Kategorie
Myślnik niedzielny

Druga niedziela marca

Dobry wieczór 🙂

Postanowiłam i obiecałam, ale na ten moment sama nie wiem co było pierwsze, postanowienie, czy obietnica, że pisemne niedziele nie znikną. Natomiast z racji tego, że postanowiłam dokumentować twórcze tygodnie w kuchni, na pewno wpisy tekstowe będą zawierały mniej treści.

Trochę czasu upłynęło od ostatniego wpisu tekstowego, a to zwyczajnie dlatego, że we wpisie noworocznym postanowiłam sobie, że jeśli uznam, że nic twórczego nie dzieje się w naszym życiu, czym warto by się podzielić, to po prostu niedziele nie będą się pojawiać, a jeśli będą to ich tytuł będzie zgodny z datą zamieszcznia wpisu. W tym przypadku, druga niedziela marca 😀 no i w zasadzie chyba tego punktu regulaminu, który sobie sama napisałam nie łamię, bo trzy twórcze dni zostały nagrane, dwa pozostałe poleciały na gotowcach, bo jednak zdrowie dalej nie takie, ale te trzy nagrane bardzo mi się podobają, ten kontent idzie w dobrą stronę i chciałabym to polepszyć, ze świadomością, że to nie będzie każdego tygodnia, bo może to dziwne, ale przynajmniej my nie każdy tydzień mamy taką chęć zrobić coś twórczego w kuchni. O ile twórczym można nazwać to wszystko co robiliśmy do tej pory, kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje. Natomiast w samym tym pomyśle, w nagrywanu fascynuje mnie to, że kilka z tych rzeczy robiliśmy jak wiecie z nagrań, po raz pierwszy i sami nie wiedzieliśmy co z tego wyjdzie, dlatego chyba taką frajdę sprawia mi dokumentowanie tego wszystkiego, a zawsze, jak to bywa w moim przypadku trzeba liczyć na coś śmiesznego, czego nawet ja się nie spodziewam, a żyję z sobą już ładnych parę wiosen i, kurdeee, ja rozumiem, przesolić wszystko, ale jajca? 😀 ponadto, bawi mnie to, że nie planuję tego co mówię, a potem, jak uznam, że to byłoby spoko, dobieranie sampli. Dla mnie bomba, to się liczy! Jednak faktycznie, w jakichś tam, powiedzmy, 60, 70% staramy się coś ciepłego przygotować, w ostateczności właśnie jakieś gotowce, na szybko, jeśli doba bywa za krótka i zbyt wiele rzeczy jest do zrobienia w domu i poza nim.

Co tam u nas tak poza wszystkim? A no, kiedy pobyliśmy przez tydzień sami ze sobą po dwóch lutowych wizytacjach gości, postanowiliśmy odwiedzić Warszawę. W Warszawie mieszka nieoceniony mistrz słowa mówionego i pisanego, tylko coś rzadko ostatnio pisze, ale nie sposób się z nim nie zgodzić, że niewidomi, nie mogą, nie powinni, nie potrafią niczego i tak dalej.😂 prawda, Żywku? Oczywiście nie mieszka w tej Warszawie sam i to jest prawdopodobnie zbawienne akurat w tej sytuacji, bo przynajmniej w tej tezie może się na spokojnie cały czas utwierdzać, a tak…Mogłoby to ulec zmianie, a wtedy byłoby mi smutno.🤣🤣🤣🤣 Najgorsze jest to, że nie pozwolono mi tam zrobić niczego, co podchodzi pod jakiekolwiek sprzątanie, zapewne na wypadek właśnie, żeby tej tezy nie złamać. 😀 i powstało nawet słynne wykorzystywane po dziś dzień zdanie: Nie krzycz na mnie, bo zacznę sprzątać. 😀 😀 😀 no cóż, ale za tak udaną wizytę należy sowicie się odwdzięczyć, więc chociaż bardzo się opierali, mówili nieee, nieee, nie trzeba, to zostawiliśmy im sporo zarazków i nasze wirusisko.🤣 Pierwszy raz mi się chyba zdarzyło, żeby pojechać do kogoś w gości i przechorować cały wyjazd. Nie wiem czy w końcu ja kasłając bardziej tym blokiem trzęsłam, czy windy, no nieważne, zdania są podzielone na ten temat, ale mam nadzieję, że przy następnej okazji będę jednak bardziej użyteczna i groźba zakręcenia wody, kiedy tylko wezmę do ręki gąbkę do naczyń już mnie nie przestraszy xd..

