Cześć i czołem!😀
Tak jak zapowiadałam, przez ostatni tydzień z Michasiem staraliśmy się nadrobić sporą część życia dotyczącą nauki chodzenia do ochmistrzowskiej kwatery. Pierwsza połowa trasy znana jest nam już bardzo dobrze, praktycznie możemy chodzić z zamkniętymi oczami 😛 z drugą połową trasy idzie o tyle mozolnie, że na ulicy wciąż trwają roboty drogowe, wykończeniowe co prawda, ale trwają i są tam poustawiane jakieś palety, albo inne cuda. Z dnia na dzień ich ubywa, ale kiedy znikną całkowicie, na ten temat nic mi nie wiadomo. No i kolejna sprawa, że w zasadzie, to, chodzimy sobie amatorsko…W sensie…No nie, żeby nie brzmiało to aż tak dramatycznie, bo w istocie aż takie nie jest, orientacja przestrzenna w naszym życiu się pojawiała, wszystkie techniki znamy i tak dalej….Tylko zabrakło istotnej praktyki. Ja w swoim życiu orientacji byłam uczona trochę w podstawówce i to tylko raczej po szkole, ale czy ja wtedy myślałam w kategorii: ucz się dziecko ucz, bo chodzenie z kijaszkiem da ci samodzielność w życiu? No może to dziwne, ale nie i pewnie dlatego, że jak to już pisałam w poprzednim wpisie, byli rodzice, co prowadzili wszędzie za rączkę. No, ale to w zasadzie nie jest jeszcze takie szokujące, bo kolejny raz z orientacją przestrzenną miałam do czynienia….*Myśli intensywnie, a ponieważ tworzy wpis przed śniadaniem, mózg generuje bańki mydlane* chyba w gimnazjum…A tu, kolejny proszę państwa ząk, bo…Ja nadal nie myślałam w tej kategorii, że to jest po coś, a nie żeby odpękać to cholerne 40 godzin z pzn. W okresie licealnym bazowałam raczej na szkoleniach z orientacji zbieranych po turnusach w Bydgoszczy, w Ustroniu morskim i to chyba wszystko. No w każdym razie, techniki samego poruszania się zapamiętałam, ale praktyki to za dużo nie miałam. Ze 3 lata temu to moja siostra uczyła mnie drogi do pobliskich dwóch sklepów, ale teraz trzeba by się tego uczyć na nowo, bo bloki po drodze się grodzą, każdy ma swój wjazd i jakby mi się ta trasa wydłużyła. No ale, wracając do meritum, to właśnie ta siostra chodzi z nami praktycznie codziennie od naszego obecnego domu, do przyszłego, pięknego, najwspanialszego, sierpniowego😂😂Zważając na to, że w Malborku malusieńki jest procent niewidomych poruszających się samodzielnie, albo będących widocznymi w ogóle, nadal sprawiamy wrażenie, jakby wypuścili dzikie małpy z zoo, bo nie braknie komentarzy w stylu: O boże! Jaka tragedia! Albo pytanie do siostry idącej w naszym cieniu: Czy oni są pod pani opieką? Ech, ten brak edukacji na temat niepełnosprawności jest przerażający…
A z tym chodzeniem z siostrą…Cóż zrobić, skoro nie ma kto? W malborskim pzn to już chyba nie istnieje coś takiego jak orientacja przestrzenna, no chyba, że ściągaliby kogoś z Gdańska, żeby przechodził z nami chociaż te 40 godzin i nauczył co potrzeba, odciążając trochę siostrę. Chociaż nie wiem, czy pznowi mogę jeszcze zaufać, bo jak podjęłam pracę rok temu w Gdańsku, to moja szefowa wiedziała, że z orientacją jestem na bakier, że nie chodzę, nie mam praktyki. Doradziła mi, zapisz się z powrotem do pzn, bo oczywiście mnie wykreślili, bo nie płaciłam składek. No więc ja, wedle tej orientacji, poszłam, pokorzyłam się, przeprosiłam się z nimi, zapisałam się, nomen omen była szefowa też pracuje w gdańskim pzn i obiecała mi tą orientację załatwić, żeby mnie nauczono poruszać się po remontowanym od lat 500 dworcu i dojeżdżać do pracy, a skończyło się na tym, że uczyła mnie koleżanka i kolega z pracy. No bo jednego razu to orientantka na urlopie, drugiego to już nie pamiętam co, a trzeciego, to szefowa stwierdziła, że przecież sobie radzę, a w ogóle to podobno miałam 40 godzin orientacji z pzn w gimnazjum i w podstawówce mnie uczono chodzić z laską, więc po co mi to teraz tak w zasadzie? Kolega i koleżanka pokazali, dojeżdżam? Przyjeżdżam, to dajmy spokój. Żenada wódą zakrapiana. Na szczęście z tą koleżanką mam bardzo dobre stosunki i jest gotowa w każdej chwili przyjechać i uczyć nas też w swoim czasie urlopowym, to może…Jakoś to będzie. Chociaż, ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie jakoś to będzie Ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie słowa: "Jakoś to będzie"…Ale jak tak człowiek tonący brzytwy się chwyta, to myślę znowu, a może iść? Może znowu się z nimi przeprosić? Zapłacić im? W końcu wykreślają dopiero po 2 latach? Może załatwią mi kogoś z Gdańska jednak, w końcu jestem w sytuacji podbramkowej…Siostra uczy jak umie i ważne, że trafiamy, że ogarniamy, no ale wiecie o co chodzi. A może powinnam jakichś fundacji poszukać, organizacji, które takie szkolenia oferują nie wymagając członkowstwa pzn? Sama nie wiem co robić, doradźcie.😁Obdzwoniłam już mops i pcpr w poszukiwaniu asystenta dla osoby niepełnosprawnej…No tak, ale czego ja się mogłam w tym zapomnianym infrastrukturalnie mieście spodziewać? Skoro tu prowadnice to są tylko na dworcu, a tam gdzie schody w górę, to brajlowski podpis głosi, że to schody w dół? Albo coś podobnego…Teraz już nie pamiętam…W mieście jedynie światła w centrum mają sygnał dźwiękowy, podobno w jakimś autobusie coś zaczęło gadać, ale pewnie kierowca se włączy, jak mu się zechce. Gdzież by tu mówić o jakichś kulkach przed schodami, przejściami, prowadnicach, więc czego ja się mogłam spodziewać? Że mi powiedzą tak, pani Kasiu, asysten już na panią czeka? No pewnie, że nie, bo już na nowych asystentów nie mają pieniędzy, możliwe, że jak ministerstwo wznowi projekt, to wrzesień, październik coś się uda. Tak mi powiedziała miła pani. To samo było w roku 2016, kiedy to chciałam wziąć dofinansowanko na telefon. Rozpatrzone pozytywnie, ale środki z tej puli zostały wykorzystane na inne niepełnosprawności i zakupiono wózki inwalidzkie, podnośniki, windy…A potem co się okazało? Okazało się, że prokuraturka wkroczyła, siedziała państwu na ogonie i w jeden dzień pieniążki się znalazły na telefonik dla mnie 😀 także…Nie zdziwiłabym się, gdyby z tymi asystentami też tutaj tak było, ale obym się myliła. 😛 Narzekacz ze mnie wyborowy, co nie? 😀 Ledwo dorosła do tego, że coś chce robić samodzielnie i dopiero zauważa, że świat nie stoi przed nią otworem…Ja też bym na waszym miejscu tak pomyślała 🙂 ale gdzie narzekać i komu, oprócz eltenowiczów i mężowi do ucha?
Rodzicom na razie najlepiej idzie oswajanie się z myślą, że za chwile mnie tu nie będzie, bo w zasadzie temat jest, ale jak się go poruszy, to szybko się urywa. No cóż! Może potrzeba czasu? Najważniejsze, że my już zaczynamy być z siebie dumni, z tego, że opanowaliśmy już połowę trasy, chociaż ta druga okaże się być pewnie o wiele trudniejsza. Nie powiem, trochę jest to smutne, że nikt z nich nie wyjdzie nawet przed dom i nie przejdzie z nami chociaż raz tej trasy, żeby zobaczyć, że na światłach bez sygnalizacji się da, że trzeba zobaczyć, że się da, a nie tylko gęgać, o Boże, bo jak wy sobie poradzicie, jak tam sygnalizacji nie ma…No tak, ale kto powiedział, że od gadania od razu przejdziemy do czynów? 😛 Swoją drogą, mieszkam tu 28 lat i na zwracanie uwagi na pierdołowate pierdoły mojej mamy do tej pory albo faktycznie nie zwracałam uwagi, albo się nauczyłam tego nie robić, a teraz tak mnie to uwiera, że powstrzymuje się jak mogę, żeby nie wybuchnąć. Chociaż ja, z natury tych uległych raczej, no ale jak trzeba, to w końcu rozszarpię. 😛
Z rzeczy nie związanych z dążeniem do samodzielności, to mogę wam powiedzieć, że w ten weekend jedziemy zrelaksować się do Olsztyna, do znajomych, więc pewnikiem kolejny niedzielny wpis powsanie z opóźnieniem. Na tą chwilę, eksploruję internecik w poszukiwaniu kilku nowych pozycji pana Marcina Margielewskiego, pisarza znamienitego oczywiście, bo jeszcze się tym nie chwaliłam, ale całą jego bibliografię połknęłam chyba w półtorej miesiąca, zaczynając w lutym. Tak tak, w tej tematyce panią Laylę Shukri i Tanye Valko też połknęłam, smaczne, a jakże. No i mój przyszły mąż wkręcił mnie w survive the wild, 😀 😀 😀 ile przy tym jest nerwów, śmiechu, adrenaliny i zabawy, kiedy on mnie uczy czegoś w tej grze…Szkoda gadać, trzeba posłuchać xd, no ale za to go między innymi przecie kocham😘😘😘
Tymczasem uciekam wypić kawę, posłuchać muzyki, ogarnąć to domostwo obecne. Do następnego!❤❤❤
Aaaaa, ooo to to to, nadrobiłam w końcu papiery na szczęście, w których jedną z ról grała moja fascynacja muzyczna – Małgorzata Kozłowska, więc fragment piosenki z serialu, bo nie ma tego na youtubach, tak co do dzisiejszego wpisu…
16 odpowiedzi na “Niedziela druga. Ciutkę z opóźnieniem”
Ja musiałam sama Koszalin ogarnąć, to znaczy przy wsparciu męża ew. siostry, niestety na PZN liczyć nie ma co, raz spytałam o możliwość nauki orientacji, to usłyszałam, że mam do Szczecina jechać, ale niby po jaką cholerę mi potrzebna orientacja po Szczecinie? Ja się pytam.
Kat. O widzisz, dobrze wiedzieć, że jednak choćby się paliło i waliło, to nie ma po co tam iść. 😀
Tu chyba nie ma co szukać winnego. Efekt jest taki, że de facto nauka nie zabardzo zadziałała. Nie mam pojęcia skąd się biorą nauczyciele, no prócz tego, że jak wszyscy, mama i tata swego czasu zaszaleli, ale dobrze byłoby kogoś znaleźć, bo łatwo w sytuacji gdy uczy przypadkowy człowiek z ulicy popsuć techniki. Niby to nic złego, ale wydaje mi się, że nie ma co wyważać drzwi otwartych. One działają i w sumie warto przy najmniej od nich zacząć. Być może warto trochę pozbierać i jakoś prywatnie kogoś wziąć? po za tym zawsze cholernie ważna jest praktyka. Chodzić z tym kijem i chodzić. Nawet tak sobie żeby w krew weszło albo nie wiem, nauka najbliższego otoczenia domu. Zawsze można wyjść tak sobie z jakąś nawigacją i obadać drogi wokół domu. W razie czego telefon powie, w którą stronę jest ten dom.
Jeśli masz kogoś znajomego, kto ma chwilę czasu może iść za tobą i nawet nie odzywać się no chyba, że zaraz się zabijesz, ale tak w ogóle nie podpowiada i tylko czuwa w razie czego no chyba, że stwierdzisz, że dość. Pobłądź sobie nawet trochę, zobacz jak działa ta nawigacja., Czasem nawet dobrze tak się zgubić żeby oswoić się z tym uczuciem. Tak w ogóle zawsze jakieś taxi można wezwać, bo telefon powie koło jakiego adresu jesteś, a Uber, jeśli tam jeździ to sam se znajdzie miejsce. Generalnie jestem za tym aby chodzić, chodzić i jeszcze raz chodzić. Nawet bez celu, ale właśnie żeby sobie techniki utrwalać, bo potem, gdy faktycznie przyjdzie do tego, że trzeba będzie iść do roboty na konkretną godzinę, w międzyczasie załatwić coś tam, a wszystko w deszczu i z perspektywą jakiejś dramy gdzieś tam, bo w ogóle to ktoś z rodziny może nie przeżyć dnia następnego to rzeczywiście będzie zajebiście trudno dojść gdziekolwiek.
O widzisz, Tomecki, ty to jak nie pijesz, to myślisz. A nie, no przecie ty nie pijesz, więc cały czas myślisz i dobrze gadasz. Dokładnie tak, chodzi mi właśnie o kogoś takiego, co będzie moim cichym cieniem, przez chwilę, żeby oswoić te pierwsze momenty w tym gotowaniu i tak dalej. A co do chodzenia, to jak najbardziej się zgodzę i wczoraj uruchomiłam znajomości, może się uda załatwić kogoś prywatnie, takie tam, prywatne lekcje z orientacji właśnie, na dobry początek.
Na prywatne lekcje w gminie powinno dać załatwić się pieniądze, tylko to musi być osoba z uprawnieniami.
O, ciekawe, cenna wskazówka.
Pełna zgoda z tomeckim. Trzeba chodzić. Chodzić nawet ćwiczebnie by mózg nie odzwyczaił się od tej dawki stresu jakim jest pokonywanie drogi z kijem. Taka historia. Kolega miał gabinet masażu w domu. Dobrze zarabiał. Przestał chodzić z laską bo wszędzie poruszał się taksówkami. Po 10 latach gdyy wyszedł na ulicę z kijem był przerażony. Próbował chodzić, ale za każdym razem lęk graniczący z paniką paraliżował go tak, że szybko wracał do domu.
To już nawet u siebie zauważyłem. Mieszkając w niewielkim mieście i nie mając powodu do wyjazdu do Wawy po jakimś miesiącu czy dwóch mały, bo mały, ale jakiś straszek się pojawiał. Po paru dniach to uczucie oczywiście znikało, ale trochę ciekaw jestem co byłoby np. po roku takiego życia.
Coś w tym jest co mówicie.
I jeszcze jedno, uważam, że powinno się wspierać tych, którzy chcą pokonać swój własny zaklęty krąg.
Mówi się, że im później tym trudniej, a jednak są tacy, którym mimo wszystko się chce.
Wyobraźcie sobie, niektórzy mają wykształcenie psychologiczne więc powinni to zrozumieć, że mamy człowieka z ciężką depresją, który trafia do szpitala psychiatrycznego.
Taki człowiek musi pokonać dwie bariery, 1, swoją własną, 2. Związaną ze stygmą otoczenia.
DO końca życia już będzie wariatem.
Czy takich ludzi, którzy mimo wszystko chcą poukładać swoje życie też będziecie stygmatyzować, że są idiotami, bo przydarzył im się ciężki epizod depresyjny?
Moim zdaniem taka forma stygmatyzacji jest analogiczna do tego, co uskuteczniacie.
To co piszecie z tym lękiem zgadzam się jak najbardziej. Ja pierwszy raz jak poszłam na dworzec w Gdańsku z pracy sama, to byłam blada, puls to chyba miałam ze 200 mimo, że z dworca umiałam dojść już wtedy sama do pracy, no ale tak się działo, że z powrotem przeważnie było z kim. Potem jak już zdecydowałam, że raz poszłam sama i się udało, przyjeżdżałam i wracałam sama, ale niestety myślę, że u kogoś kto zaczyna tak późno jak ja, to ile by nie chodził, nigdy nie będzie to naturalne uczucie i całkowitej sfobody nie będzie, choćby nie wiem co, ale wiadomo, że robić to trzeba będzie.
I jeśli jest chociaż jedna osoba, która to czyta, ale nie zostawia komentarza, jednak dziękitemu za jakiś czas to co powolutku próbujemy wypracować da jej siłę, to mi to da niesamowitą satysfakcję, przecież nie o komentarze tu chodzi. Równiedobrze to co tu jest napisane, mogłabym skopiować, wkleić do pliku tekstowego na kompie i pisać sobie dalej, ale myślę sobie, że mi poniekąt też wiele wpisów na jakichś blogach, których było cichutką czytelniczką pokazało, że można, że warto, że trzeba, chociaż nie pamiętam, by ktoś pisał, że rodzice niczego nie nauczyli i tak dalej. No w każdym razie, fajnie będzie wrócić do tych wpisów za rok i być może pomyśleć, Boże, czemu ja się martwiłam jak to będzie zrobić obiad, przecież nic prostrzego. Życzę sobie tego, a co będzie, czas pokaże.
Taka mnie myśl teraz naszła, że samodzielność to także umiejętność poproszenia o pomoc, co niektórym przychodzi z wielkim trudem, bo nie pozwala na to… w sumie sam nie wiem co.
Mnie to właśnie smuci, że jest tyle fundacji, organizacji, które robią różne szkolenia na kiju, żeby trzepać kase za durnowate projekciki, z których na koniec nic nie przychodzi, a nie ma takich fundacji, organizacji, albo ja nie spotkałam, co jest możliwe, bo na to wychodzi, że jeszcze nic o świecie nie wiem i muszę dużo czytać, szukać i się uczyć. No w każdym razie, potrzeba by była takich organizacji, fundacji, które szukają takich właśnie niewidomych, pozamykanych w domach na wsiach z mamusiami i tatusiami i zadaniem takich stowarzyszeń etc, byłoby po prostu wyciągnięcie takich ludzi z domu i przygotowanie do samodzielnego życia, ze wsparciem psychologicznym, wsparciem nauczania orientacji i czynności dnia codziennego, a takie wsparcie psychologiczne w szczególności dla takich rodziców jak moi np, żeby uświadomić, że przynieś, podaj, pozamiataj to nie jest dobra droga, bo jak umrą, to skończysz w domu opieki, albo w tego typu podobnych instytucjach. Nie ma gdzie się nawet zgłosić po taką pomoc właśnie, że jeżeli ktoś jest w podobnej sytuacji do mojej, stwierdza, że to wreszcie czas, albo dopiero niestety, na to czas, to żeby ktoś pomógł. No cholera, nie ma 😀 pzn spalić, wiadomo xd
No tak, miło by było, gdybyśmy doszli do takiego konsensusu, że ogarnianie i samodzielność niewidomych to normalność, ale brak edukacji o naszej choćby niepełnosprawności i brak wsparcia dla rodziców sprawia, że to właśnie jest wydarzenie, które, nomen omen, lepiej pochwalać, żeby kiedyś było może normalnością.
Odniosę się jeszcze do tej nieszczęsnej orientacji i komentarza Piecberga, otóż mnie techniki poruszania się z kijem potrzebne nie były, ale opanowanie najprostszych tras do sklepu, lekarza itd.
Co do gotowania, Kasiu, wiem o czym piszesz, bo ja też musiałam uczyć się praktycznie wszystkiego, a do tego, gdy wprowadzaliśmy się do naszego mieszkania, okazało się, że dostaliśmy w spadku gazówkę, która była tak zdezolowana, że nie odważyłam się jej odpalać, dopiero, gdy kupiliśmy nową, zaczęłam gotować, kiepsko, bo kiepsko, ale jednak.
Powodzenia Tobie życzę Kasiu i jestem pewna, że sobie poradzisz. Ważne tylko, żeby się nie zniechęcać i raczej nie rzucać się na przysłowiową głęboką wodę. 🙂
Kasiu Twoje wpisy dają siłę na zmaganie się z tym co jest trudne. Dziękuję.