Kategorie
Wpisy tekstowe

Trochę rozrywki – Czyli wybraliśmy się do teatru.

"Nieznane, zabierz mnie w nieznane, od szarości codzienności dalej. Na nienznane, zabierz mnie kochany, gdzie się nic nie dzieje zgodnie z planem".

Zacytowany powyżej tekst pochodzi z utworu zespołu Golec Łorkiestra – Nieznane. Jego refren bardzo pasuje do tematyki wpisu, z któym dziś przychodzę. 🙂

Pomyśleliśmy z Michasiem, że skoro koncert nie wypalił, to należałoby spróbować jednak spróbować się rozerwać w swojej okolicy. Granaty ciężko dostać, mango też, więc postanowiliśmy się rozerwać w sposób ukulturalniony i wybrać dostępną formę rozrywki. Jak na zawoładnie, z nieba spadł mail z teatru wybrzerze, gdzie byłam zapisana do newslettera i poinformowano o kolejnym spektaklu z audiodeskrypcją, który miał się odbyć szóstego listopada. Takie spektakle w teatrze wybrzerze w Gdańsku i Sopocie odbywają się co jakiś czas i otrzymywałam powiadomienia już wcześniej, jednak nie było tam żadnych interesujących mnie spektakli z opisu, chociaż z obsady wielokrotnie tak. Tym razem jednak do skrzynki mailowej wpadło coś takiego: Zapraszamy na spektakl z audiodeskrypcją pod tytułem szklana menażeria. Szklana menażeriaw przekładzie Jacka Poniedziałka i adaptacji Bartosza Cwalińskiego, w reżyserii Stanisława Chludzińskiego.
Laura odmawia kontaktu ze światem. Mówi się, że coś jest z nią nie tak. Zamiast rzeczywistości wybiera szklane figurki. Założenia te stworzył Tennessee Williams około 1945 roku. Jednak w naszym spektaklu będziemy wędrować w czasie, próbując znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące inności, relacji rodzinnych, które naznaczają nas na całe życie, a także na to, czym te szklane figurki mogą być dziś. Może serialami, w których zanurzamy się okryci szczelnie kocem?
Odpowiedzi na te pytania poszukają bardzo młodzi twórcy.
Adaptacją tekstu Szklana menażeria na podstawie dramatu Tennessee Williamsa w przekładzie Jacka Poniedziałka zajmie się Bartosz Cwaliński. Reżyseruje Stanisław Chludziński, i będzie to jego dyplom reżyserski. Scenografia i kostiumy: Kalina Gałecka. Reżyseria światła: Monika Stolarska. Muzyka, video: Nikodem Dybiński.
Wystąpią: Anna Kociarz, Karolina Kowalska, Piotr Chys, Paweł Pogorzałek.
Przed spektaklem zapraszamy również na spacer sensoryczny, podczas którego będziemy mogli dotknąć elementów scenografii oraz rekwizytów.
Łeeeeee tam, lepiej by było dotknąć panów aktorów he he he he he 😛 szczególnie tego jednego, o niskim głosie. Ktooo to słyszał żeby coooś ciekaweeego było w macaaaaniu scenograaaafii spektaaaaklu ktooo! 😀 ale coooo ja moooogę, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, proszę ja państwa. No więc małżonek się zgodził, troszkę pomarudził, że łeeee koszuuula, łeeee na gallooowo, a którą tą koszuuulę wziąć jeeeeeju jeeeeju jeeeeju. Jednak najlepsze założenie jakie mój małżonek może założyć w życiu, że trzeba robić co małżonka chce 😀 i na co ma ochotę. 😀 😀 😀 bo nic memu mężowi nie sprawia takiej przyjemności, jak sprawianie przyjemności małżonce, o tak!