Z pozytywnych nowinek, oprócz tego, że zdrowiejemy, zdrowiejemy, wraz z nowym rokiem wskoczyliśmy na listę oczekujących na mieszkanie w urzędzie miasta, z numerem czterdziestym na ponad sto, a z negatywnych? Pierwsze miejsce czeka tam od roku 2018 😛 także grosz do grosza i ten…Ścigamy się, czy szybciej kupimy, czy może jednak dostaniemy cokolwiek. Był plan, żeby kupić suszarkę na pranie, ale zawisł w powietrzu, ze względu na to, że wszystko to teraz zmierza do końca świata, do wiecznego domku, wszędzie tylko ten dotyk, dotyk, dotyk, dotyk i dotyk. No ja rozumiem, że oni wszyscy wiedzą, że jak się nie widzi, to owszem, zostaje dotyk, ale nie w tą stronę. 😀 trzeba będzie po weselu pomyśleć o czymś z apką jednak, taką dziś męską decyzję podjęłam, bo założyłam w końcu spodnie. 🙂 Wczoraj postanowiliśmy nabyć jeszcze dwa gadające gadżety z lumenu i zaopatrzyliśmy się w gadający termometr do ciała i zewnętrzno-wewnętrzny do temperatury pomieszczeń, oraz tej na zewnątrz. Rozmyślam też nad metkownicą brajlowską, chociaż wiem, że w czasach, gdzie wszystko można zczytać telefonem to takie trochę przestarzałe rozwiązanie, ale dla leniwych? Chyba całkiem nadal się sprawdzające, ewentualnie korzystać z jednego i z drugiego.

Ostatnio znowu mam smaczek na filmy z audiodeskrypcją i obejrzałam trochę fajnych pozycji jednym ciągiem. Z kolei do książek na razie mnie nie ciągnie w ogóle, ciekawe, kiedy się to zmieni? Nie wiem, za to Aleks w tym właśnie momencie, czego po raz pierwszy jestem świadkiem, za naszej bytności razem, słucha książki czytanej przez pana Macieja Sztura. Książki, na podstawie której zrobiony został serial – Król. O, właśnie, apropo seriali, sezon trzeci Rojsta na netfliksie w ogóle mnie nie rozczarowuje, trzymają poziom, przynajmniej według mojej opinii, czego nie można zazwyczaj powiedzieć o jakimkolwiek kolejnym sezonie jakiegoś serialu, czy kolejnej, nowej części filmu. Tak jak w wypadku kogla mogla, czy Belfra.

Od przyszłego weekendu zaczynamy chodzić na siłownię. Na razie chyba tylko raz w tygodniu, bo to przy okazji uczestniczenia w zajęciach zumby przez moją siostrę mamy ten zaszczyt, ponieważ w sali obok znajduje się siłownia, więc przy okazji skorzystamy. Przez to paskudne choróbsko, co drugi tydzień trzyma, troszkę spadłam na wadzę i teraz, byle to utrzymać i iść dokładnie w tą stronę, schodami w dół. A, wiecie? Sama sobie wymyśliłam fajną nominację, którą postaram się zamieścić w przyszłym tygodniu. Na ten moment, to chyba wszystko czym chciałabym się z wami podzielić i będę się żegnać, ale na koniec wpisu mam prośbę. Jeśli macie chęci, to wrzućcie mi w komentarzu, albo na prib, przepis na jakieś proste ciasto, na początek proste, z użyciem miksera i potem piekarnika. O, no i może, jak macie, na zupkę serową z klopsikami, albo z grzankami. Co bym miała na swoje twórcze tygodnie w kuchni. Tymczasem, do następnego napisania.

Kategorie
Cymelium od kuchni audio

Wtorek i środa.

Kategorie
Cymelium od kuchni audio

Poniedziałek.

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Dobrze komponuje się z dzisiejszą, słoneczną pogodą.

Och, jak cudownie, że komuś chce się robić takie rzeczy! Takie sześciominutowe, piękne rzeczy! Takie, od których miło się robi na serduchu, od tego głosu, od samej myśli, ile pracy w to włożone. Kobieto złota, jakże bym chciała cię za ten singiel uścisnąć, bo takie ciepłe wspomnienia bajkowe dzięki niemu dziś do mnie przyfrunęły, rozgościły się między naszą pyszną kawą i nieśmiałym słońcem, a i ono potem jakoś śmielej wyszło i się wypogodziło. Kochana Olgo! Jak cudownie, że takie rzeczy pani tworzy i robi mi niespodzianki, kiedy po miesiącu przeglądam niewyświetlone powiadomienia w youtub! Kocham panią! Sercem mym całym, muzycznym!

Kategorie
Myślnik niedzielny

Druga niedziela lutego.

Siemanko!
Dziesiątego lutego pobiliśmy swoistego rodzaju rekord, ponieważ przywitaliśmy pięknie śpiewającego kosa. Aleksik był bardzo zdziwiony, bo zazwyczaj usłyszeć je można było dopiero po dwudziestym, a tu proszę. Znakiem tego, coraz szybciej idzie do nas ciepło, miejmy nadzieję.

Kiedy przyjeżdża do ciebie gość z Warszawy, pamiętaj, ugotuj mu dużo strawy 😛 Z takiego założenia wyszliśmy w poniedziałkowy poranek, kiedy to nasz gość poinformował nas, że zaspał na pociąg i będzie nieco później, niż to było planowane. No dobra, ok, mam czas na to, żeby zabłysnąć w kuchni, ale nie jestem pewna, czy mi to wyszło, bo colorino nie rozpoznało mojego wewnętrznego światła, które biło ze mnie w tamten poniedziałek.😃 w każdym razie, zabrałam się za przyprawienie mięsa do spaghetti, tym razem już takiego prawilnego, nie z mięsem z kurczaka, ale z mielonym i z sosem bolognese. Problem w tym, że nie mam czutki do przyprawiania nadal. Znaczy…Ogólnie to chyba mam, bo piersi, schab, kurczaki już przyprawiam normalnie, da się zjeść ze smakiem, ale okazało się, dwukrotnie w minionym tygodniu, że pół kilograma mielonego to jakoś…No nie wyszło…Słone i pieprzne, za bardzo, ale zjadliwe…Ponoć. 😀 Spaghetti szykowało się pod czujną protezą Aleksa, a ja, w końcu, po raz pierwszy, zabrałam się za robienie zupy krem. Najprościej, jak tylko się dało, czyli po mojemu. Seler, pietruszka, ziemniaczki, marcheweczka obrane, umyte i pokrojone, gotowane na dwóch kostkach rosołowych, z niewielką ilością magi. O! No i muszę wam powiedzieć, że o to przedstawiłam udany, jak dla mnie, sposób na dobrą zupkę krem z wyżej wymienionych warzyw. Mam tylko problem, bo nie jestem pewna, gdyż blender, który mamy nie ma instrukcji i nie wiem, czy mogę mu wlewać zawartość garnka zaraz, gdy tylko uznam, że warzywa są mięciusie i można kończyć gotowanie. Skoro tego nie wiem, czekam sobie aż wszystko przestygnie do momentu, w którym włożenie palucha stanie się całkiem możliwe i wtedy wlewam całą zawartość do kielicha blendera…No i…Trwa procedura blendowania jakąś chwilkę, następnie łyżeczką do latte upewniam się, czy taka gęstość mi odpowiada i tak dalej i tak dalej, a potem mogę już tylko się delektować. Aleks niestety poległ, spróbował tylko łyżeczkę, ale tak tylko, żeby mi nie było przykro 😀 Wiadomo, o co cho…Dobre, ale…no…No…*Mlask, mlask, mlask*…Nie luuuubię takich zup. natomiast w ogólnym rozrachunku, nakarmiliśmy dwudaniowym obiadem siebie i gościa. No dobra…Przyznaję się…Jak mi powiedzieli, że to mięso takie słone i pieprzne, to nie spróbowałam tego spaghetti, ale ten krem…Kremem się najadłam…Eeee…Dbam o linie…He, he, he. Kurde, albo nie…Lepiej od razu skończyć z tymi wykrętami o linii, zwłaszcza, że wieczorem robiłam tosty…Z masła…Eeee, z masłem. Ja tam masła nie żałuję, a potem wychodzi…Wylewa się z naszego grilla, a każdy zapomina o tym, żeby podstawić pojemnik na takie wypadki. Motto tygodnia, jak się przekonacie brzmi. W tym domu mop nigdy nie śpi. Mop czuwa.

We wtorek podjęliśmy próbę zrobienia domowych hamburgerów. Pewnie byłyby lepsze, gdybym, oczywiście, znowu, nie przeprawiła mięsa, ale i tak nie było źle, bo nawet ja zjadłam. 😛 Jak uniknąć olejowej powodzi? Wydawało mi się, że zawsze to wiedziałam, ale w życiu pewnie jeszcze wiele razy okaże się, że coś mi się tylko wydaje xd.
– Przyprawiłaś mięso?
– Tak, ulepiłam już kotlety.
– A to może by je trochę poolejować.
– A nie lepiej oleju trochę do frytownicy?
– Eee, lepiej na kotlety.
– No ale…One już na tależyku leżą, gotowe do włożenia do frytownisi.
– No to polej, ale z czuciem… – No i okazuje się, że faktycznie, czucie w tym tygodniu u mnie nie funkcjonuje. Kotlety zostały zatopione w oleju, a próba bezpiecznego odlania nadmiaru oleju do zlewu, skończyła się…Między stołem, a zlewem? Tak? Dobrze pamiętam? Ach, to sprzątanie w trakcie gotowania, kochamy to!
przy okazji dowiedzieliśmy się, że w naszej frytownicy mielone fajnie się…Yyyy…Co się robi we frytownicy, bo mam teraz niewiadomą…Smaży, czy piecze? 😀 No i może…Lepsze by były, gdyby były do tego bułki do hamburgerów, a nie kajzerki, ale tak poza tym, mięsko mielone z tym serkiem i miksem sałat, nawet w kajzerce było całkiem dobre, z majonezikiem…Hmmm…No i koniecznie, troszku większe kotlety.

W środę zabraliśmy się do robienia schabu po francusku, tak podobno to nazywa się w oryginale, a ja nazywam to schabem pod pierzynką. Nasmarować naczynie żaroodporne olejem. Skroić dwie duże cebule, następnie trzy czwarte skrojonej cebuli wyłożyć w naczyniu tak, by ułożyć na niej potem kotlety. Cebulę pokrojoną w piórka, albo w krążki, jak kto lubi. Na cebulę poukładać kotlety schabowe, najlepiej cienko rozbite. Kotlety wysmarować sosem majonezowo-musztardowym i obłożyć je resztą cebuli, która została i posypać potartym serem. Wstawić do piekarnika, piec bez przykrycia około godzinę czasu. Przepychoooota! Dwa takie kotlety i człowiek najedzony, nawet bez ziemniaczystych ziemniaków i surówki.

W czwartek miały być nuggetsy, ale tak to jest, jak każdy słowo paski rozumie inaczej. Paski z kurczak, znaczy…No myślałam, że takie płaty, żeby przekroić i będzie w sam raz, a nie paseczki grubości i długości mojego najmniejszego palca u ręki 😀 więc dupa blada. Czterysta gramów…Niczego. No fakt, na siłę dało się z tego polepić kotleciki, przyprawić i upiec, ale kiedy coś nawet nie próbuje dorównać już w samym przygotowaniu do smaku, to na jedzenie tego czegoś odchodzi ochota. W związku z tym, trzeba zadowolić się czymkolwiek, na przykład frytkami, tak jak w moim przypadku. 😛

Niestety, nie zdążyłam zrobić wymarzonego krupniku, nie zdążyliśmy też niczego upiec, nawet przy okazji tłustego czwartku, bo nasz gość odjeżdżał w piątek. Babka ziemniaczana też czeka na lepszy czas, ale co by o tej wizycie nie powiedzieć, to…To są takie wizyty, które przekraczają pojęcie ludzkiego umysłu…Ponieważ obawiam się, że jeszcze się taki nie narodził, który znalazłby wyjaśnienie tego, jak można, moi drodzy, jak można, wypijać podwujne espresso, bez mleka, z tej okropnej thibuchy, nawet po godzinie 23, tak, bo tak i się, kolokwialnie mówiąc, nie, po, rzy, gać. Tym samym robiąc przysługę gospodarzom tego domostwa i wypijając to okropieństwo, mieląc i wyparzając do cna tylko po to, żeby wsypać kupioną, poleconą przez cofee doctorka kawuchę – don caruso ricco. Nooo oczywiście, żeby również samemu spróbować, w końcu jakaś nagroda się należy po espressowym maratonie z thibuchą. 😀 Co można powiedzieć o kawie Don caruso ricco? Daje kopa i świetnie smakuje. Coś w stronę czekoladowej, mlecznej, 85% arabiki, 15% robusty. Wracając do naszego gościa…Zastanawiał się, co ja będę o nim w niedzielniku pisać. Co tu można napisać…Niewidomi mają blindysmy, a on klepie się po brzuchu. Oooo, pochwalić go trzeba, ponieważ poszedł do netto chcąc nauczyć się trasy i przekazać umiejętności pozostałym mieszkańcom tego domu. Po dziesięciu minutach powrócił z cenną informacją, że trasy nauczyć się nie da, bo ludzie za dużo pomagają. 😀 Co by tu jeszcze…Aaaa, powiadają, że jeśli przyjedziesz do kogoś do domu i tam coś zostawisz, to jeszcze wrócisz w to miejsce. Tylko co wtedy, kiedy w całym domu, w żadnej z szaf, szafek, szafeczek, zakamarków różnistych tego nie ma, a już na pewno w plecaku właściciela? Czy istnieje możliwość, żeby zgubić coś na tak małej powierzchni i to bezpowrotnie? Coś, czego szukali, w całym domu, niewidomi i widzący bądźmy razem, a tego nadal, nie ma! Jeżeli nie znajdzie się zawinięte w materac, który trzeba ponownie rozwijać już jutro, na wizytację teściów, to…Naprawdę uwierzę, że istnieje coś takiego jak czarna dziura. 😛 Zaraz zaraz zaraz…Przypomnijmy sobie, jak to było. Drogi gościu, poddamy cię hipnozie.
3. Wypijasz podwujne espresso z thibuchy, duszkiem, do dna.
2. Wyjmujesz kosmetyczkę z odjazdową szczoteczką do zębów, z funkcją zaparzenia dwunastu napojów mlecznych…Eee…Wybacz, jeszcze czasem mi się ten nawyk z oglądania ekspresów włącza.
1. Aleks wychodzi do bankomatu, ja idę się kąpać, a ty? Co wtedy robisz? Co robisz ze szczoteczką, którą zapewne włożyłeś do kosmetyczki? To twój czas, jesteś w głębokiej thibohipnozie, przypomnij sobie xd.
Weekend minął spokojnie, chociaż wczoraj było bardzo deszczowo i tylko potrzeby wynikające z założenia rodziny zmusiły nas do tego, żeby z laską, przez morze wody tuptać po mieście. 😀 a najbardziej w domu lubię te chwile, kiedy wiem, że coś jest do zrobienia, ale w zasadzie nie tak dużo, jak mi się wydaje, bo w poprzednich dniach wszystko zostało zrobione, a więc, na spokojnie, można oddać się lekturze pisania niedzieli…:P Teraz to już chyba kończyć i oddać się przyjemnemu rozleniwieniu.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Pierwsza niedziela lutego.

Dzień dobry szanownym czytelnikom.

Jak żyjecie, zdrówko dopisuje? U nas na szczęście tak. Hartujemy się kilkanaście razy dziennie na balkonie, czasem nawet i nocą, w piżamach, więc nie może być mowy o zachorowaniu. Nieważne, czy mróz, czy silny, porywisty wiatr z deszczem, hartowanie balkonowe musi być. 😀 często nawet po gorącym prysznicu. Doskonały przepis, jak uchronić się od grypy, ale z pewnością wspomóc te wszelakie inne choroby około-papierosowe. 😛

Końcówka stycznia z racji warunków pogodowych była naprawdę, mega ciężka. Jestem wysokociśnieniowcem i to z całą pewnością, każdy mały spadek hektopascalików mój organizm przyjmuje tak, że to jest nie do przyjęcia i nie ma siły, żeby mu zaoponować. Strasznie wtedy marudkuję, ględzę, zrzędzę, snuję się bez celu, chociaż w normalnych okolicznościach coś do zrobienia się zawsze znajdzie. W 95% nie zdarza mi się kłaść spać w dzień, a w ostatnim czasie było to formalnością, bez której już w ogóle chyba zatrułabym życie Michasiowi. 😀 Najgorsza jest chyba ta diabelska jaskra, która w takim właśnie okresie robi się bardziej dokuczliwa niż zwykle. Ja przynajmniej tak mam, że jeśli pracuję przez długi czas wysiłkowo, to owszem, odczuwam ból oka, bo ciśnienie wzrasta, chociaż leki przyjmuję, ale w takich wypadkach jak w okresie złym pogodowo, ten ból jest całkiem inny i demotywuje do zrobienia czegokolwiek, chociaż ja i tak zaawansowanym jaskrowcem na szczęście nie jestem i obym jak najpóźniej była, bo to zdaje się nieuniknione, na pewno inni mają gorzej i z całego serca nie chcę się przekonywać, jak to jest, jeśli jest gorzej.

Początek lutego zdaje się pomyślnie wróżyć na resztę miesiąca. Zakupiliśmy sobie blender kielichowy i mini grilla elektrycznego z polecenia. W blenderze już powstają pierwsze wyśmienite koktajle owocowe na yogurcie naturalnym i na mleku, dla testów, co lepsze, a jutro zrobię pierwszą zupę krem. Taki, krem wielowarzywny, bo tak sobie wymyśliłam. Oczywiście osobnik przeciwnej płci już ma niewyraźną minkę na samą myśl o zupnej brei, ale łudzę się, że może jednak mu zasmakuje? Mnie na pewno, a ileż to zdrowia w jednej porcji takiej zupki, a jakież nagrody można zdobyć mierząc się kilka razy w miesiącu z taką pyszną zupką, kochhhanie! 😀 😀 Pierwsza pomidorowa udała się wyśmienicie. Na kostce rosołowej, z warzywkami, przecierem pomidorowym i makaronikiem, nooo i odrobiną słodkiej śmietany dla smaku. Pychhhhha! Marzy mi się na pewno krupnik z ziemniaczkiem, kaszą jęczmienną, warzywkami, wiadomo. Z okazji tego, że przyjeżdża do nas jutro fajny gość, co pewnie przytuliłby jakąś spoko laskę, to będzie co robić. Przede wszystkim te pyszne koktajle, bo trzeba zużyć te tony owoców, co kupiłam, bo tak się na te koktajle nakręciliśmy. Po drugie, zupy krem i krupnik. Po trzecie, trzeba coś w końcu upiec, bo mikser czeka. Po czwarte, trzeba zrobić pyszne nuggetsy z panierką przywiezioną od teściowej, babkę ziemniaczaną, może spróbować usmarzyć placki ziemniaczane, zrobić domowe hamburgerki i schab pod pierzynką. Tak…Plan na przyszły tydzień jest, tylko czy nasz gość zostanie na tyle dni, żeby zrobić tyle potraw? 😀 w razie czego, postaram się od rana do nocy nie wychodzić z kuchni…Później się posprząta. 😀

Zaczęło się. Na dobre się zaczęło. Wariacja i ferwor przygotowań do ślubu i wesela, a jesteśmy dopiero w przedsmaku tego wszystkiego. Z jednej strony to fajne, a z drugiej…Przynajmniej ja, czuję się nieco bezużyteczna słysząc, że wstążki muszą być w kolorze takim, serwetki w takim, balony muszą wisieć tu i tam i koniecznie tak, żeby to nie wyglądało źle. Strojenie na samochód dla młodych takie, do kościoła takie. To nie jest tak, że mi to przeszkadza, to w końcu widzący, wiedzą co robią, ale po pierwsze czuję się w tym trochę tak, jakby to nie chodziło o mnie…Jakbym słuchała wykładów na mega nudnym przedmiocie, a z drugiej strony ciekawi mnie, ale tak po prostu ciekawi, czy wizualnie to wszystko by mi się podobało, strojenia, zdobienia i tak dalej. Zaproszenia wypisane i wysłane…Teraz czeka mnie jeżdżenie nawet po trójmieście w poszukiwaniu sukienki, którą włożę po północy. Bardzo nie lubię mierzenia ubrań i butów. W lato jeszcze jak cię mogę, ale w zimę, no nie! Mimo wszystko, cieszę się na to, bo fajny, siostrzany wypad się szykuje. W piątek, mój brat zorganizował takie rodzinne spotkanie, na którym mniejwięcej obgadaliśmy właśnie wszystkie rzeczy związane ze strojeniem, dekorowaniem i wieloma innymi rzeczami związanymi z naszą piękną uroczystością, obowiązki i koszty są podzielone, menu weselne ustalone, ale to wszystko i tak zacznie się rozkręcać. Dopiero co, prawie rok temu, z drżeniem w głosie odpowiadałam tak i przyszły mąż wkładał mi na palec pierścionek zaręczynowy, a tu mamy następny luty, za chwilę czerwiec i ślub. Pamiętam to niesamowicie uskrzydlające uczucie, kiedy z dziewczyny awansowałam na narzeczoną. Chodziłam dumna tak, jakbym została prezydentem i to uczucie towarzyszyło mi naprawdę długo, zanim oswoiłam się z myślą, że to się wydarzyło naprawdę, że to ma niesamowitą moc. Doskonale wiem, że w czerwcu to uczucie do mnie wróci i to ze zdwojoną siłą. Wraca do mnie na samą myśl o tym, że zawrzemy związek małżeński. Możliwe, że ono w ogóle mnie nie opóściło. Z resztą nie ma szans tego zrobić, bo Michał cały czas to uczucie podtrzymuje. Drobne gesty w przelocie między kuchnią, a łazienką, wypowiedziane po raz ośmiotysięczny w ciągu dnia – Kocham cię podczas wspólnej kawy. Nawet to, że siedząc obok siebie wrzucamy dedykacje, o których dowiadujemy się z powiadomień o nowym wpisie…Dla nas ma to swój urok i nadaje tą wyjątkowość, chociaż zdajemy sobie sprawę, że lepiej poczytać o tym, jak to podczas robienia pomidorowej upieprzyłam podłogę przecierem, bo wrzątek mi chlupnął ostro i odskoczyłam, a nie tam jakieś pitu pitu, bajdu bajdu o miłości. No ale w zasadzie oprócz odkrywania nowych potraw, w wiosennej przyszłości tras, to czym się w te niedziele można dzielić, jak nie szczęściem? He? Żeby było co wspominać, żeby dzieci miały co poczytać…:) Większość tego, co było najstraszniejsze, bynajmniej w tamtym czasie i przede wszystkim, niewyobrażalne chyba już za nami. Teraz tylko szlifierka i polerka, samodoskonalenie umiejętności, jak to moja mama mówi – przed wami docieranie się. To co było niewyobrażalne, teraz jest namacalne. Mój umysł jest kompletnie pusty, jeśli chodzi o Matematykę i Fizykę, chociaż mój luby wielokrotnie tłumaczy mi, że wszystko co w życiu nas otacza, to właśnie Fizyka i Matematyka i wielokrotnie podśmiewa się ze mnie właśnie w tej materii. Dla mnie te przedmioty w szkole były niepraktyczne, czysto teoretyczne, a żebym to zrozumiała w praktyce, to muszę zrobić coś praktycznego. Dla przykładu, jeśli ciało a, działa na ciało b, to ciało b wytwarza takie ciepło, że ciało a poddane odpowiedniej temperaturze przestaje drgać bezwiednie z zimna, prawda? O! Proszę bardzo, to się nazywa zrozumieć Fizykę. Ewentualnie, ciało rzucone na łoże traci na oporze, o prrroszę bardzo! Nieprawda? Prawda! 😛 zatem trzeba jeszcze popracować nad tym, co tu zrobić, żeby zrozumieć działanie Matematyki wokół mnie, bo jakby się nie starał, to rachunek skarpet po praniu wychodzi nierówny i jedna zawsze ginie. Eeee, z tą Matematyką to nie pójdzie mi tak łatwo. A poważniej mówiąc, cieszę się, że wypracowaliśmy sobie pewien system rutyny. Rutyny, przez którą wiele związków mam wrażenie, ostatnio, wokół mnie się rozpadło i rozpada. My oboje doszliśmy do wniosku, że pewien rodzaj rutyny daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Nasz dzień zawsze zaczyna się tak samo. Najpierw pobudka, potem chwila wylegiwania, rozmów, czułości, potem wspólne szykowanie śniadania, picie kawy z radiem w tle, czy starym, dobrym m jak miłość. Potem, niech się dzieje co chce, bo każdy ma swoje obowiązki domowe i nie tylko, ale pewne elementy dnia, nie mogą zostać zaburzone, tak samo wieczorem podczas długich rozmów przed snem.

Na zakończenie wam powiem, tak z innej beczki, że cofee doctor to spoko gość ;D zaprzyjaźniamy się na każdym poniedziałkowym live i nawet kupiliśmy kawę z jego polecenia. W przyszłym tygodniu przyjdzie, a ja jestem bardzo ciekawa, jak będzie smakowała, ponieważ jak na razie, w rankingu kaw, które kupowaliśmy od czasu nabycia Pawełka wygrała – Lavazza i Costa. Teraz męczymy na siłę thibo family, bo zmielona mi smakuje, a ta ziarnista…Och, lepiej nie mówić, ale co by nie powiedzieć, podwujne espresso z thibuchy jakoś mnie stawiało na nogi w tej podłej końcówce stycznia. Coraz częściej myślimy o suszarce bembnowej, którą niektórzy z was mają, ale zastanawiamy się, czy damy radę wytrzymać do lata i zakupić ją po weselu, czy jednak zrobić to na dniach, w tym miesiącu. Na tą chwilę zakańczam ten wpis, oddelegowuję się do wypicia tej okropnej kawki plujki, no i, oczywiście, niezmiennie, mimo że niedziela, dzień święty święcę, sprzątając po raz osiemdziesiąty blaty i chociaż jeden raz, malutki razik muszę przejechać odkurzaczykiem, bo coś się…Coś się rozkruszyło i nie może czekać. 😀

Kategorie
Dedykacje

Michale :* :*

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Ten cover manamu do mnie baaaardzo przemawia w tę wietrzną noc ;D

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Utwór zasłyszany w serialu :)

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Zespół discopolo, ale dla mnie najnowsza piosenka to fajny pop

EltenLink