Kategorie
Myślnik niedzielny

Druga niedziela lutego.

Siemanko!
Dziesiątego lutego pobiliśmy swoistego rodzaju rekord, ponieważ przywitaliśmy pięknie śpiewającego kosa. Aleksik był bardzo zdziwiony, bo zazwyczaj usłyszeć je można było dopiero po dwudziestym, a tu proszę. Znakiem tego, coraz szybciej idzie do nas ciepło, miejmy nadzieję.

Kiedy przyjeżdża do ciebie gość z Warszawy, pamiętaj, ugotuj mu dużo strawy 😛 Z takiego założenia wyszliśmy w poniedziałkowy poranek, kiedy to nasz gość poinformował nas, że zaspał na pociąg i będzie nieco później, niż to było planowane. No dobra, ok, mam czas na to, żeby zabłysnąć w kuchni, ale nie jestem pewna, czy mi to wyszło, bo colorino nie rozpoznało mojego wewnętrznego światła, które biło ze mnie w tamten poniedziałek.😃 w każdym razie, zabrałam się za przyprawienie mięsa do spaghetti, tym razem już takiego prawilnego, nie z mięsem z kurczaka, ale z mielonym i z sosem bolognese. Problem w tym, że nie mam czutki do przyprawiania nadal. Znaczy…Ogólnie to chyba mam, bo piersi, schab, kurczaki już przyprawiam normalnie, da się zjeść ze smakiem, ale okazało się, dwukrotnie w minionym tygodniu, że pół kilograma mielonego to jakoś…No nie wyszło…Słone i pieprzne, za bardzo, ale zjadliwe…Ponoć. 😀 Spaghetti szykowało się pod czujną protezą Aleksa, a ja, w końcu, po raz pierwszy, zabrałam się za robienie zupy krem. Najprościej, jak tylko się dało, czyli po mojemu. Seler, pietruszka, ziemniaczki, marcheweczka obrane, umyte i pokrojone, gotowane na dwóch kostkach rosołowych, z niewielką ilością magi. O! No i muszę wam powiedzieć, że o to przedstawiłam udany, jak dla mnie, sposób na dobrą zupkę krem z wyżej wymienionych warzyw. Mam tylko problem, bo nie jestem pewna, gdyż blender, który mamy nie ma instrukcji i nie wiem, czy mogę mu wlewać zawartość garnka zaraz, gdy tylko uznam, że warzywa są mięciusie i można kończyć gotowanie. Skoro tego nie wiem, czekam sobie aż wszystko przestygnie do momentu, w którym włożenie palucha stanie się całkiem możliwe i wtedy wlewam całą zawartość do kielicha blendera…No i…Trwa procedura blendowania jakąś chwilkę, następnie łyżeczką do latte upewniam się, czy taka gęstość mi odpowiada i tak dalej i tak dalej, a potem mogę już tylko się delektować. Aleks niestety poległ, spróbował tylko łyżeczkę, ale tak tylko, żeby mi nie było przykro 😀 Wiadomo, o co cho…Dobre, ale…no…No…*Mlask, mlask, mlask*…Nie luuuubię takich zup. natomiast w ogólnym rozrachunku, nakarmiliśmy dwudaniowym obiadem siebie i gościa. No dobra…Przyznaję się…Jak mi powiedzieli, że to mięso takie słone i pieprzne, to nie spróbowałam tego spaghetti, ale ten krem…Kremem się najadłam…Eeee…Dbam o linie…He, he, he. Kurde, albo nie…Lepiej od razu skończyć z tymi wykrętami o linii, zwłaszcza, że wieczorem robiłam tosty…Z masła…Eeee, z masłem. Ja tam masła nie żałuję, a potem wychodzi…Wylewa się z naszego grilla, a każdy zapomina o tym, żeby podstawić pojemnik na takie wypadki. Motto tygodnia, jak się przekonacie brzmi. W tym domu mop nigdy nie śpi. Mop czuwa.

We wtorek podjęliśmy próbę zrobienia domowych hamburgerów. Pewnie byłyby lepsze, gdybym, oczywiście, znowu, nie przeprawiła mięsa, ale i tak nie było źle, bo nawet ja zjadłam. 😛 Jak uniknąć olejowej powodzi? Wydawało mi się, że zawsze to wiedziałam, ale w życiu pewnie jeszcze wiele razy okaże się, że coś mi się tylko wydaje xd.
– Przyprawiłaś mięso?
– Tak, ulepiłam już kotlety.
– A to może by je trochę poolejować.
– A nie lepiej oleju trochę do frytownicy?
– Eee, lepiej na kotlety.
– No ale…One już na tależyku leżą, gotowe do włożenia do frytownisi.
– No to polej, ale z czuciem… – No i okazuje się, że faktycznie, czucie w tym tygodniu u mnie nie funkcjonuje. Kotlety zostały zatopione w oleju, a próba bezpiecznego odlania nadmiaru oleju do zlewu, skończyła się…Między stołem, a zlewem? Tak? Dobrze pamiętam? Ach, to sprzątanie w trakcie gotowania, kochamy to!
przy okazji dowiedzieliśmy się, że w naszej frytownicy mielone fajnie się…Yyyy…Co się robi we frytownicy, bo mam teraz niewiadomą…Smaży, czy piecze? 😀 No i może…Lepsze by były, gdyby były do tego bułki do hamburgerów, a nie kajzerki, ale tak poza tym, mięsko mielone z tym serkiem i miksem sałat, nawet w kajzerce było całkiem dobre, z majonezikiem…Hmmm…No i koniecznie, troszku większe kotlety.

W środę zabraliśmy się do robienia schabu po francusku, tak podobno to nazywa się w oryginale, a ja nazywam to schabem pod pierzynką. Nasmarować naczynie żaroodporne olejem. Skroić dwie duże cebule, następnie trzy czwarte skrojonej cebuli wyłożyć w naczyniu tak, by ułożyć na niej potem kotlety. Cebulę pokrojoną w piórka, albo w krążki, jak kto lubi. Na cebulę poukładać kotlety schabowe, najlepiej cienko rozbite. Kotlety wysmarować sosem majonezowo-musztardowym i obłożyć je resztą cebuli, która została i posypać potartym serem. Wstawić do piekarnika, piec bez przykrycia około godzinę czasu. Przepychoooota! Dwa takie kotlety i człowiek najedzony, nawet bez ziemniaczystych ziemniaków i surówki.

W czwartek miały być nuggetsy, ale tak to jest, jak każdy słowo paski rozumie inaczej. Paski z kurczak, znaczy…No myślałam, że takie płaty, żeby przekroić i będzie w sam raz, a nie paseczki grubości i długości mojego najmniejszego palca u ręki 😀 więc dupa blada. Czterysta gramów…Niczego. No fakt, na siłę dało się z tego polepić kotleciki, przyprawić i upiec, ale kiedy coś nawet nie próbuje dorównać już w samym przygotowaniu do smaku, to na jedzenie tego czegoś odchodzi ochota. W związku z tym, trzeba zadowolić się czymkolwiek, na przykład frytkami, tak jak w moim przypadku. 😛

Niestety, nie zdążyłam zrobić wymarzonego krupniku, nie zdążyliśmy też niczego upiec, nawet przy okazji tłustego czwartku, bo nasz gość odjeżdżał w piątek. Babka ziemniaczana też czeka na lepszy czas, ale co by o tej wizycie nie powiedzieć, to…To są takie wizyty, które przekraczają pojęcie ludzkiego umysłu…Ponieważ obawiam się, że jeszcze się taki nie narodził, który znalazłby wyjaśnienie tego, jak można, moi drodzy, jak można, wypijać podwujne espresso, bez mleka, z tej okropnej thibuchy, nawet po godzinie 23, tak, bo tak i się, kolokwialnie mówiąc, nie, po, rzy, gać. Tym samym robiąc przysługę gospodarzom tego domostwa i wypijając to okropieństwo, mieląc i wyparzając do cna tylko po to, żeby wsypać kupioną, poleconą przez cofee doctorka kawuchę – don caruso ricco. Nooo oczywiście, żeby również samemu spróbować, w końcu jakaś nagroda się należy po espressowym maratonie z thibuchą. 😀 Co można powiedzieć o kawie Don caruso ricco? Daje kopa i świetnie smakuje. Coś w stronę czekoladowej, mlecznej, 85% arabiki, 15% robusty. Wracając do naszego gościa…Zastanawiał się, co ja będę o nim w niedzielniku pisać. Co tu można napisać…Niewidomi mają blindysmy, a on klepie się po brzuchu. Oooo, pochwalić go trzeba, ponieważ poszedł do netto chcąc nauczyć się trasy i przekazać umiejętności pozostałym mieszkańcom tego domu. Po dziesięciu minutach powrócił z cenną informacją, że trasy nauczyć się nie da, bo ludzie za dużo pomagają. 😀 Co by tu jeszcze…Aaaa, powiadają, że jeśli przyjedziesz do kogoś do domu i tam coś zostawisz, to jeszcze wrócisz w to miejsce. Tylko co wtedy, kiedy w całym domu, w żadnej z szaf, szafek, szafeczek, zakamarków różnistych tego nie ma, a już na pewno w plecaku właściciela? Czy istnieje możliwość, żeby zgubić coś na tak małej powierzchni i to bezpowrotnie? Coś, czego szukali, w całym domu, niewidomi i widzący bądźmy razem, a tego nadal, nie ma! Jeżeli nie znajdzie się zawinięte w materac, który trzeba ponownie rozwijać już jutro, na wizytację teściów, to…Naprawdę uwierzę, że istnieje coś takiego jak czarna dziura. 😛 Zaraz zaraz zaraz…Przypomnijmy sobie, jak to było. Drogi gościu, poddamy cię hipnozie.
3. Wypijasz podwujne espresso z thibuchy, duszkiem, do dna.
2. Wyjmujesz kosmetyczkę z odjazdową szczoteczką do zębów, z funkcją zaparzenia dwunastu napojów mlecznych…Eee…Wybacz, jeszcze czasem mi się ten nawyk z oglądania ekspresów włącza.
1. Aleks wychodzi do bankomatu, ja idę się kąpać, a ty? Co wtedy robisz? Co robisz ze szczoteczką, którą zapewne włożyłeś do kosmetyczki? To twój czas, jesteś w głębokiej thibohipnozie, przypomnij sobie xd.
Weekend minął spokojnie, chociaż wczoraj było bardzo deszczowo i tylko potrzeby wynikające z założenia rodziny zmusiły nas do tego, żeby z laską, przez morze wody tuptać po mieście. 😀 a najbardziej w domu lubię te chwile, kiedy wiem, że coś jest do zrobienia, ale w zasadzie nie tak dużo, jak mi się wydaje, bo w poprzednich dniach wszystko zostało zrobione, a więc, na spokojnie, można oddać się lekturze pisania niedzieli…:P Teraz to już chyba kończyć i oddać się przyjemnemu rozleniwieniu.

16 odpowiedzi na “Druga niedziela lutego.”

A nie wygodniej jest zupy na krem blendować normalną sztycą? od ręcznego blendera. I przelewać nie trzeba, a do mycia pozostaje jeno owa sztyca. Nie licząc garnka oczywiście. Hambuksy… Hmm… Wczoraj żeśmy wyskoczyli z Izabelą właśnie na hambuksy do jednej knajpki na rynku. Nawet dobre. Nawet, mówię, bo jadać się zdarzało lepsze, ale i niestety sporo gorsze. Pozdrowienia dla Waszej dwójki od naszej dwójki 😀 Kot też by pozdrowił jakby wiedział, że to piszę 😛

Nie mamy ręcznego, mamy tylko ten kielichowy właśnie. Ręcznym pewnie wygodniej, ale w sumie dla samych zup krem to mi się nie opłaca mieć dwóch zwłaszcza, że głównie koktajle pijemy od momentu zakupu. My też odpozdrawiamy ciebie i twoją Izabelkę, no i ucałowania dla kota? 😀

Przyjedźcie kiedyś, a stworzymy kuchenny kwartet. 😀 Spokojnie. Przysłowie mówi o sześciu osobach gotujących, a nas będzie tylko czterech 😛

Takie mięsko pokrojone drobno jak mieliście, to wystarczyło obtoczyć w przyprawie Kebab-gyros lub w curry i z fryteczkami sobie pożreć. Oczywiście usmażone. 😀

Polecam polędwiczki z kurczaka. Na nugetsy najlepsze i od razu pokrojone. Zostaje przyprawić i panierkę zrobić. Niby trochę droższe, ale ostatnio promka była w biedrze.

Nie wylewajcie oleju do zlewu, w każdym razie jeśli będzie go większa ilość. Never, forever. Olej zapycha ruły.

jak ktoś je same rośliny albo jakies tam weganizmy uprawia czy cuś no to tłusto, ale to każde mięsko będzie dla takich tłuste, ile człowieków tyle hm no właśnie tyle wszystkiego

Nie jem samych weganizmów, tylko mam bardzo duże problemy gastryczne, stąd był komentarz o moim żołądku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink