Kategorie
Wpisy tekstowe

Z pamiętnika jaskrownika. Co z tymi lekarzami jest nie tak?

Jednak trzeba się było paracetamolkiem wspomóc w poniedziałkowy wieczorek, bo nie można chwalić dnia przed zachodem słońca, to prawda. We wtorek już przed ósmą rano pojawiłam się w przychodni. Zimno jak diabli, bo diabli pogodę na dali i leją wodę wiadrami, chodzenie w kapturze to bardzo trudna sztuka. 😀 Wizyta na ósmą dwadzieścia, siedzę sobie grzecznie w poczekalni. Przy okazji poznaję tam starszą panią, która też z jaskrą do kontroli i tak sobie przyjaźnie gawędzimy. Opowiada mi o tym, że jaskra towarzyszy jej już trzydzieści lat, ciśnienie w oczach dochodzi do 50, operacji laserowych było już tyle, że porobiły się nieciekawe zrosty, pani przyjmuje cztery rodzaje kropli, odwiedziła już wszystkich możliwych lekarzy w Malborku, okolicy i kilku w trójmieście. Pani jeszcze widzi, jest co ratować i ona dalej ma siłę walczyć. Nie dziwię się, ale podziwiam i tak. Potem nadarza się rozmowa o malborskim pzn, dlaczego mnie tam nie ma, przecież tyle tam się dzieje, są wycieczki, wyjazdy do teatru, szkolenia. Heheee, a ciekawe gdzie byli, jak potrzebowałam pomocy w opanowaniu drogi do roboty, przy okazji jak jeszcze pracowałam, albo gdzie byli jak potrzebowaliśmy pomoy tu, w Malborku, przy okazji samodzielnego zamieszkania. Byli blisko zawsze, kiedy mogłam zaśpiewać z okazji dnia białej laski, czy białego opłatka, ale żeby poinformować o możliwości skorzystania z wycieczki i czegokolwiek innego to nie, ale to wiadoma sprawa. Powiedziałam o tym kobiecie otwarcie. Nadszedł czas mojego wejścia do gabinetu. Usiadłam sobie na fotelu i nic nie musiałam mówić, bo pani doktor sama zaczęła temat sprawy usunięcia oczu. Widocznie ta miła, młoda pani doktor po moim wyjściu w czwartek dalej musiała z nią rozmawiać, że jestem tym zainteresowana. Poinformowała mnie o wszelakich innych zabiegach przeciwjaskrowych, ale nie dała mi gwarancji, że mi ulżą w bólu, a jeśli już to nie na długo. Ponadto są bardzo kłopotliwe i wymagają częstego powtarzania i tak dalej i tak dalej. Następnie powiedziała mi, że zabieg usunięcia oka to wcale nie jest taka prosta sprawa, bo po nim mogą być powikłania typu opadająca powieka, ponadto o protezy trzeba odpowiednio dbać i ona nie wie, czy jako osoba niewidoma jestem sobie w stanie z tym poradzić. No więc uprzejmie odpowiadam, że mój przyszły mąż ma protezy obu gałek, doskonale wie jak o to należy dbać i nie on jeden zresztą, jeśli chodzi o osoby całkiem niewidome. Okulistka się dość mocno zdziwiła, ale powiedziała, że skoro tak, to ona mi w takim razie wypisze skierowanie na zabieg, ale to na moją odpowiedzialność i to moja decyzja, choć bardzo możliwe, że to w moim przypadku jest najlepsza decyzja. Wypisała, do trzech szpitali, do Gdańska, do Elbląga i do Starogardu gdańskiego. Dzwonić i pytać gdzie zrobią to szybciej. W domu dzwonię najpierw do Elbląga.
– Halo? Dzień dobry, ja mam skierowanie na zabieg usunięcia oka, chciałam zapytać, ile trzeba czekać?
– Słucham? Na co pani ma skierowanie?
– Na zabieg usunięcia oka.
– A proszę mi podać kod skierowania i pesel.
Ach to niedowierzanie, chyba trzeba się do tego p ]r[zyzwyczaić. Ja rozumiem, że usunięcie oka to ostateczna ostateczność, przede wszystkim rzadkość, jak naprawdę nic nie da się zrobić, ale dlaczego to jest traktowane niemal jak przeszczep mózgu? No nic. Podałam kod i pesel, pani skontaktowała się z kimś, żeby zapytać, kiedy będzie ordynator, żeby przeprowadzić ze mną rozmowę kwalifikacyjną przed zabiegiem. Będzie w czwartek, na godzinę dziesiątą trzydzieści. Zapytałam, czy to znaczy, że ordynator może się na ten zabieg nie zgodzić i pani powiedziała, że tak. No więc zapytałam jeszcze, co trzeba zabrać, oprócz skierowania i dowodu osobistego, odpis dokumentacji medycznej, ok. No dobrze, tyle można poczekać. Nie wiem jak wygląda rozmowa kwalifikacyjna, ale zapewne przeprowadzają jakiś wywiad, mogą poprosić o jakieś badania przed zabiegiem, przecież to operacja w znieczuleniu ogólnym, na pewno mnie w szpitalu w ten czwartek nie zostawią, ale spakowac się trzeba. Do pozostałych szpitali postanowiłam nie dzwonić, bo Elbląg najbliżej, przynajmniej wiadomo co, gdzie i jak, ale może to był jednak błąd? We wtorek wieczorem bóle głowy i oka nawet odpuściły, wczoraj trochę dawało czadu wszystko, ale obejszło się bez przeciwbólowych, no i dwie ostatnie noce spałam naprawdę bardzo dobrze. Czułam w sobie siłę snu, że głowa wypoczywa i organizm też. No, tyle czasu się męczyć…Najgorszemu wrogowi nie życzę. Dziś wyjazd o siódmej piętnaście autobusem na dworzec, siódma czterdzieści pięć ruszamy regio do Elbląga. Cztery minuty opóźnienia…Zaczyna się. 😀 Na miejscu jesteśmy coś koło ósmej trzydzieści, akurat podjeżdża autobus w stronę szpitala na Królewieckiej, no to jedziemy. W szpitalu, na pierwszym piętrze, przed rzeczonym pokojem na rozmowę kwalifikacyjną jesteśmy chwilę przed dziewiątą. Siadamy i grzecznie czekamy, wszak do rozmowy jeszcze półtorej godziny. Nie wiem do tej pory co to był za pokój, bo siedziały tam cztery kobiety, wzywały ludzi na wpuszczanie różnych kropli, chyba do jakichś badań, a około dziesiątej wezwano mnie, na nieudaną próbę pomiaru ciśnienia w oczach. Panie były miłe, ale sprzęt to chyba mieli lepszy na SORZE, skoro tam się udało, a tu nie. ;D Ale stwierdziły, że to nie ma sensu, bo chyba i tak pomiaru ciśnienia nie będzie trzeba. Dały jakieś papiery, z którymi z pierwszego piętra należało udać się na szóste, do sekretariatu okulistycznego, tam wszystkim się zajmą. Składamy papiery w sekretariacie i dowiadujemy się, że ordynator operuje, trzeba czekać. Nie będę psioczyć, bo może wyskoczyła mu operacja nagła i dlatego czekaliśmy ponad dwie godziny, zanim się zjawił. Zjawił się, ale o gabinetu brał ludzi przypadkowo z kolejki, no już trudno, ważne, że jest. Przyszła moja kolejka, zaprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, posadzono. Oparłam głowę na aparaturze, starszy pan ordynator popatrzył przez może trzydzieści sekund w moje oczy, westchnął ciężko i powiedział, żebym poszła dalej usiąść tam gdzie siedziałam, bo on musi coś sprawdzić. Siedzę kolejne czterdzieści minut, a w tym czasie on lata od gabinetu do sekretariatu i z powrotem z jakimiś kartkami i cholera wie czym, aż w końcu mnie woła, nie, nie do gabinetu, tylko do sekretariatu.
– Ja mam tu napisane, że panią tak boli to oko, że chce pani je usunąć.
– Zgadza się.
– Ale nie chce pani tego oka zachować??
– Nie, bo ja w tej chwili nie mogę…
– Teraz ja mówię, proszę słuchać. Nie chce pani spróbować innego zabiegu? Mamy taki nowy laser, jeden dzień i wyjdzie pani do domu.
– Nie, nie chcę, bo tu nie ma co ratować. Mam zerowe poczucie widzenia na obie gałki, zerowe poczucie światła, nie mam nic do stracenia.
– Czyli jest pani zdecydowana, usuwamy?
– A da mi pan gwarancje, że po tym laserze przestanie mnie boleć, pomogą mi jakiekolwiek inne zabiegi?
– Bóg pani da gwarancję.
– Boga proszę w to nie mieszać.
– Czyli usuwamy?
– No tak.
– No dobrze, to proszę zostawić swój numer telefonu w sekretariacie, zadzwonią i zaproponują termin zabiegu, dowidzenia!
No serio, jakby mi ktoś w gębę dał. Ja się chyba albo nie znam, albo coś tu jest nie tak. Doktorek poszedł i tyle go widzieli, a jak zapytałam kobiet w sekretariacie ile będzie trzeba czekać, to nikt nie odpowiedział mi konkretnie, ale jeszcze przed weselem będzie po wszystkim, tyle wiem. Naprawdę czekałam tam od 9 rano, żeby się dowiedzieć, że muszę zostawić numer telefonu? Dokumentacją medyczną nawet się nie zainteresował. Jestem wściekła, bo nie rozumiem, jak można nie rozumieć rzeczy oczywistych, tak jak w moim przypadku i na siłę proponować inne rozwiązania bez gwarancji i robić łaskę wykonania zabiegu. Tak jakby życie z protezą było gorsze od samego nie widzenia, początki będą bolesne i niełatwe, w końcu to operacja, nawet dość poważna, ok…Ale żeby zaraz, na pani odpowiedzialność, to pani decyzja…Z ust lekarza, który sam widzi, że lepiej to już nie będzie. Jak psuje ci się jakiś sprzęt, co po podłączeniu do gniazdka wywala korki w całym domu to chyba znak, że trzeba wymienić, najprawdopodobniej niewarto naprawiać, choć zajrzeć można, no to prawda, różnie bywa. No nic, szkoda gadać, czekam na telefon, zdecydowaliśmy nigdzie nie jechać, bo mamy nadzieję, że w przyszłym tygodniu się wydarzy, w końcu ponoć nie trzeba czekać, nie?

12 odpowiedzi na “Z pamiętnika jaskrownika. Co z tymi lekarzami jest nie tak?”

Wiesz, ja się ludziom nie dziwię w tej kwestii. Są niemal jak jeden mąż zdumieni, czasem prawie obrażeni, gdy się im powie, że ze ślepotą da się żyć w miarę normalnie i że tego wzroku może komuś nie brakować, to czemu mają rozumieć, że można traktować oczy, które i tak nie widza i widzieć już nie będą jak organ zbędny, jak krzywą ósemkę. Przyznam, że sama się nieco zaskoczyłam Twoją postawą, bo jeszcze coś widzę i nawet gdy przestanę, oczy będą dla mnie miały wartość. Wierzę w postęp nauki, może kiedyś będzie się dało coś ze mną zrobić, żebym choć poczucie światła mogła mieć na stałe i dopóki usunięcie oka nie będzie jedynym rozwiązaniem, to się na to nie zdecyduję.

Oh, Zuzanno, myślę tak samo. Póki co mam jakieś resztki – poczucie światła i duże, bardzo duże obiekty, w związku z czym nie dam sobie oczu usunąć, a nawet, gdybym tego nie miała, to też chciałabym zachować własne. Tak po prawdzie to rozumiem obie strony – Kasię – bo boli i żyć z tym się nie daje i osoby postronne – lekarze i personel medyczny też, bo dla nich to nie do końca jest pojęte, że chcesz dać sobie oczy usunąć.
I tak, ja też próbowałabym umówić się do innego szpitala, szczególnie, że masz kilka opcji do wyboru.