Zapisaliśmy się tydzień przed spektaklem i zaraz po zapisach zaczęliśmy przyrządzać kolejny, smakowity eliksir samodzielnościowy. Mimo, że bilety były darmowe dla osób z niepełnosprawnością wzroku oraz ich opiekunów, postanowiliśmy rzucić sobie wyzwanie i pojechać do Sopotu samodzielnie. No prawie, z użyciem taksóweczki z racji, że autobusy praktycznie nie istnieją i z pomocy asysty w obrębie dworców, ponieważ sam spektakl miał odbyć się o godzinie dziewiętnastej, ale jak wiadomo, braliśmy jeszcze pod uwagę spacer sensoryczny o godzinie 17.30, więc trzeba było wyjechać odpowiednio wcześnie, żeby uniknąć ewentualnych rzeczy, które w samodzielnym podróżowaniu mogą się zdarzyć, wiadomka, opóźnienia, błądzenie i tak dalej. Wszystko jednak poszło bardzo sprawnie, przynajmniej w jedną stronę, asysty zadziałały prawidłowo, eliksir samodzielnościowy pity w małych dawkach przez cały tydzień zadziałał profesjonalnie. Jak go sporządzić? To proste. Do szklanki o pojemności 250 ml wrzucić trochę pozytywnego nastawienia, wrzucić na luz, koniecznie unikać co będzie jeśli, ale jak jednak nie, do tego dorzucić szczyptę odwagi. Ludzka pomoc i nawigacja również. Tak więc przed spektaklem udaliśmy się jeszcze do włoskiej knajpki, żeby zjeść obiadokolację, skoro romantyczny wypad we dwoje, trzeba romantycznie zjeść we dwoje w klimatach ciepło brzmiącego jazziku. Z pewnością proste w tym wyzwaniu było to, że wszystko było bardzo blisko siebie i w niedużej odległości od dworca, ale kto o tym wiedział, he he, my nie, więc to odkrywanie i eksplorowanie sprawiło nam niesamowitą przyjemność. Cieszę się, że nabieramy odwagi na takie spontany i chciałabym mieszkać w mieście, gdzie będzie to prostrze i nie będzie wymagało podróży międzymiastowych, daj Boże w przyszłym roku. Nie wiem czy zazdroszczę ludziom, którzy na takie spontany mają ochotę często i odwagę, może trochę tak. Cóż, nie każdy się z tym rodzi, ale każdy powinien to chyba ćwiczyć. Kilka egzaminów już za nami, ale ten uważam za wyjątkowo przyjemny i udany, może wykreślając to, że jednak lepiej o wieczornych porach jeździć na takie spektakle latem, bo cieplej, bo przyjemniej, bo jasno, bo ludzi więcej, a w razie jak pociąg się spóźni i nocą zajedziesz do miasta, to może zastaniesz taksówkę na postoju przed północą, chociaż nie, bo to pewnie zależy od miasta, które musi się rozwijać, a nie zwijać. W każdym razie, całkiem dobrze, że jest jeszcze korporacja, jedna i jedyna, która odbiera nawet w nocy i bezpiecznie przedostaliśmy się do domu.

Nie wiem czy pominąć fakt, że jak można było się spodziewać, osoby niewidome i słabowidzące zajmowały większość miejsc na widowni wraz z opiekunami, wszyscy w wieku…Jak to zwykle bywa, pozostawmy bez komentarza, nie wliczając kilku wyjąteczków. Obsługa widowni profesjonalna, pomogła zająć miejsca i rozdała radiowe odbiorniki dla audiodeskrypcji. Audiodeskrypcja na żywo to coś fajnego, na jakość osprzętowania nie śmiałabym narzekać, bo ważne, że w ogóle mieliśmy okazję skorzystać z takiego udogodnienia jak audiodeskrypcja w teatrze. Pan w reżyserce miał chyba ciut za głośno mikrofon, co i tak nic nie zmieniło, kiedy w pewnym momencie spektaklu rozbrzmiała muzyka o głośniści 200% normy, więc w lewym uchu pan z reżyserki, którego nie słyszałam, a do prawego mój osobisty audiodeskryptor mąż, który pana słyszał i podrzucał mi przez cały utwór: Tańczy na stoleeeee! Rzuca poduszkamiiiii! Na temat poprzedniego spektaklu uczestnicy bardzo narzekali, że audiodeskrypcja wcinała się aktorom w słowa, widzący opiekunowie mieli problem, żeby złapać o co chodzi w całym spektaklu. Na szczęście tutaj pan spisał się doskonale i bywały momenty, że kiedy zaczynał nakładać się aktorom na słowa, przerywał w połowie zdania i skończył chwilę potem, mnie to nie przeszkadzało. Zastanawiałam się tylko, dlaczego chwilami oddychał strasznie głośno i szybko przez nos…:D

Czy dam radę zrecenzować sam spektakl…Nie wiem, ale się postaram. Zacznę od tego, że mam wrażenie, że sam spektakl nieprzypadkowo pokazany był grupie osób niepełnosprawnych, albo to moja nadinterpretacja. W kilku bohaterach znalazłam podobieństwo na przykład do mojej matki, do kilku znajomych, a nawet do siebie, sprzed diametralnej zmiany życia.
W spektaklu szklana menażeria bierze udział czterech bohaterów, ale w trzech czwartych skupia się na trzech, czyli na rodzinie, o której opowiada. Pojawiają się również nawiązania do ojca rodziny, po którym został tylko portret na ścianie. W spektaklu przedstawiona jest rodzina składająca się z trzech osób. Matki – Amandy, córki – Laury, która jest główną bohaterką dramatu i syna – Toma, który całą tę historię opowiada w formie retrospekcji jako narrator. Rodzina przedstawiona jest jako niezdrowa i zaburzona komórka społeczna, w której relacje są bardzo złe.
Amanda jest matką bardzo apodyktyczną. Nie obchodzą ją potrzeby jej własnych dzieci, w zasadzie to nie daje im możliwości dojść do słowa w burzliwych dyskusjach, co rodzi kolejne konflikty. Sprawia wrażenie niedojrzałej, jak gdyby zatrzymała się w wieku nastolatki, wielokrotnie do tego nawiązując i wspominając ten czas. Wydaje się, że bardzo zmaga się z rolami, które przyniosło jej życie, w szczególności z rolą matki odnosząc w niej większe, lub mniejsze sukcesy, jednak nie może być inaczej, ponieważ wewnętrznie nigdy nie przestała czuć się dziewczyną.
Laura jest bardzo nieśmiała i zmaga się z jakąś postacią choroby psychicznej. Cierpi na nerwicę, w kółko ogląda te same bajki i słucha tej samej muzyki. Niczym skarb pielęgnuje tamagothi wierząc, że w tych maleńkich pudełeczkach kryją się prawdziwe zwierzęta. Tamagothi to tytułowe figurki ze szklanej menażerii. Często nie ma kontroli nad tym co robi. Mimo wszystko jest bardzo wrażliwa i na swój sposób próbuje nawet załagodzić spór brata i matki. Laura jest kukłą w rękach Amandy, która moim zdaniem, nigdy nie pogodziła się z innościami swojej córki i za wszelką cenę stara się gdzieś to ukryć.
Tom wyraźnie nie radzi sobie z trudnymi relacjami w rodzinie. W pewnym sensie, też jest obciążony psychicznie przez rodzinne złe relacje. Pisze wiersze, lubi to robić, chyba nawet dobrze mu to wychodzi, ponieważ dzięki temu ma szansę wyjechać. Rzecz tak cenna jak pisanie wierszy dla Toma, niejednokrotnie jest powodem do kpin Amandy. Jest jedynym członkiem rodziny, który pracuje i ją utrzymuje i próbuje radzić sobie z trudną sytuacją uciekając w alkohol i imprezy w pobliskim klubie mówiąc, że chodzi do kina. Matka i siostra zdają się wiedzieć i widzieć, że Tom jest nie tylko nieszczęśliwy, ale że codziennie je okłamuje w sprawie tego kina chociażby.
Wreszcie jim, który na scenie pojawia się jako ostatni bohater. To przyjaciel Toma i była miłość Laury z liceum. Sprowadzony do domu przez Toma na prośbę matki w zamiarze zeswatania go z Laurą. Wydaje mi się, że Tom upatruje też nadzieję na lepsze życie dla siebie i możliwość ucieczki, gdy tylko znajdzie się nowy opiekun dla matki i siostry. Jim jest szarmancki, miły i na początku nie domyśla się w jakim celu został ściągnięty na uroczystą kolację. Wszystko zmienia się, gdy z Laurą zostają sam na sam. Myślę, że Jim niesie przekaz, którego wielu osobom niepełnosprawnym często brakuje, wpędzając nas w kompleksy, zaburzając poczucie własnej wartości chociażby. Jim stara się cierpliwie wytłumaczyć, że każda inność jest wyjątkowa, każdy z nas mimo inności jest wyjątkowy, a wszystko to ma prawo bytu, istnienia i wystarczy tylko uwierzyć w to, że to nic złego, iść do przodu i nie zatrzymywać się na etapie bycia dzieckiem, jak Laura. Moim Jimem jest mój mąż, przynajmniej pewną jego częścią, bo ten bohater jest również poraz kolejny, jak możemy się przekonać, częścią dramatu Laury i całej rodziny.

Częściowo to spektakl o nadziei, żebyśmy starali się brać wszystko co najlepsze, nawet z tych złych momentów, które dzieją się w naszym dzieciństwie i wczesnym dojrzewaniu i każdych innych z późniejszego życia. Konteksty, do których spektakl się odwołuje to konteksty wczesnego dzieciństwa z lat dwutysięcznych, może nawet lat dziewięćdziesiątych. Przez to jak bohaterowie są ukazani bardzo łatwo możemy sobiez dać sprawę, że zagnieżdżanie się na stałę we wspomnieniach, w działaniach powoduje brak progresu i niełatwo się potem wydostać z takiej komfortowej, wypracowanej przestrzeni.

Spektakl gorąco polecam, chociaż pewnie w zależności od miasta i teatru jest inaczej wyreżyserowany. Tymczasem do następnego.

Kategorie
Wpisy tekstowe

Co u nas

Dzień dobry! Wieczór! Państwu!

Co to się dzieje proszę ja was na tym świecie…Wojny same, nieszczęścia same…Nic dobrego! Jesień idzie, wiecie? Mobilizacji mi brak do wielu rzeczy, wiecie? Miały być placki ziemniaczane, miało być w końcu to pierwsze ciasto pieczone i co? I co? I co? Miało być to wszystko nagrane, miał być kolejny audio bloguś, i co? I co? I co? Katarzyna spierdoliła się sakramentalnie w dół lenistwa czy co…Przyjaciel mój najserdeczniejszy, którego z tego miejsca pozdrawiam Arkadiusza chyba ma na mnie wpływ. On zawsze mówił, ja leniwy, mnie się nie chce, no ale bym chciał tak jak ty, ale mnie się nie chce…No i mnie się zniechciało…Zatem teraz proszę o jakieś zaprzyjaźnienie się z kimś sprzątalniczo gotowalniczym, bo…O zgrozo, sprzątalnictwo w tym domu też odbywa się raz w tygodniu. Zwłaszcza po ostatnim razie, kiedy to dniem pięknem wrześniowem, wybebeszyłam wszystkie szafki i szuflady i wszystko wymyłam na mokro, sucho i słodko pierdąco, a potem na powrót ułożyłam na swoich miejscach. No i odkąd zakupiłam ulubione detergenisze, żele do kąpieli, szampony i inne chemi w ilościach magazynowych, żeby nie mieć jeszcze więcej miejsca w kawalerce, wszak to się wszystko używa nie wiadomo kiedy, to miejsce znowu szybko się zrobi.

Niestety zdemotywował mnie do tego wszystkiego fakt, o którym zapewne nie powinno się mówić publicznie, bo takie rzeczy powinny zostać w domu. To że ludzi to już nie obowiązuje, bo jakieś tam obostrzenia się skończyły, a Krakeny nadal dopadają, to nie dotyczy tajemnic małżeńskich, z nimi nadal powinno być tak…#zostań w domu! No ale wiecie że ja…To taka trochę znana z bezpośredniości jestem i nie szanuję tego, że mój małżonek jest introwertykiem i swojej prywatności strzeże jak skarbu w portkach…Co mnie to…To dotyczy nas oboje! Mam prawo mówić o tym co mnie boli! Muszę się komuś wyżalić, a gdzie mam to zrobić. Przyjaciółki istnieją tylko w polsacie, a ja mam tego żałosnego bloga…No więc…Z żalem stwierdzam. Po kilku miesiącach cudownego pożycia małżeńskiego…Jest ta trzecia. Małżonek wcale się z tym nie kryje…Ba! Nawet w czasie naszego bycia razem bywały już jakieś inne, nawet tu u nas w domu…Tylko że ja, głupia ja, zaślepiona w prawdziwą miłość, nie miałam pojęcia, że kocha nie tylko mnie…Pamiętacie jak się tu o tym rozpisywałam. Ostatnio przyszedł z tą trzecią facet, ale akurat wychodziłam z domu, to się nie zagłębiałam. Boooże! Słuchajcie, co ja miałam wieczorem! Jak ona bosko pachnie…Kurwa mać, a jaki ma poślizg! No takie coś to kilka razy po ślubie słyszałam…O tamtej z kolei słyszałam, że ma konsystencje majonezu…Ale myślałam wiecie…Że to tylko żart, no przecież, myślę sobie, chyba się nie obmacują…To znaczy…No brałam pod uwagę, że on je trochę tak…No bo to włoszki, czego zapomniałam nadmienić. Co najciekawsze, jej imie zaczyna się na a i kończy się na a…A nie, bo to chyba każde damskie…No w każdym razie…O tym, że ją kocha powiedział mi w łazience. Stanął tak przed lustrem, przed tą naszą malutką umywalką, zmoczył pędzel…Bez tego ponoć nie jest mokry, psia jego mać i mówi:
– Zajebista jest ta Artigiana! Najlepsza jaką miałem! Pobiła nawet Los jabones de Joserre. Najlepsze mydło do golenia jakie miałem! Kiciusiu! Jak to pachnie pięknie!
Ha! Ha! Ha! Ha! Mmmmmmammm wasssss! Czytaliście ten akapit do tego momentu z rumieńcami na twarzy? He! He! He! He! Tak, otóż pisałam kiedyś, w którymś z prehistorycznych wpisów, że mój mężuś kupił sobie mydło do golenia, które śmierdzi maściami babci Heni co najmniej, więc skoro się kończyło, postanowił zamówić nowe. Oficine artigiana Milano. Dla mnie pachnie to iście świątecznie, bo to ma zapach, takich…Świeżych pomarańczy i mandarynek…Sama nie wiem, woda po goleniu jest w zestawie…o, wiem, trochę miodu tam w tych zapachach jest…Czegoś owocowego…Podoba mi się, ale kojarzy mi się jednak ze świętami. 😀 wszak Michał ostatnio sobie pozwolił na małe zakupy kosmetykowe goleniowe i cieszył się jak mały bąbelek, odkrywając zapachy kremów, wody po goleniu, mydeł i tak dalej. Tylko dama tego domu, zdeklarowana miłośniczka perfum, bieduje o dwóch butelkach avvonowskiego today, xd, bo teraz w pierwszej kolejności dba się o męża, a mąż perfum ma ze 4. W tym miesiącu pragnę sobie coś kupić, żeby zapełnić szafeczkę, tylko nie wiem na co się zdecydować ze swoich ulubionych zapachów. Chciałam spróbować jeden zapach z książki, ale jak będzie nietrafiony to szkoooda wyrzucić.

Z nowości! Rzuciłam palenie! Idzie drugi miesiąc. Bez tabletek, w sumie to trochę za namową ginekologa, bo jak okazało się, że moja wrodzona ektopia w macicy to nic groźnego dla planowanej w przyszłości ciąży i cytologia nie wykazała nic złego, nic z nią nie robimy, no to rzuciłam. No skoro udało się bez tabletek, na słowo honoru, to albo jestem nienormalna, albo mam mega silną wolę, albo nie byłam tak uzależniona. Małżonek popala, choć obiecał, że jak ja rzucę, to on też, wcześniej palił, bo ja też…Ta, ta, ta…Śliwki w łóżku rosną xd. W ostatnim czasie też sporo czytam, serialuje i popmunduje…Podoba mi się odgrywanie ról z zagraniczniakami. Szkolące językowo, nie powiem. 😛

No a w lipcu było tak:
– Kurde! Tak mi się nudzi! Tak ten Malbork czeźnie! Wszystko w nim się zamyka, same nieszczęścia i wypadki, nic się tu nie dzieje! Jestem tak spragniona uczestniczenia w wydarzeniach kulturalnych, że poszłabym nawet na Ironmaiden, a przecież takiej muzyki nie cierpię!
– Tak? Dobra! Nie ma sprawy! Oooo! Słuchaaaj! Bo w Łodzi, 25 października jest koncert – Within temptation, idziemy?
– Nooo peeeeewnie! Nawet ich lubię, nawet coś tam znam, a że w sumie nigdy na tak dużym wydarzeniu, w takiej atlas arenie z prawdziwego zdarzenia nie byłam, idziemy! Jaram się jak świeczka na torcie!
– Dobra, to się zapytaj innych czy chcą, jak się zgodzą to jedziemy!
No i inni się zgodzili, no i zebraliśmy się, żeby wspólnie wybrać apartament na noclegi…No i wszystko drogie, drogie, drogie…Ooooo! Jest jeden tani…Ale dlaczego on taki tani? Nie wiem, ale jak chcecie, to zadzwonię do pana i się zapytam…No dobra!
– Dzień dobry, ja w sprawie rezerwacji apartamentu na ulicy takiej i takiej.
– A to proszę dzwonić do męża, bo to on się tym zajmuję, już podaję numer…
– Dzień dobry panu, żona podała mi do pana numer. Proszę pana, ja w sprawie rezerwacji apartamentu przy…Proszę pana, ja mam pytanie, czemu u pana jest tak tanio? Co wy tam…Ręczników nie macie? Wody, czy czego?
– Ochhh niee, droga pani, wszystko jest, jak najbardziej, tylko trafiła pani na promocję, bo to świeżo otworzony apartament i akurat w tych dniach po prostu mamy promocję. W przeddzień wyjazdu proszę do mnie zadzwonić, przekażę instrukcje jak otworzyć bramę i podam kod do budynku.
– Ojej, dotykowe domofony…Wie pan, nie lubimy tego…Delikatnie mówiąc, większość z nas ma znaczne problemy ze wzrokiem i…Czy nie dałoby się tego inaczej rozwiązać?
– Ależ…Oczywiście że by się dało. Przywiozę manualne klucze…A czy skoro macie państwo problem ze wzrokiem to…Dacie sobie radę po schodach? To jest na trzecim piętrze…
– Tak tak, z tym nie będzie problemu.
– W porządku, zatem do usłyszenia w przeddzień wyjazdu.
Jest 18 października. Godziny wieczorne. Kładę się do łóżka i czuję, że rano to chyba nie wstanę, jak go doczekam. Dziwny ból mięśni, pleców…Ale z czego? Przecież ostatni tydzień spędziłam trenując opierdalactwo w domu. Godzina czwarta nad ranem…Gorączkę można mierzyć termometrem zewnętrznow-wewnętrznym solis najprawdopodobniej i tak przez niemal weekend cały. Jest 21 października. Po gorączce zostało osłabienie i kaszel, który trzęsie całym blokiem. Grupka niewidomych i…Septymka, a nie…I…Szeleczka zebrała się żeby obgadać jeszcze wyjazd i okazuje się, że nagle zaczynają się schody.
– No bo wiecie…No bo ten koncert…To ja nie wiem, czy, my, kurwa, damy se tam radę nie?
– W sensie?
– No, w sensie…10000 ludzi i my…Jak oni nas tam stratują…Jak nikt nam tam nie pomoże…Jak my znajdziemy swoje miejsce…Jak my znajdziemy tam wejście, przecież jest ich tam tyle…Mogliśmy najpierw zadzwonić i się zapytać czy nam ktoś tam pomoże…Przecież jedna słabowidząca osoba nie ogarnie aż trzech niewidomych w takim tłumie. Kurde, a to tak daleko z apartamentu, który wynajmujemy, koncert o 21, a przecież już ciemno, a jeszcze trzeba wrócić…
Słowem, ojej…Obudzili się…Zaczęli myśleć za późno i brać siły na zamiary, za późno, już dawno ustalili, że nie grają super bohaterów, którzy lubią pisać, że to do zrobienia i wszystko się da. 😀 tylko że tak czy siak, trochę się wkurzyli, bo przecież czekali na to tyle miesięcy i w tym wszystkim, tak jakby…Trochę…Zapomnieli o logistyce zaplanowania tła tego wydarzenia? Bardzo chcieli spędzić ten wyjazd inaczej niż wszystkie inne. W atlas arenie niemiły pan z portierni oburzył się mówiąc im, że dlaczego, na Boga! Oni w ogóle kupili bilety bez opiekunów! Jak niby poradzą sobie z dojazdem do samego obiektu atlas areny i będą potrzebowali pomocy tylko w środku. Sam obiekt jest owszem dostępny dla niepełnosprawnych, ale na wózkach. Zaprojektowano podjazdy do każdego z wejść, niskie blaty w szatniach i odpowiednio wyposażone toalety. A niewidomi…No cóż…Nie mają nikogo, kto by pomógł im zająć swoje miejsca, ewentualnie mogą uczulić kogoś z zewnętrznej firmy ochroniarskiej, ale to proszą żeby zadzwonić w dzień koncertu i się przypomnieć. No więc zrezygnowani własną głupotą i…Tym że w szeroko rozumianej dostępności niewidomi jak zwykle na śmietnik…Żywek na prezydenta…Zdecydowali się sprzedać bilety i pójść po prostu do kina i przetestować aplikację kino dostępne. Jest 22 października. Prawie wyleczona, nabieram sił po chorobie, biorąc wszelakie specyfiki na kaszel, które ni ho ho nie pomagają. Około 13.30 z okolic kuchni wydobywa się jakiś dziwny dźwięk. Jak tak odtwarzam go w pamięci, to tak jakby szukać stacji radiowej w starym, szumiącym odbiorniku. Przez kilka sekund lokalizujemy źródło dźwięku…Może to jednak zza okna? Michał podrywa się pierwszy myśląc, że to może ekspres się pali, albo mikrofala. To co się okazało, przeszło najśmielsze oczekiwania średnio samodzielnego niewidomego! Spod zlewu, z prędkością nie wiem jaką, ale w tempie ekspresowym wydostawała się gorąca woda. Strzelił jakiś wężyk. Rozczochrana, w piżamie, na bosaka, pierwsze co zrobiłam, to wyleciałam z domu w poszukiwaniu pomocy u sąsiadów. Jednak jak można się spodziewać, nikt nie otworzył na naszym piętrze, wszyscy w pracy, a z domu straszne krzyki.
– Noooo nieee! Kuuurwaaaaa! Zaleje sąsiadów! Ja pierdoooleee! Gdzie ten zawór!
Nie znalazłszy pomocy, powróciłam do domu, chcąc jakoś pomóc Michałowi, któremu udało się znaleźć i zakręcić zawór od ciepłej wody, a znaleźć go było nie łatwo, bo jest umiejscowiony za deską. Jeden zawór idzie do boku, drugi do dołu, dziko tu jest wiele rzeczy zrobionych. Trzęsłam się jak w febrze, kiedy stałam w tej wodzie i stwierdziłam, że jest bardzo dużo wody i już kapcie mam całe mokre. Dopiero trzeźwiący głos Michała:
– Naprawdę kapcie to jest teraz twój probleem? Dawaj szmaty pomóż mi! Zbieraj tą wodę!
No i rzeczywiście, wyjęłam niemal wszystkie ręczniki jakie w domu były, przedtem dzwoniąc po pomoc do rodzinnego domu i informując właściciela mieszkania o zdarzeniu. Wychodziłam z domu, woda była w kuchni, wróciłam po minucie, woda płynęła już przez pokój, więc przyszło mi na myśl, że, Michaś, kable, routery…
– Kurwa mać to co mam robić! Wodę zbierać czy kable odłączać! Już idę!
Napięcie działało na nas chyba w równym stopniu, ale wtedy pomyślałam sobie, że dopiero martwiłam się, kto pomoże na koncercie w atlas arenie, kiedy zalaliśmy prawie sąsiadów i gdyby nie to, że Michał wie co, jak i gdzie, że jakkolwiek przytomność umysłu zachował, a nie każdy potrafi tak działać…No ja na przykład bym nie wiedziała jak i gdzie…A nikt mi nie otworzył…Szczęście, że szybko udało się to zakręcić i do zalania nie doszło, że nic się w zasadzie…Nie stało. Szkoda nawet mówić o tym, że po wejściu rodziców do domu, którzy mieli przyjść z odsieczą usłyszeliśmy tylko: Czego to w zasadzie panikować. Zakręcona woda, no i dobra, pozbieraliście, no i dobra, właściciel wężyk niech wymieni, przecież to nie z waszej winy, no i dobra, sąsiadów nie zalaliście, no i dobra. Wieczorem na domiar złego okazuje się, że właściciel, który rano obiecał, że oddzwoni wieczorem i dogada szczegóły w sprawie kluczy, nie oddzwonił. No więc po tych wszystkich nieszczęściach zaczynamy schizować, że może to jednak przestroga, może lepiej nie jechać, może coś się wydarzy, a może to oszust, kasę za rezerwację zgarnął i ma w dupie, a może jednak zapomniał…Sprawdzimy rano. Jest 23 października. Rano mogę ledwo mówić, kaszleć nie przestaję. Pan właściciel od łuckiego apartamentu nadal nie oddzwania, nie odpisuje na smsy czterem osobom. No jak nic, oszust, kasę wziął…
– Ale czekajcie, bo ja mam jeszcze w historii numer do żony, co się tym nie zajmuje, co mi numer do męża podała.
Pani żona nie wiedziała gdzie jest mąż, wyszedł rano z domu, nie ona nie wie co się z nim dzieje, ale zadzwoni i spróbuje wyjaśnić o co chodzi. Po telefonie od pani żony, pan mąż raczy oddzwonić i z oburzeniem w głosie:
Ale o co pani ma do mnie pretensje? Miałem wczoraj zadzwonić, ale zapomniałem.
Faktycznie, o co pani ma pretensje, o te połączenia i smsy od czterech osób? Można pominąć xd. Klucze będą, odbierze je osoba, która już czeka w Łodzi i sprawdzi warunki, o godzinie 15. Ufff, no chociaż jest jasne, że możemy jechać…Chyba…przynajmniej nie będziemy musieli spać na dworcu, albo wracać po nocy…Albo w ogóle nie jechać. Klucze odebrane, warunki sprawdzone. Na pierwszy rzut oka, wszystko ok.
– Tylko klamka z drzwi łazienki wypada, ale to nowy wyremontowany apartament w starej kamienicy. Jak sama nazwa wskazuje, historical rezident? Wszystko regipsowe, nawet ścianka na środku i na niej wisi telewizor. Ooo, jedna sypialnia wygląda jak szafa, dosłownie, drzwi ma jak do szafy, w środku kotara i łóżko…Aaaa i półeczka z regipsu.
Takie to rewelacje dolatywały do nas w pociągu przed samą Łodzią. Jakże ci ludzie nie pouciekali, kiedy trzęsłam od kaszlu najpierw pociągami, a potem całą kamienicą historical rezidenta? Xd, a wieczorem okazało się, że najlepiej będzie jak będę szeptać. Na szczęście w następnych dniach okazało się, że naproxen w połączeniu z sal-ems około 2, 3 razy dziennie zdziałał cuda. Co prawda łóżko mnie za bardzo ciągnęło i nie wykonaliśmy niczego z zaplanowanych rzeczy, a mój kraken, bo to chyba to mnie dopadło, przeszedł na biednego Kiciusia i Skydusia, chociaż Kiciuś to i tak trzyma się najlepiej, zważając, że choruję już od zeszłego weekendu.

Droga powrotna na dworzec boltem, z ponurą Agnieszką była o tyle ciężka, że panowała tak głucha cisza, że chyba nikt nie oddychał a mnie się tak strasznie chciało…Kaszleć! Piętnaście minut męczarni…Zdecydowanie wolałam półgodzinną podróż z panem Adamem w największych korkach, narzekającym tylko na nasz kraj, takim zdepresjonowanym chyba i takim, co chyba nie widzi ani jednego pozytywu nigdzie xd. Bardzo ciekawych jegomości mieliśmy za sobą w drodze powrotnej z Łodzi. Dosiedli się ów panowie na wschodniej i ciężko przytoczyć wszystko to, co sprawiało, że musiałam się postarać nie trząść kolejnym pociągiem przez kaszel, ale się postaram.
– Ty, słuchaj, a ten Marek to już jest po operacji tej prostaty?
– Nie wiem, chyba tak, a co? W zeszły weekend miał.
– Aaa, nieee, to na pewno jest, przecież oni po takiej operacji to chyba tylko dzień trzymają teraz. Dzwoń do niego.
– Halo? Marek? Jak tam zdrówko?
– Nooo dobrze, niedługo wracam do pracy, jestem już tydzień po zabiegu, ale po samej operacji miałem mega problemy jelitowe, bo mnie tym, robotem, davinchim operowali, mówię wam, co przeżyłem…
– Rany boskie! Rany boskie!
– A jaki miałeś wskaźnik Psa?
– 7.
– Ahaaa, słuchaj, kończymy, bo tu zasięg rwie, zdrówka, trzymaj się.
– Ty! No to chyba coś jest nie tak! Ja Psa mam 10 i nie kładę się na stół. Normalnie sikam, pierdolę się i wszystko…
– Słuchaj, a masz coś do jedzenia? Jakiś tam kawałek jedzenia, muszę coś do mordy włożyć, bo potem jak będziemy na molo to się urżniemy, przedtem kupimy wódkę i popitę.
– No mam, golonka, jajka, kurczak ala devolaille.
– Aaaa wszystko jedno, muszę coś hapnąć, te jajka to mi zostaw, o drugiej w nocy muszę coś jeść. A nie ma tu wagonu restauracyjnego?
– Nie wiem, chyba jest.
– Szanowni państwo, informujemy, że na odcinku Warszawa – Ciechanów, będzie można skorzystać z usługi gastronomicznej mini bar.
– Aaaa, widzisz, nooo, to jak ten wózek pojedzie to na pewno powiedzą o tym wagonie restauracyjnym. A koniecznie, koniecznie powiedz Markowi, że wynająłem grand hotel w Sopocie i nie dziadowałem. Wiesz, bo ja strasznie nie lubię dziadowania. Jestem sędzią i bardzo zamożnym człowiekiem rozumiesz…Ten mój przyjaciel rozumiesz ze studiów wieloletni ma żonę. Oboje chorzy na kręgosłup, ona na kolanach podłogę myje, sprząta, rozumiesz, no nie wiem! Sprzedaliby ten obraz Matejki to by mieli na ostatnie dostatnie i godne życie. Wszystko kupują po przecenach, jakieś kurwa resztki jedzeniowe wręcz, no nie to co ja, koło mnie jest sklep, delikatesy mięsne. Chuj, trochę drogo, ale w dupie to w sumie mam, stać mnie. No i wiesz, jeszcze ci powiem o takiej mojej znajomej, z kolei ona jest tak pazerna na pieniądze, nie chce testamentu spisać, ma kochanka, zabiera ją teraz na maltę, cholera wie…Może chce się dobrać do jej własności. Ja mu mówiłem, żeby ją przycisnął, ale cooo ty, jej się nie da. Może on na tej malcie coś jej zrobi.
– Eee, to lepiej niech na Kostarykę polecą jakby miał jej coś zrobić, tam to normalne jest.
– Ooooo staaaary! Pooo co latać za granicę, przydusić babę poduszką, budzik trochę cofnąć, zadzwonić na pogotowie i już! A najlepiej to w styczniu okno otworzyć i gotowe! Śmierć przez zapalenie płuc. Jeszcze słuchaj miałem taką sytuację, że dwaj moi znajomi lekarze, mieli syna, co mieszkał za granicą, bardzo bogaty też był. Ten lekarz zmarł, a żona się załamała, z nerwów raka płuc dostała i w pół roku się zawinęła rozumiesz. A mieli tam takiego kolegę ich syna, co go traktowali jak przybranego syna, on po ich śmierci się tym domem opiekował, klucze miał i dzwoni do mnie pewnego dnia taki roztrzęsiony, że co on ma zrobić, bo tam w sejfie tyle pieniędzy i kosztowności, a on nie wie, czy rodzony syn o tym wie, on by to wziął, ale się boi. No to mówię mu, kurwa, żeby sobie ten spadek zawłaszczył, nie wiem na co czeka, kazałem mu wziąć wór, spakować to wszystko i spierdalać, no i wyobraź sobie, posłuchał mnie. Dzięki temu zamienił mieszkanie z 36 metrów na 56.

Sama już nie pamiętam co to za kocopoły pan sędzia opowiadał jeszcze, ale głównie to on właśnie rozmawiał, ten drugi pan mu tylko przytakiwał. W międzyczasie otworzyli smaczne piwko i zagryzali golonkę, narzekali na to, że pociąg się wlecze, wywnioskowałam z ich rozmowy, że sędzia miał coś koło miliona, czy mniej na koncie, zresztą bardzo głośno o tym mówił, więc nie wiem czemu nie pojechali pendolino xd. W każdym razie narobiło mnie się w pliku sześć stron i zakańczam ten przydługi wpis, po tak długiej nieobecności, idę brać leki i do kąpieli. Moim towarzyszom z Łodzi dzięki za fajnych kilka dni i następnym razem lepiej to obmyślimy, jeszcze nie jeden koncert/kabaret/kino/wyjście do parku przed nami.

Kategorie
Inne

nie mam już sił.

Utwór wygenerowany przez AI na potrzeby popmundo.

Kategorie
Inne

Jeszcze jestem – Piosenka o starości

Utwór wygenerowany przez AI, tekst napisany przeze mnie.

Kategorie
Inne

Inlove

Utwór wygenerowany za pomocą Ai, tekst napisany przeze mnie.

Kategorie
Inne

Walc Miłosny

Utwór wygenerowany przez AI

Kategorie
Inne

Tantryczne tango.

Utwór jak zwykle wygenerowany przez AI, ale napisany przeze mnie, na potrzeby popmundo i tzw…Rollplay…Pięknie to pan zaśpiewał…

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery Wpisy tekstowe

Wpadło mnie w ucho 3

O tym chciałam sobie zrobić dłuższy przemyśleniowy wpis, ale po trzech dniach sprzątalnicta, gotowalnictwa, zatokowego męczennictwa, no nie rozwinę się zbytnio. Jednak to trzecie, co mnie przyciągnęło jakąś harmoniką, ulubioną tonacją i bądź co bądź wokalem, to już kompletnie, denaturalnie nie mój styl muzyki, ale zapoznałam się z całą twórczością Oli i z wywiadami poza twórczością też…Ciężko by mi było się wypowiedzieć co sądzę o jej tekstach, ale muzyka i jej wokal do mnie trafia, tylko nadal bardzo, bardzo żal mi, że mając takie wykształcenie muzyczne, nie próbuje się sprawdzić w innym gatunku muzycznym.

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery Wpisy tekstowe

Wpadło mnie w ucho 2

Lubię takie molowe, molowiuchne, molowiuchniuchniusieńkie, nawet bardziej i nie mam pojęcia od jakich harmonicznych, tonacji, wokali zależy, że akurat to mnie się spodoba i zlonduje na playliście, ale to oznacza tylko tyle, nigdy nie mów nigdy i nigdy nie mów, że kogoś nie lubisz za wokal, za plecy po których się wspiął na muzyczną scenę.

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery Wpisy tekstowe

Wpadło mnie w ucho :D

Proszą i proszą o nowy wpis, ale na razie ni ma, bo ni ma, możliwe, że nadejdzie. No więc w przerwie od wpisowania, kiedy to postanoiłam sobie zapalić zatoki, czy tam coś, tak mnie wchodził alan walker po ibupromie zatoki, tak, że nie wiem czemu, wszak to nie do końca coś, co lubię, ale poleciało to i nie tylko to, ale to było faaaajne. Tak mnie się, z jesienią, z tym ciepłym i pachnącym, wysprzątanym domeczkiem, tak mnie się…O tak!

EltenLink