach na głowie, nie zmokniemy, ani się też nie zgubimy, bo pójdziemy za kimś. A podczas innej rozmowy zadziwiającym faktem jest, jakim cudem nie przejdziemy z pokoju do łazienki, gdyby nam zatkać uszy, przecież znamy dom na pamięć, bo go nie widzimy. O, albo na przykład, co to za problem kupić pralkę, czy inny sprzęt dotykowy, wszystko idzie odpowiednio okleić. Spróbuj cierpliwie poedukować, potłumaczyć, to się dowiesz, że jak zwykle wszystko wiesz najlepiej i się wymądrzasz. No więc od kilku tygodni tak się zderzamy boleśnie z ziemią i dochodzimy do wniosku, że na dłuższą metę, niewiele da się już więcej zrobić z tymi ludźmi, w tym mieście…Pewnie podświadomie wiedzieliśmy to od początku, ale człowiek to chyba tak ma, że liczy na to, że może coś się zmieni, jak ty dasz z siebie wszystko…No, prawie wszystko. No ale skoro nic, za dużo jest jeszcze dziur w układance zwanej samodzielność, często w różnych sprawach z tyłu głowy siedzi, że jeszcze można na kimś polegać, więc może nie trzeba aż tak wszystko samemu? Albo inaczej, chciałoby się więcej łazić, ale zbyt daleko zapierdzielać pieszo, chyba nie dam rady ogarnąć w głowie jakkolwiek dwukilometrowej trasy…Może dam, kwestia samozaparcia, a w nawigację to bardziej mężuś potrafi. Autobusy tutaj, to drama, ale to trochę potem. Taksówka rozwiązanie dobre od czasu do czasu, ale nie na stałę. a więc przyszłościowo, raczej trzeba będzie zawijać do innego portu. Szeptuchy mówią, że po co tak myśleć? Po co? Przecież oni wszyscy tu są, pomagają z tymi zakupami, z tymi lokacjami do których ciężko się dostać jeszcze samodzielnie, albo brak czasu żeby w co częściej odwiedzane miejsca przejść z nami ze dwa razy, nie szkodzi, oni tu są. Gorzej jak pomrą, pomożecie? 😀 pomagają z czymś w domu, z czym bez oka nie da rady. Po co do innego miasta? Po co? Tam będzie robił to samo ktoś inny, tylko będzie miał za to płacone, a przecież on nie będzie na każde zawołanie i o każdej porze. Nooo, oni też nie są, w większości nie zawsze, przepychają się jeden przez drugiego, tak się palą, ale nie wyprowadzajmy ich z błędu. Najgorsze, że oni są młodzi, choć starsi od nas. No i na razie to walimy wszyscy głową w mór, każde po swojej stronie, raczej go nie przebijemy i nie zderzymy się czołami. Nie ma takiego argumentu, który by przekonał, że w większych miastach niepełnosprawnym żyje się zdecydowanie lepiej, ze względu na infrastrukturę, dostęp do wielu fundacji, organizacji, za którymi idzie orientacja przestrzenna chociażby, autobusy co trzy minuty, a nie co pół godziny z szansą na zamknięcie spółki we wrześniu i z nieustającymi przekierowaniami ze względu na utrudnienia w ruchu drogowymAktywizacja zawodowa, społeczna, no kurde, jest po prostu lepiej. A skąd! Jest drożej!Ot, i tyle. Najważniejsze, że starsi to rozumieją, albo przynajmniej się starają. Rozumieją, że potrzeba pomocy w nauce wielu rzeczy jest i nie dają rady jej sprostać, ale że potrzeba ta nie jest potrzebą bynajmniej wyręczania, nie we wszystkim…Skoro starsi ogarniają, co jest z młodymi? Trochę to smutne, ale nie ma czasu na smutek, trzeba myśleć co, gdzie, jak, kiedy, rok, dwa, pięć, nie, myślę, że możliwie jak najszybciej i trzeba działać.

Do następnego.

Kamienie z rep: Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej. Duet z Aleksem

Kategorie
Wpisy tekstowe

Co u nas po przerwie.

Witajcie po długiej pisarskiej przerwie. ;D

Radzę nie spodziewać się niczego nadzwyczajnego, ale ponieważ jest to pierwszy weekend, podczas którego mogliśmy naprawdę odpocząć i nacieszyć się sobą, to udało mi się wyłuskać kilka godzin nocnych, żeby coś naskrobać.

Więc tak, od czego by tu zacząć. Ponad miesiąc temu, doszły mnie słuchy, że to nasze, kitkowe życie, nie jest tak różowe i wspaniałe, jak to jest opisywane na blogu, zatem spieszę z informacją, zwrotną, jakoby treść tego zarzutu jest bynajmniej nie na miejscu i nigdy nie była i nie będzie aktualna, gdyż kochamy się długo i zdrowo, tak jak zalecano w podcaście o takim samym tytule :P🤣 miesiąc mija, ja niczyja…A nie, no przecie mam męża. A no właśnie, i z tym mężem, moi drodzy, ten miesiąc mieliśmy tak intensywny, że już nie wiem co i kiedy było. Na pewno na początku lipca był zlot kawożłopów w Siedlcach, gdzie poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi, a w tym oczywiście cofee doctora. Brakowało mi takiego otwarcia na zupełnie nowe środowisko, chociaż może ciutkę mniej ekstrawaganckiego, ale to się wytnie…:D i tak was kocham, jeśli to czytacie i tak…Zgadzam się ze stwierdzeniem: "Było jak było, jest jak jest, będzie jak będzie". 😀 słodkości prosto z Czech się kończą, więc Andisie, prosimy o wsparcie! 😀 A, coffiku, zielona kawa też się kończy, także, bier się do roboty!

Za nami także rodzinny grill, na którym, moją własną, osobistą kochanką została moja chyba, przyszła bratowa…Aga, ja nadal pamiętam ten twój proszek do prania, czy tam płyn do płukania i tak, nadal cię kocham i czekam na ten nasz babski wieczór…:D. A Och i Ach Sylwi Grzeszczak poleci na tym wieczorze jako jedyna piosenka zapętlona osiem razy po dwa razy xd.

Mieliśmy też, trochę wątpliwą, ale przyjemność uczestniczyć w wydarzeniu o nazwie oblężenie Malborka. Lata, lata wsecz, to było coś…Tyle straganów i wydarzeń, a teraz kazali sobie płacić nawet za wejście do strefy straganów, dobrze, że nie za oddychanie. Nie wspominając już o zapewnie bardzo wysokich cenach za bilety na pokazy tych słynnych walk rycerskich, które lata wstecz były o niebo lepsze, z narracją pani Krystyny Czubówny i Roberta Gonery, aaaale to tam…Się wytnie, bo po co takie widowisko niewidomemu, chyba tylko nagrać binauralnie, żeby było śmisznie. 😛 i tak coś tam ponagrywaliśmy, więc pamiątka jest.

Odwiedziliśmy też w zeszłym tygodniu jarmark dominikański i byłam tam już nie wiem który raz, a zawsze czuję ten niepowtarzalny klimat. Tym razem na otwarciu jarmarku, podczas przemarszu różnych przebierańców na szczudłach, miały miejsce prawdziwe oświadczyny, także sweet. Zaopatrzyliśmy się w słoik smalcu spod Jarocina, a dokładniej z Żerkowa. Smalec ten ponoć dostał złoty medal na jakimś festiwalu, czy gdzieś. Oczywiście, obowiązkowo w korboce i oscypki, a przy okazi o pyszną kawę z gdańskiej palarni. Na paprykaże, jakieś dobre nalewki i miody pitne, czy wina, trochu nie było miejsca w plecaku, ale po cichu liczę, że jeszcze wrócimy na zakończenie…

Ponadto, sporo było załatwiania formalności, przynajmniej w moim wydaniu, w związku ze zmianą nazwiska. No ale w konsekwencji wszędzie już widnieję pod nowym, tylko nie na eltenie, więc dzisiaj to zmienię, mam nowy dowód osobisty, ale cholera, myślałam, że wraz ze zmianą nazwiska trochę lat mi odejmą, a to tak nie działa…Szkooooda…:D a poza formalnościami? Lekarze, lekarze, lekarze. Kontrole probono…Eeee, znaczy…Pro forma…Dentysta, internista, okulista endokrynolog, kardiolog i ginekolog. Ha! A teraz się domyślajcie, który lekarz kogo kontrolował. 😛 i będzie kontrolował, bo wizyty do końca sierpnia poustawiane. W końcu mam czas wreszcie zrobić coś ze skierowaniem do tego Gdańskiego szpitala, więc coś z nim zrobię, choć muszę przyznać, że odkupkać, na razie, po bólu ani widu, ani słychu.

A co u nas, tak poza tym? Droga do netto już poznana i wykorzystywana, ba, mój mąż to już tupci do jakiejś żabki, o której ja tylko wierzę na słowo, że jest i wiem mniej więcej, na jakiej wysokości. Znaleźliśmy w końcu korporację taksówkarską, gdzie zawsze odbierają telefony i dwa razy udało nam się już skorzystać. Dobrze to mieć w zanadrzu, bo nie wiadomo, czy mzk w Malborku nie upadnie, jest taka szansa, bo spółka jest na skraju bankructwa. Pytanie, co z tym zrobi miasto, mamy nadzieję, że nie zlikwidują autobusików, bo Malbork pojawił się w Mobile mpk, więc…prosimy bardzo, zlikwidować długi spółki, bo niebawem opanujemy drogę na przystanek autobusowy, a stamtąd to do każdego raju na ziemi i w niebie bardzo blisko. Na pewno szykuje się jeszcze wyjazd nad morze, sesja fotograficzna w celu sprzedania sukni ślubnej…O Boże, czy ja po ślubie jeszcze w nią wejdę?🤣 i na pewno szykują się goście jeszcze w tym miesiącu.

Tak jak obiecywałam, nic nadzwyczajnego, ale zawsze coś. Kiedy kolejny wpis? Tego nie wie nikt, czasy są niepewne. 😀 dobrej nocy i trzymajcie się ciepło.

PS: Mój mąż poczynił największy postęp z największych postępów. Nagraliśmy dziś coś w duecie, także kiedyś się podzielimy, jak będzie gotowe.

Kategorie
Moje wykony

Hej góry.

Kiedyś tak mi się zamarzyło, żeby to zaśpiewać. No więc od słowa do słowa, został zrobiony podkład na szybko. Pamiętam, że wyczekałam moment, aż będę sama w domu, a było to cztery lata temu i zaśpiewałam. Teraz bym to zrobiła inaczej, bo finalnie, miałam to poprawić, ale wiadomo…Nie było jak, nie było kiedy, a wersja, która powstała jest jaka jest, ale po czterech latach głuchoty mej pogłębiającej się stwierdzam, że, mi się podoba, 😀 a skoro mi się podoba, to nikomu nie musi. 😀

EltenLink