@Zuzler, rozumiem ciebie pod względem, że jeszcze widzisz i masz co ratować. Może jestem akurat w to słabej wiary, ale moje oczy już mają w sobie tyle patologiczności, że prędzej jestem w stanie uwierzyć w to, że właśnie kamerę wszczepią do protezy i o jakimkolwiek widzeniu będzie można pomyśleć. Po drugie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że zaryzykuję zrobieniem sobie ileś serii laserowych zabiegów, które niedość, że nie pomogą mi w tym bólu, to jeszcze gorzej będę się z tym pierniczyć. No ok, spróbować bym mogła i w razie czego usunąć to oko, to prawda, ale zdecydowałam, że nie chcę. Myślę, że tak łatwo przyszło mi podjęcie tej decyzji mimo, że znam konsekwencje i powikłania, co się mogą pojawić po enukleacji, jednak wciąż nie czuję, że coś tracę, mam wrażenie, że dopiero zyskam spokojne życie bez bólu, jak wszystko się wygoi, protezka przyjmie i tak dalej, bo znam dużo ludzi, które protezy mają.

kamery to założą proteziarzom prędzej niż z swoimi oczami a będzie odpowiednio bolało ale odpowiednio zaznaczam to wszyscy polecą po protezki.

Wydaje mi się też, że to zdziwienie wynika z tego, że ten zabieg jest traktowany jak naprawdę ostateczna ostateczność. Ślepe, bolesne gałki, gdzie farmakologia nie pomaga. Tak jest napisane, że jest to jedno ze wskazań, czyli coś, jak u mnie, farmakologia jednak się poddała, chyba, że w to wpisuje się jednak wszystkie zabiegi przeciwjaskrowe, to owszem, mogę przyznać, że nie mogę wiedzieć na 100%, że nic to nie da. Po drugie ten zabieg, to bądź co bądź dosyć poważna sprawa, wykonywany blisko mózgu, prawda? Trzeba się liczyć z tym, że przez długi czas trzeba się z sobą obchodzić jak z jajkiem, bo może dojść do poważnych zakażeń infekcyjnych, a jak to pójdzie do głowy, to już kuniec, to ich zdziwienie chyba jest bardziej na tym polu i nie ma znaczenia, czy gałka pracuje, czy nie. Co do innych szpitali, nie wiem, chyba już nie mogę próbować, bo zatrzymali moje skierowanie. 😛

Myślę, że usuwanie czegokolwiek, to ostateczna ostateczność. Tak dla przykładu choć kot to nie człowiek, ale czas jakiś temu jeden z kotów zuzler, spadł z okna z drugiego piętra. Przeżył, ale rozwalił sobie jedną z łap, weteryniarze chcięli mu tę łapę uciąć bo niedawali większych nadzieji na to, że kocur jakkolwiek jeszcze zrobi użytek z tej łapy. Była totalnie rozwalona, Zuza poniekąd za moją namową, zdecydowała, że da szansę tej łapie i jak klocki lego, poskładali tę łapę, i kot łapę ma i jakoś nawet z niej korzysta. Dlaczego o tym piszę? ponieważ w pewnym sensie nie dziwię się temu lekarzowi, że tak zareagował. Usuwanie czegokolwiek, to naprawdę ostateczność i nie wierzę, że nie ma nic, co mogłoby pomóc. Mam tu na myśli farmakologię. Na sztuczne oczy zawsze jeszcze przyjdzie czas. Rozumiem ludzi, którzy od początku życia muszą nosić protezy, ale jeśli mogę mieć własne, mimo, że niewidzące oczy, chyba nigdy bym się na to nie zdecydował. Prędzej szukałbym pomocy w rzeczonej farmakologii. Ponad to, nie ma też pewności, że po usunięciu boleści miną. Wszak choroba to nie gałki oczne, tylko coś co w mózgu powoduje to duże ciśnienie w nich i raczej źródła bym się czepiał, a nie rzeki przez nie stworzonej. No, ale ja tam się nie znam i to moje i tylko moje zdanie. Dziękuję za uwagę.

Idąc tropem kota. W 2010 roku znaleźliśmy kota na ulicy, małego dzikusa, którego samochód strasznie poturbował. Jego łapa, przednia, prawa, zdawała się być do uratowania. Też się na to zdecydowaliśmy, przez chwilę było dobrze, a potem szwy się rozeszły i jednak trzeba było ją amputować. Oczywiście kot, jak tylko doszedł do siebie dawał czadu na trzech łapach, a sąsiad za nic nie chciał uwierzyć, że Filip poluje na jego gołębie, także są dwie strony medalu ratować, czy nie ratować. Zapewne gdyby chodziło o inny, ważny dla mnie narząd, to też mimo bólu pewnie bym walczyła, ale do gałek, które mi nigdy nie funkcjonowały, nie jestem przywiązana nawet maleńkim sentymentem. Chociaż i tak zdecydowałam na razie, że usunę to jedno, chorujące oko, żeby mieć spokój od bólu, żeby w końcu ładnie wyglądało, a nie takie wciąż czerwone od wylewów krwi. Drugie jest pokrzywdzone wkładaniem paluchów, w dużo gorszym stanie, a cholera, nic mu się nie dzieje. Dlatego też na razie daję mu szansę, może są w stanie to oko jakoś wydobyć bardziej z oczodołu mimo, że to gałka zanikowa. Na temat tego, czy farmakologia jest w stanie pomóc czy nie, to osobiście znam już wiele jaskrusiów, zmagających się z tym o wiele dłużej niż ja, bo od urodzenia. Cierpią boleści przeokropne, biorą tyle rodzajów leków, nic nie pomaga, zabiegi laserowe też nie, ale walczą, ratują, bo jednak coś widzą, a jeśli nawet znam przypadki i jest w nich wszystko co wyżej wymieniłam, z tą różnicą, że jaskra przyczyniła się do szybkiego spadku, lub utraty wzroku, osoba jest tak jak ja zdecydowana na usunięcie sobie ślepej, bolesnej gałki, nie chce się męczyć, ani truć dalej bez pomocy, to tego zabiegu lekarze jej odmawiają twierdząc, że właśnie za 15 lat, może coś się pojawi, szkoda, lepiej zostawić. Ten tekst już słyszy od lat 90. Nie mniej, uważam, że trzeba tu jednak rozróżniać, bo inaczej patrzy się na osoby widzące, mogące coś uratować, a na osoby całkowicie niewidome, gdzie gałka według wskazań do zabiegu jest zanikowa, bolesna i tak dalej, a przede wszystkim nieestetycznie wyglądające mam oczy. Krisu, bezpośrednio po zabiegu będzie się goiło długo i bolało długo, ale jak wszystko się wygoi, przestanie boleć, a to wiadome jest na pewno, przyzwyczaję się do protezy, to co tam może boleć? Przecież to sztuczne oko, nie zachodzą w nim procesy. Fakt, trzeba dbać i być świadomym powikłań pooperacyjnych, ale tak pozatym, gdyby przyczyna leżała w mózgu, to protezowcy nie mieliby życia, a spójrz na Aleksa i Szelkę chociażby. Dbają, co jakiś czas wymieniają na nowe i gitara. Wiążę jeszcze nadzieję, że kiedy pozbędę się problemu jaskry, jeśli w przyszłości będę planowała potomstwo, to urodzę naturalnie.

Uderza mnie, gdy wypowiadają się w temacie osoby, które jakby… nie muszą się z daną rzeczą użerać. Przede wszystkim, po pierwsze i po setne, to jest oko Kasi, nie Wasze. xd

Opinia jest jak dupa, każdy ma swoją i oczywiście każdy ma prawo się wypowiedzieć, a jakże, nie mniej, sądzę, że te wypowiedzi byłyby zgoła inne, przynajmniej niektóre, gdyby się musiano z tym bólem takowosz tyle czasu męczyć. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink