W ostatnim czasie nie wydarzyło się nic, absolutnie nic, co by zbliżyło mnie do jakichkolwiek informacji o tym, że zabieg już się zbliża, co z jednej strony jest martwiące, bo przecież na to się nie czeka, więc jak zadzwonią w połowie maja, to mam nadzieję, głęboką, że da się to przełożyć bezproblemowo na każdy termin, który jest dalszy od 15 czerwca. Natomiast Jaskra, bóle oka, bóle głowy, wszystko to powoli od ostatniego czasu zaczęło się wyciszać, byćmoże się wystraszyło, cokolwiek jest tego powodem, to niesamowite dziękuję, bo jak sobie pomyślę, że czekać nie wiadomo ile, z tym okropnym bólem, który nie chciał mnie opuścić, to…Włos mi się jeży dosłownie wszędzie! Dlatego nie to, żebym zaraz skakała po drabinie i myła okna, żeby nie było, ale moje pracowite rączki nie mogły i nie mogą spokojnie się obijać i cieszę się, że w końcu więcej robię. Zupełnie jakby w ostatnim czasie trochę więcej życia przez to we mnie wstąpiło. Nie mam pojęcia, czy to dobrze, czy źle, bo w przypadku moim jest tak, że potrafi boleć nawet przy nic nie robieniu, więc jaka to różnica? Robię, czy nie, jeśli będzie miało boleć, zaostrzyć się, to po prostu to zrobi, a ja już się wyleniuchowałam przez 28 lat życia, mam dosyć! Przez ten trudny czas przekonałam się, że to jednak jest prawda, że najgorsze owce w rodzinie okazały się być najbardziej pomocne, że rodzina jest wspaniała, wszystko się da przegadać, dojść do porozumienia i tak dalej tylko w tych serialach, które je namiętnie oglądam wieczorami, żeby kilka razy w tygodniu zapewnić sobie rozrywkę. Oczywiście przekonuję się o tym nie pierwszy raz w życiu, ale w takich sytuacjach to dobitnie jednak, a zapewne nie ostatni raz jeszcze przede mną. Brakuje mi trochę tego niedzielnego pisania, ale też póki co niebardzo jest co tworzyć, czyli o czym pisać, bo tygodnie lecą, ale przez palce, na niczym konkretnym, czyteż na niczym nowym, chociaż obiecaliśmy sobie solennie, że po weselichu się to zmieni, a jest nadczym pracować i będzie o czym pisać. Tylko teraz dużo siły, trochę ludzi, ale najwięcej motywacji chcielibyśmy dostać w prezencie. ;D
Pozytywniejsza wiadomość jest taka, że dokładnie dwunastego lutego minął rok od zaręczyn, drugiego maja minie rok, odkąd się ze sobą nie rozstajemy i przeżyliśmy w tym czasie tak mnóstwo pozytywnych i negatywnych również się zdarzyło chwil, że im więcej o tym myślę, to nie mogę uwierzyć, że to tylko tyle i aż tyle czasu. Przede wszystkim niewiarygodnym jest dla mnie to, że, znowu się powtórzę, ale to wszystko tak szybko się zadziało, mało decyzyjni ludzie nie wiadomo skąd wzięli w sobie siłę, żeby podjąć kilka ważnych decyzji w życiu, nie zważając na to, czy skończą się fiaskiem, czy zostaną zwienczone laurami, po prostu! Stało się! Może to było dobre, że w takiej chwili nie myśleliśmy o tym ani dobrze, ani źle, tylko poszliśmy w ten dym, chyba zapominając o świadomości, że możemy spłonąć, ale to wyszło nam na dobre i musi! Powtarzam, musi! Wyjść na jeszcze lepsze. Myślę, że najzdrowszym podejściem, które mogliśmy zastosować w naszym szybko rozkwitającym związku było to, że to nie odległość dzieli ludzi, tylko czas do jej pokonania. Czas nie jest sprzymierzeńcem niczego, chociaż odkąd mieszkamy razem, zdaje się wolniej uciekać. Natomiast to właśnie dzisiejszy dzień wybraliśmy sobie na świętowanie takiej drobnostki, chociaż dla nas to dość duża sprawa, jak rocznica wspólnego zamieszkania i nie rozstawania się, W ogóle ostatni czas uświadomił mi, że ja mam naprawdę ostatniego, prawdziwego mężczyznę, szczególnie po kilku rozmowach środowiskowych i słowach typu – Cieszę się, że nie muszę brać za kogoś odpowiedzialności…A ja cieszę się, że trafiłam właśnie na Michała, który fizycznie, psychicznie jest dla mnie nieocenionym wsparciem, zwłaszcza w sprawach zdrowotnych, które wiążą się niejako z domowymi. Cieszę się, że dajemy sobie wzajemnie przestrzeń i czas na oswojenie swoich lęków, które w gruncie rzeczy wzajemnie się uzupełniają i też nie wykluczają, bo jeśli ja bardzo boję się owadów, ale przyjdzie czas, że sama będę musiała zmierzyć się z tym kontenerem pełnym nie tylko śmieci, ale wszelakiego, latającego tałatajstwa, zrobię to. Podejrzewam, że zacznę to niebawem robić częściej nie z przymusu, ale z wyboru, w końcu do pewnych rzeczy trzeba się oswajać i działać na zmianę. Z moich obserwacji wynika, że całkiem porządnie ułożyłam sobie przyszłego męża, ponieważ z początku owszem, miał zakres bowiązków dość znacznie ograniczonych, ale teraz podejmie się wszystkiego zwłaszcza, jeśli wynika taka potrzeba. Bez takowej również robi, na tą chwilę, chyba więcej ode mnie w tym domu. 😀 czego nie mogę powiedzieć ani o moich braciach, ani o moim tacie, ani nawet patrząc po chłopach ze środowiska, ale może po prostu mam małe pole obserwacji. Nie mniej, moja baśń nadal trwa, jest wspaniały facet, jest głębokie uczucie, wielogodzinne rozmowy, a te sprzeczki co to się zdarzają, to ciężko zaliczyć do kłótni. Nie wspomnę już o tym, że ostatnio zaczęłam się martwić o to, że ani ja, ani mój przyszły nadejszły, nie mamy być o co zazdrośni, ktoś, coś? 😀 Dlatego dziś zrobiliśmy sobie wspólnie pyszne, chińskie danie po domowemu, wypiliśmy do obiadu wino czerwone, teraz kawa i lody! A podsumowując ten wpis? Jesteśmy ze sobą naprawdę szczęśliwi i nie zamierzamy tego zmieniać! Życzymy tego każdemu, nawet najgorszym wrogom, w ten piękny, pogodny dzień, a tymczasem mojemu skarbowi mówięm jak trzysta milionów razy dziennie, że go kocham, następnie znikamy pić kawę i jeść lody na balkonie, przy pięknym słońcu i koncercie ptaszków. Do następnego!
Ps: Dedykacja, niezmienna od wczoraj😘😘😘❤❤❤❤
5 odpowiedzi na “Trochę optymistyczności…I miłości.”
Cieszę się waszym szczęściem kochana. Doskonale wiem co przeżywacie. Nam już 4 lata w Lipcu minie. Też nie wiem gdzie ten czas przeleciał.
Super 😀 Tak trzeba żyć 😀
Super, oby tak dalej. 🙂
A ja jestem ciekawa, czy i jeśli tak to jakie napotykacie/liście trudności w organizacji okołoślubowej.
Na razie trudności brak. Niestety wiele rzeczy jest poza nami, jak pisałam w poprzednich wpisach.