Kategorie
Wpisy tekstowe

Co tam u nas.

Na początek, coś miłego, smacznego pewnie nie dla każdego, bo mój mężuś zje, ale żeby znowu to był cud i miód dla niego, to nie.
Szpinaczek podsmażyć z czosneczkiem na masełku, do tego pieczareczka, sos najlepiej cztery sery…Iiiiiii, można to wspaniale wymieszać z uprzednio ugotowanym makaronem. Ja nie wiem co jest, może to włoskie korzenie jakieś, może to, że makaron robi się szybko, łatwo, przyjemnie i smacznie na wszelakie sposoby, to w naszym domu króluje bardzo często. Makaron z kurczakiem w sosie, makaron z mięskiem mielonym w sosie bolońskim, makaron z piersią indyka w sosie, pomidorowa z makaronem, rosół z makaronem…No czasem z ryżem te drugie dania robimy. Zdarza się pieczony kurczaczek z frytkami, ziemniaczkami, lub kulkami ziemniaczanymi i surówkami. W sumie tak sobie myślę, że jeszcze rok temu to chciałam być bohaterem w kuchni i robić to, co u mnie w domu gotowano, bo mi się wydawało, nie wiedzieć czemu mi się tak wydawało, wszak stan umysłu nie jest określony żadnym stopniem warunkującym do pobierania większych świadczeń z tego tytułu…No ale co ja tam…Aaaa, no więc wydawało mi się, że tak powinno być, że też będę robić te wszystkie placki ziemniaczane, dewolaje, zrazy, naleśniki, bigosy na krótko, na długo, na kwaśno, na słodko itd…Itd…Jak pewnego dnia tak się zastanowiłam nad tym co my sobie serwujemy, że głównie te makarony, głównie mielone, schabowe, w odmianie kotlety z piersi, albo z indyka, albo przeróżne zupy, zależy co lodówka z siebie wypluje, to myślę sobie…Kurde, no my nie widzimy, a to jest inaczejTak widzący mówią przy różnych okazjach, :D……No nie, no nie da się ukryć, jest inaczej. Jest trudniej, jest bardziej demotywująco do pewnych spraw, bo wszystko się zawsze upierwszomajuje i nie wiadomo co gorsze w tym wszystkim, sprzątanie, robienie, a pięć minut jedzenia, no i weź tu rób te wszystkie zapostanowione dewolaje, zrazy, o, albo nie daj boże gołąbki. No trochę to przez lenistwo chyba, to prawda, gotowanie spoko, lubię, ale chyba, jak po roku doszłam do wniosku, nie do tego stopnia, żeby na siłę upodabniać się z pichceniem do domowych rozmaitości. Z resztą, mamuśka by nie wytrzymała, jakby nam czegoś smacznego nie dała od czasa do czasa, a nie powiem, że chętnie z tego nie korzystam, bo cosik się w portfelu na wyższe cele mieszkaniowe odkłada. Doszłam do wniosku, że w zasadzie, jeśli nam taki jadłospis odpowiada, kłak czy wełna, byle dupa była pełna i jeśli dodać do tego jeszcze inne różne pomniejsze rozmaitości robione od czasu do czasu pod Wspólne małżeńskie imprezki, czy na okazyjne wizyty gości, o, albo pyszne tosty, tosty francuskie, sałatki i pyszne koktajle owocowe…Albo zdrowe, wiosenne jak się na nie mawiało u mnie w domu kanapki z jajkiem, ogórkiem, pomidorem, rzodkiewką, szczypiorkiem…To jak dla mnie jest dobrze. Mnie pasuje, chociaż wcale nie mówię nie, jeśli w nowym mieszkaniu będzie kuchnia jako osobne pomieszczenie, a zakładam, że na pewno tak będzie, no to bardzo możliwe, że do eksperymentów większa przestrzeń będzie bardzo zachęcać. Gulasz, placki ziemniaczane, babka ziemniaczana czy inne zapiekanki makaronowe i nie tylko też nie sprawiają problemu ze zrobieniem…Jadłospis większości w tym domostwie ograniczony jest tym, że jegomość mąż, to nie lubię, to jest bleee, to gotowane to nieee!Ale to już kiedyś pisałam. O, a co do zup, to nawet na mięsie, niewielkim skrzydełku się gotują, bo nabraliśmy przekonania, że jednak smakuje ciut lepiej, a i z warzywami do tej zupy to weź nie przesadzaj, bo ja potem nie będę tej marchewki i tego innego tałatajstwa jadł. Surowe to tak, gotowane to nigdy w życiu. Czyli, jednym zdaniem, zakańczając ten akapicior, jest jak jest, mi pasuje i nie będę gotować jak mama. 😛

Zaczynam się łapać na tym, że jak odwiedzam różne domy, to w zależności od ich czystości po powrocie do domu mówię sobie, w tej jedynej kategorii: Jesteś Super! 😀 No nie mogę się po prostu powstrzymać, odwiedzając domy mojej rodzinki, żeby sobie oblookać płytki na ścianach w łazience, albo stan zabrudzenia zewnętrznej części toalety…W większości nikt nie zdaje mojego egzaminu nawet w 50%, dlatego uwielbiam te wizyty, żeby potem wrócić do domu, zaciągnąć się świeżym, pachnącym czystością powietrzem, a następnego dnia zabrać się za robotę. Wiecie jak to jest, to tak jak z wszami, jak o nich mówisz, to zaraz głowa swędzi. Chociaż, ostatnio się poprawiłam trochę, żeby w tą sprzątalniczą paranojkę zanadto nie popadać, udaje mi się zminimalizować czynności te do jednego, dwóch razy w tygodniu, ale to tylko jak idzie o odkurzanie i mycie podłogi.

Jak to z lekarzami jest, wszyscy wiedzą, lekarze są albo po to żeby być, albo są, bo czują, kochają to co robią. Jak na razie na moim przykładzie z wpisów jaskrowych wiadomo, że oprócz ostatniej pani doktor, to reszta zalicza się raczej do kategorii są, bo są. Ostatnio też głośno było o tym, że bardzo młody chłopak przyszedł na SOR z silnym bólem głowy, ale w zasadzie to nawet go nie przebadali, wypuścili do domu, dali jakieś leki przeciwbólowe, a kilka godzin potem już hłopa nie było, pewnie wiele jest takich historii. Daleko nie szukać, znam pewnego człowieka, całkiem jeszcze młodego, co to zgłaszał objawy kardiologiczne wiele razy i były bagatelizowane. Miał założonego holtera, z którego również nie wyszło nic nadzwyczajnego, no więc ów człowiek dostał polecenie, żeby iść do diabła i na rower się męczyć, bo zdrowy jak byk. Jednak pewnego dnia, kiedy serducho szalało niebotycznie przez trzydzieści minut i sam wezwał sobie karetkę stwierdzono, że wskazówka się urywa! Jak to możliwe, przecież to taki młody człowiek, co to się robi z tym światem, żeby takie poważne problemy z sercem młodzi zaczynali mieć. Nooooo i potem wyszło, potas baaaaaardzo niski, leki na stałę zapisane, a potem ów człowiek wrócił do kardiologa, który go wcześniej zbagatelizował. Pan doktor zdziwiony, jakto się mogło stać, o co chodzi, dlaczego pan nic nie mówił. Nic dziwnego, że kiedy ów człowiek zmienił sobie lekarza w nowym mieście zamieszkania, to dzień przed, zaczął zmagać się z tymi samymi lękami, a jak nie wysłucha, a jak odeśle do diabła, a jeśli coś mi jest…Żona ów człowieka również się nakręca i podkręca i dokręca, w konsekwencji rozmyśla w nocy, że może on ma rację i co będzie jak ją ma? No nic, no poszukamy innego lekarza, aż do skutku, w końcu tyle ich na świecie, nie ma co się martwić, nieeeee ma co się martwić za wczasu, po ewentualnej diagnozie to ok, o ile by była zła. A teraz spać! Spać do cholery! A tu snu ni cholery. Z samego rana ów człowieczyna wraz żoną prześcigują się znerwicowani do łazienki i z powrotem, no lekarz dopiero na dwunastą, ale lepiej wszystko wyjąć i przygotować za wczasu. Łap za teczkę z dokumentacją od kardiologa, no i lecim! Człowiek w swoją stronę, żona w swoją. Umawiają się tylko na telefon po wszystkim. Uchhhh, co to był za telefon, nigdy w życiu nie powtarzajcie błędów z końca tej historii.
– Czy ty wiesz co ty mi za teczkę dałaś?
– Normalną, na gumkę, a co z nią.
– No ale co było w środku?
– No to co miało być, czy nie?
– Taaaaa! Dokumentacja od routera asus i orzeczenia o niepełnosprawności. Pan doktor uprzejmie i z uśmiechem stwierdził, cytuję: "No, z tych dokumentów od routera asus to niewiele się o pana serduchu dowiem, hehehehehe".
– Jeeeezus Maria maaaatko booosssska coooooo zaaaa wstyyyyyd! Boooże kochaaaany i cooo teeeraaaaz?
– No nic, powiedział, że nie takie rzeczy widzącym się zdarzają, żeby donieść dokumenty następnym razem, już mi dał skierowanie na badania. Bardzo się zdziwił, że lekarz poprzedni diagnozował dolegliwości, wysłuchał, powiedział, że zbadać trzeba, choćby miało nic nie wyjść złego, wypytał o inne choroby i dolegliwości.
– Następnym razem cztery razy przeskanuję czym się da i się upewnię, czy na pewno nie pomyliłam teczek…
Tak się to kończy, taaak się to kończy. U mnie stres właśnie tak działa, czegoś nie sprawdzę, o czymś zapomnę, na przykład o dowodzie i legitymacji na przejazdy w połowie drogi na dworzec.🤣

Wizyta u ginekologa też nie należała do nieprzyjemnych, o ile można to tak nazwać, lekarz bardzo miły i uprzejmy. Za to pielęgniarka położna, niby miła, niby chciała nas wszystkie tam zgromadzone odstresować, ale jak robi to raz w osobie trzeciej, raz po nazwisku, raz po imieniu, a podczas zwracania się do mnie patrzy na osobę mi asystującą…Straszne to jest, bo ostatnio w wielu miejscach się na to natykam i nie tylko w urzędach. O ile znajomym mojej mamy, na pytanie, ile córcia ma lat odpowiadam, że córcia ma na imię Kasia i umie mówić sama za siebie, tak w urzędach trochę trudno mi z tym walczyć, a ciśnienie mi rośnie, mało nie wystrzelę, ale jeszcze nie umiem. O, albo w sklepie, stoję przy kasie i pani pyta dziś, czyj towar kasuję? Noż kurwa, mój towar, był oddzielony tym plastikowym gównem! Mówię, że będzie płatność kartą. Pytam trzy razy gdzie ten terminal, mów do słupa, słup jak dupa, aż się ktoś zlitował i mi pomógł z kolejki ten terminal znaleźć. No i niby to jest takie fajne, że mieszkasz sam, to idziesz do sklepu, ale w tym sklepie i tak ktoś ci musi pomóc, więc coraz częściej myślę, że niepełnosprawność wzrokowa, choćby skały srały, jest naprawdę, kurwa, specyficzna! I też już sobie zdaję sprawę, że nie da się być super hero! Nie na wszystkich polach. Warto dążyć do tego, żeby tej pomocy oka potrzebować jak najmniej, żeby się też nie uwsteczniać, skoro się wypełzło z tego domu, ale czasami trzeba się poddać, po prostu poddać! Żyję rok w związku dwóch niewidomych. Duma mnie rozpiera z tego co już umiemy, szał macicy na ulicy mnie dopada przez to, ile jeszcze nie potrafimy, ile byśmy chcieli, ale w większości jest to jeszcze warunkowane po pierwsze, słabą infrastrukturą miasta, po drugie, brakiem pomocy ze strony jakichkolwiek organizacji, po trzecie, średnim/znikomym wsparciem ze strony bliskich zamieszkujących to miasto. To tak zawsze jest, jak ci się wydaje, że w zasadzie wszystko jest dobrze, to ktoś cię jednak musi strącić na ziemię. Najpierw to jest jedna sprawa, niby trochę błacha, a trochę nie, bo jednak pokazuje, jak twoi najbliżsi podchodzą i podchodzili do twojej niepełnosprawności i tak naprawdę oprócz tego, że trzeba cię poinformować o przeszkodach, o tym, że jedzenie stoi przed tobą, albo że masz dwie inne skarpetki dzisiaj i jakąś plamę na bluzce. Jak pada zajebisty deszcz, wieje wiatr, że balkon podrywa, a my spieramy się, dlaczego nie możemy przyjść dzisiaj na obiad? Ktoś przyjdzie i pójdziemy za kimś, z laskami, z parasolkami i w kapturach na głowie, nie zmokniemy, ani się też nie zgubimy, bo pójdziemy za kimś. A podczas innej rozmowy zadziwiającym faktem jest, jakim cudem nie przejdziemy z pokoju do łazienki, gdyby nam zatkać uszy, przecież znamy dom na pamięć, bo go nie widzimy. O, albo na przykład, co to za problem kupić pralkę, czy inny sprzęt dotykowy, wszystko idzie odpowiednio okleić. Spróbuj cierpliwie poedukować, potłumaczyć, to się dowiesz, że jak zwykle wszystko wiesz najlepiej i się wymądrzasz. No więc od kilku tygodni tak się zderzamy boleśnie z ziemią i dochodzimy do wniosku, że na dłuższą metę, niewiele da się już więcej zrobić z tymi ludźmi, w tym mieście…Pewnie podświadomie wiedzieliśmy to od początku, ale człowiek to chyba tak ma, że liczy na to, że może coś się zmieni, jak ty dasz z siebie wszystko…No, prawie wszystko. No ale skoro nic, za dużo jest jeszcze dziur w układance zwanej samodzielność, często w różnych sprawach z tyłu głowy siedzi, że jeszcze można na kimś polegać, więc może nie trzeba aż tak wszystko samemu? Albo inaczej, chciałoby się więcej łazić, ale zbyt daleko zapierdzielać pieszo, chyba nie dam rady ogarnąć w głowie jakkolwiek dwukilometrowej trasy…Może dam, kwestia samozaparcia, a w nawigację to bardziej mężuś potrafi. Autobusy tutaj, to drama, ale to trochę potem. Taksówka rozwiązanie dobre od czasu do czasu, ale nie na stałę. a więc przyszłościowo, raczej trzeba będzie zawijać do innego portu. Szeptuchy mówią, że po co tak myśleć? Po co? Przecież oni wszyscy tu są, pomagają z tymi zakupami, z tymi lokacjami do których ciężko się dostać jeszcze samodzielnie, albo brak czasu żeby w co częściej odwiedzane miejsca przejść z nami ze dwa razy, nie szkodzi, oni tu są. Gorzej jak pomrą, pomożecie? 😀 pomagają z czymś w domu, z czym bez oka nie da rady. Po co do innego miasta? Po co? Tam będzie robił to samo ktoś inny, tylko będzie miał za to płacone, a przecież on nie będzie na każde zawołanie i o każdej porze. Nooo, oni też nie są, w większości nie zawsze, przepychają się jeden przez drugiego, tak się palą, ale nie wyprowadzajmy ich z błędu. Najgorsze, że oni są młodzi, choć starsi od nas. No i na razie to walimy wszyscy głową w mór, każde po swojej stronie, raczej go nie przebijemy i nie zderzymy się czołami. Nie ma takiego argumentu, który by przekonał, że w większych miastach niepełnosprawnym żyje się zdecydowanie lepiej, ze względu na infrastrukturę, dostęp do wielu fundacji, organizacji, za którymi idzie orientacja przestrzenna chociażby, autobusy co trzy minuty, a nie co pół godziny z szansą na zamknięcie spółki we wrześniu i z nieustającymi przekierowaniami ze względu na utrudnienia w ruchu drogowymAktywizacja zawodowa, społeczna, no kurde, jest po prostu lepiej. A skąd! Jest drożej!Ot, i tyle. Najważniejsze, że starsi to rozumieją, albo przynajmniej się starają. Rozumieją, że potrzeba pomocy w nauce wielu rzeczy jest i nie dają rady jej sprostać, ale że potrzeba ta nie jest potrzebą bynajmniej wyręczania, nie we wszystkim…Skoro starsi ogarniają, co jest z młodymi? Trochę to smutne, ale nie ma czasu na smutek, trzeba myśleć co, gdzie, jak, kiedy, rok, dwa, pięć, nie, myślę, że możliwie jak najszybciej i trzeba działać.

Do następnego.

Kamienie z rep: Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej. Duet z Aleksem

Kategorie
Wpisy tekstowe

Co u nas po przerwie.

Witajcie po długiej pisarskiej przerwie. ;D

Radzę nie spodziewać się niczego nadzwyczajnego, ale ponieważ jest to pierwszy weekend, podczas którego mogliśmy naprawdę odpocząć i nacieszyć się sobą, to udało mi się wyłuskać kilka godzin nocnych, żeby coś naskrobać.

Więc tak, od czego by tu zacząć. Ponad miesiąc temu, doszły mnie słuchy, że to nasze, kitkowe życie, nie jest tak różowe i wspaniałe, jak to jest opisywane na blogu, zatem spieszę z informacją, zwrotną, jakoby treść tego zarzutu jest bynajmniej nie na miejscu i nigdy nie była i nie będzie aktualna, gdyż kochamy się długo i zdrowo, tak jak zalecano w podcaście o takim samym tytule :P🤣 miesiąc mija, ja niczyja…A nie, no przecie mam męża. A no właśnie, i z tym mężem, moi drodzy, ten miesiąc mieliśmy tak intensywny, że już nie wiem co i kiedy było. Na pewno na początku lipca był zlot kawożłopów w Siedlcach, gdzie poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi, a w tym oczywiście cofee doctora. Brakowało mi takiego otwarcia na zupełnie nowe środowisko, chociaż może ciutkę mniej ekstrawaganckiego, ale to się wytnie…:D i tak was kocham, jeśli to czytacie i tak…Zgadzam się ze stwierdzeniem: "Było jak było, jest jak jest, będzie jak będzie". 😀 słodkości prosto z Czech się kończą, więc Andisie, prosimy o wsparcie! 😀 A, coffiku, zielona kawa też się kończy, także, bier się do roboty!

Za nami także rodzinny grill, na którym, moją własną, osobistą kochanką została moja chyba, przyszła bratowa…Aga, ja nadal pamiętam ten twój proszek do prania, czy tam płyn do płukania i tak, nadal cię kocham i czekam na ten nasz babski wieczór…:D. A Och i Ach Sylwi Grzeszczak poleci na tym wieczorze jako jedyna piosenka zapętlona osiem razy po dwa razy xd.

Mieliśmy też, trochę wątpliwą, ale przyjemność uczestniczyć w wydarzeniu o nazwie oblężenie Malborka. Lata, lata wsecz, to było coś…Tyle straganów i wydarzeń, a teraz kazali sobie płacić nawet za wejście do strefy straganów, dobrze, że nie za oddychanie. Nie wspominając już o zapewnie bardzo wysokich cenach za bilety na pokazy tych słynnych walk rycerskich, które lata wstecz były o niebo lepsze, z narracją pani Krystyny Czubówny i Roberta Gonery, aaaale to tam…Się wytnie, bo po co takie widowisko niewidomemu, chyba tylko nagrać binauralnie, żeby było śmisznie. 😛 i tak coś tam ponagrywaliśmy, więc pamiątka jest.

Odwiedziliśmy też w zeszłym tygodniu jarmark dominikański i byłam tam już nie wiem który raz, a zawsze czuję ten niepowtarzalny klimat. Tym razem na otwarciu jarmarku, podczas przemarszu różnych przebierańców na szczudłach, miały miejsce prawdziwe oświadczyny, także sweet. Zaopatrzyliśmy się w słoik smalcu spod Jarocina, a dokładniej z Żerkowa. Smalec ten ponoć dostał złoty medal na jakimś festiwalu, czy gdzieś. Oczywiście, obowiązkowo w korboce i oscypki, a przy okazi o pyszną kawę z gdańskiej palarni. Na paprykaże, jakieś dobre nalewki i miody pitne, czy wina, trochu nie było miejsca w plecaku, ale po cichu liczę, że jeszcze wrócimy na zakończenie…

Ponadto, sporo było załatwiania formalności, przynajmniej w moim wydaniu, w związku ze zmianą nazwiska. No ale w konsekwencji wszędzie już widnieję pod nowym, tylko nie na eltenie, więc dzisiaj to zmienię, mam nowy dowód osobisty, ale cholera, myślałam, że wraz ze zmianą nazwiska trochę lat mi odejmą, a to tak nie działa…Szkooooda…:D a poza formalnościami? Lekarze, lekarze, lekarze. Kontrole probono…Eeee, znaczy…Pro forma…Dentysta, internista, okulista endokrynolog, kardiolog i ginekolog. Ha! A teraz się domyślajcie, który lekarz kogo kontrolował. 😛 i będzie kontrolował, bo wizyty do końca sierpnia poustawiane. W końcu mam czas wreszcie zrobić coś ze skierowaniem do tego Gdańskiego szpitala, więc coś z nim zrobię, choć muszę przyznać, że odkupkać, na razie, po bólu ani widu, ani słychu.

A co u nas, tak poza tym? Droga do netto już poznana i wykorzystywana, ba, mój mąż to już tupci do jakiejś żabki, o której ja tylko wierzę na słowo, że jest i wiem mniej więcej, na jakiej wysokości. Znaleźliśmy w końcu korporację taksówkarską, gdzie zawsze odbierają telefony i dwa razy udało nam się już skorzystać. Dobrze to mieć w zanadrzu, bo nie wiadomo, czy mzk w Malborku nie upadnie, jest taka szansa, bo spółka jest na skraju bankructwa. Pytanie, co z tym zrobi miasto, mamy nadzieję, że nie zlikwidują autobusików, bo Malbork pojawił się w Mobile mpk, więc…prosimy bardzo, zlikwidować długi spółki, bo niebawem opanujemy drogę na przystanek autobusowy, a stamtąd to do każdego raju na ziemi i w niebie bardzo blisko. Na pewno szykuje się jeszcze wyjazd nad morze, sesja fotograficzna w celu sprzedania sukni ślubnej…O Boże, czy ja po ślubie jeszcze w nią wejdę?🤣 i na pewno szykują się goście jeszcze w tym miesiącu.

Tak jak obiecywałam, nic nadzwyczajnego, ale zawsze coś. Kiedy kolejny wpis? Tego nie wie nikt, czasy są niepewne. 😀 dobrej nocy i trzymajcie się ciepło.

PS: Mój mąż poczynił największy postęp z największych postępów. Nagraliśmy dziś coś w duecie, także kiedyś się podzielimy, jak będzie gotowe.

Kategorie
Moje wykony

Hej góry.

Kiedyś tak mi się zamarzyło, żeby to zaśpiewać. No więc od słowa do słowa, został zrobiony podkład na szybko. Pamiętam, że wyczekałam moment, aż będę sama w domu, a było to cztery lata temu i zaśpiewałam. Teraz bym to zrobiła inaczej, bo finalnie, miałam to poprawić, ale wiadomo…Nie było jak, nie było kiedy, a wersja, która powstała jest jaka jest, ale po czterech latach głuchoty mej pogłębiającej się stwierdzam, że, mi się podoba, 😀 a skoro mi się podoba, to nikomu nie musi. 😀

Kategorie
Wpisy tekstowe

O ślubie słów i dźwięków kilka.

Witajcie!

Zastanawiam się, jak się wita eltenowiczów po ślubie? Tak samo jak i przed? Jeśli tak, to witajcie kochani! Jestem już pełnoprawną żoną i mam męża, mam męża, mam męża…Powtarzam to sobie jak mantrę, mija prawie tydzień od weselicha i to do mnie nie dociera. Moje marzenie się spełniło! To naprawdę się stało. Na wspomnienie wesela cały czas wydaje mi się, że była impreza, przezajebista, wybawiłam się, że hoho, a jednak nie dociera do mnie, że to było moje wesele! :D. Słucham dziewięciogodzinnego nagrania i nie mogę ze śmiechu w pewnych momentach. Okazuje się, że jednak od godziny szesnastej, czyli od mszy ŚW. byłam tak zestresowana, że na tyle śmiesznych rzeczy nie zwróciłam uwagi, chociaż, jak przekonacie się z najfajniejszych fragmentów weselicha, humoru mi nie zabrakło.

No to od początku! Dni od ostatniego mojego wpisu zleciały nawet przyjemnie, bez nerwów jakotakich, złorzecznicy chyba na chwilę poszli spać hahaha. Noc ze środy na czwartek była już nieprzespana, bo teściowie i szwagier ze szwagierką wyruszyli koło drugiej w nocy, żeby na spokojnie dojechać na czwartek. Dźwięk messengera zrywał nas z łóżka, więc brak snu liczymy od środy. W czwartek się trochę pogościliśmy, pocieszyliśmy wzajemnym spotkaniem, a w piątek każdy miał swoją robotę. Jedni tupcili stroić salę, inni zwozili tam ciasta, napoje i alkohol, jeszcze inni, w tym ja, mieli do pomalowania paznokcie u kosmetyczki. Przemiła i młoda kobieta, okazało się, że mieszka nieopodal naszego bloku i często nas widuje, mam nadzieje, że z Kasią jeszcze nie raz spotkamy się na ulicy. Popołudniu należało odebrać kilku przyjezdnych gości, w tym jak się po weselu okazało, nową parę młodą, Ewesię i SkyDarka! Tak tak, można klaskać! Gooorzkooo! Goooorzkoooo! Gooooorzkooooo! Ekhemmm, dosyć tego, wracamy do tematu. Piątkowego wieczora odbywało się również strojenie kościoła, no i jak się spodziewałam, trzecia noc niemal bez snu. Sobota zaczęła się istnym szaleństwem. O siódmej rano, gnałam ze świadkową, czyli szwagierką Justyną do mojego rodzinnego domu. Czekała tam wcześniej zamówiona fryzjerka, żeby czesać wszystkie chętne kobiety. Noooo miaaała roboty miaaała, ale się wyrobiła. 😛 Zaraz potem, przeraźliwy telefon od tych, co pojechali na salę w jakiejś sprawie:
– Halooo! Potrzebujemy pomocy! Wszystkie dekoracje się popsuły! Balony pospadały!
– Jak, kurwa, pospadały, przecież ta dwustronna taśma miała niemiecką gwarancję!
– Nooo, to widocznie działa tylko na terenie Niemiec! Niech ktoś przyjdzie pomóc!

Kto żyw, kto uczesany, w butach czy bez, ubrany czy nie, lecieć na salę ratować strojenie! Tak też zrobiono. Około godziny czternastej poprosiłam, żeby kobiety zaczęły mnie już ubierać w suknię ślubną, bo wiadomo, skąplikowane wiązanie na plecach…
– Eeeeee nieeeeee! Dziewczyyyyno! Wisieć byś w tej kiecce nie chciała do czasu mszy w kościele choćby, zagotujesz się, damy radę z tym wiązaniem na spokojnie!

No dobra, nie wnikam, jak tak, to tak. Przed trzecią w końcu zaczęłam się w kiecę wbijać, cztery baby majstrują przy wiązaniu…, bo skąplikowane…
– Ej, jak to miało iść, od góry, czy od dołu?
– Ja nie wiem, mnie przy przymiarce nie było, chyba od góry.
– O! Idzie! idzie!
– Kurrrrwa, teraz nie mogę zamka dopiąć! Młoda, utyłaś przez tydzień czy jak?

Sekundę potem, och i ach, zamek w kiecy trach! panna młoda ściśnięta gorsetem, że ledwo oddychać może.
– Dzwoń po krawcową z tego salonu! Świadek po nią pojedzie samochodem!
– Ale zaraz, ludzie, my musimy być około piętnastej trzydzieści w kościele, przecież podpisanie dokumentów! Ktoś musi jechać po Michała! A błogosławieństwo?
– Młoda, ty się nie denerwuj, zdążymy!

No, na całe szczęście, tak było, ale gdyby nie to, że owa krawcowa jest naszą dobrą znajomą, wpadli z nią do domu jak burza, od kotleta z obiadu kobietę oderwali, prawie na boso wyciągnęli…🤣🤣🤣🤣🤣 strach pomyśleć co by było. Szyła na mnie na szybko ten zamek, uważając żeby w stresie mnie nie zakłuć, a jeszcze żeby zdążyć przed piętnastą trzydzieści. Uffff, udało się, nawet trochę mi ten gorset poluźniła, ale i tak był związany mocniej, niż powinien być, cierpię do dziś najprawdopodobniej z tego powodu, 😀

Najgorsze było Wsiadanie i wysiadanie z tego samochodu, przystrojonego pięknie dla nas i świadków, bo weź tą kieckę włóż w miarę ostrożnie, potem wyciągnij przy wyjściu z auta. Przy siadaniu i wstawaniu było ciut lepiej, ale warto ponarzekać, pocierpieć i się pomęczyć, bo tylko raz w życiu mogłam się poczuć jak księżniczka, piękna była suknia, podczas tańca często mi ją przydeptywali, a nawet ja sama. Piękne naszyte kwiaty, od zbyt mocnego związania zaczęły się rozpruwać na mnie w pewnym momencie hahahahaha, więc nie wiem czy jest jeszcze do uratowania, żeby chociaż za grosze odsprzedać.

Nie spodziewaliśmy się, że pani fotograf, załatwiona na szybko, zrobi nam taki wspaniały prezent wraz z ekipą ludzi z discordowego servera od cofee doctora, bo stamtąd ona właśnie była. Bez zastanowienia po rozmowie z Michałem na temat braku fotografa powiedziała, że go zastąpi. Mamy kilka tysięcy zdjęć, żeby rozdać rodzinie i zostawić sobie, żeby w ramkę w domu powiesić. Agniesia jest przekochana i jesteśmy jej bardzo wdzięczni, że pojechała w nieznane bez namysłu, pomogła w biedzie, a jeszcze podarowała nam takie piękne, drewniane serce z personalizowanym napisem, który własnoręcznie wykleiła koralikami w brajlu. Coś pięknego! A do tego, żeby łatwo w życiu nam nic nie szło, dostaliśmy brajlowską kostkę rubika! Pięknie, cudownie dziękujemy! Najoryginalniejszy prezent, jaki dostaliśmy! Na mszy w kościele również było zastępstwo organisty, ale o ile lepsze! No przepraaaszam, ale musiałam!

Cała impreza weselna trwała od godziny siedemnastej do trzeciej nad ranem. Jest dziewięciogodzinne nagranie, z którego zrobię na pamiątkę coś fajnego i wrzucę tu do tego wpisu, a jest czym się chwalić. Nasza trzydziestosześcio osobowa ekipa bawiła się tak, że sam dj był naprawdę zaskoczony, tak mało ludzi, a gdyby wódki nie było, to by też się tak bawili. Żałuję tylko, że stres mi nie pozwolił jeść, bo tylu pyszności nie spróbowałam, a ze słodkości spróbowałam tylko weselnego tortu. Nadrobiłam trochę na poprawinach, które odbywały się w moim domu, ale szybko się z nich ulotniłam, bo pędziliśmy do rodzinnego domu młodego na mały wypoczynek. Statystyki podają, że na trzydzieści sześć osób, tylko jedna osoba próbowała wynieść pół litra weselnej, a wcześniej ostro mieszała księżycówkę z czystą, następnie próbując zmyć się do hotelu, płyty chodnikowe przestały współpracować z nogami iiiiiiiii…Nos złamany, głowa do szycia, a ponieważ restauracja znajduje się w budynku policji, i akurat przejeżdżał patrol, szybko udzielono jegomościowi pomocy i znalazł się w szpitalu, także całkiem niezłe statystyki, 😀 Pan młody, gdy tylko wlazł do domu, zdjął buty i w garniturze zasnął jak długi na łóżku. Obiecał, że będzie gorąca, namiętna, upragniona noc poślubna, a tu co? Figa z makiem, z pasternakiem, ósma rano, młody ledwo żyje, gorączka na pewno 38, jak nie lepiej, młody gorący, a nocy nie było. 😀 😀 :D😂😂😂😂 eeeee, przereklamowane te noce poślubne! Ale najważniejsze, że Michał dał radę, a stresował się bardzo, czułam jak mu ręce drżały przy nakładaniu obrączki. Nerwica przez ten stres przedślubnym znowu zaczęła wracać, więc trzeba cholerę ustabilizować. Teraz wystarczy się wysypiać, nawet po obiedzie, dobrze pojadać smakołykami od teściowej i szybko dojdzie do siebie. Jeszcze jedna impreza przed nami, dla ludzi z tutejszych stron, którzy z różnych stron nie dojechali. Boli mnie szyja, łopatki, ciężko głowę jakkolwiek obrócić, ból promieniuje do łopatek, aż ręce chwilami drętwieją, możliwe, że tyle godzin w takim ścisku i nerwy mi poraziło jakieś, czy co, może to być również jakieś przewianie, ale ja wiem, czy tyle czasu? :D.

Gdybym mogła coś zmienić, to dodałabym jeszcze więcej zabaw i konkursów, trochę szybszej jednak muzyki, lepiej ustawiła dźwięk panu Tomaszowi, bo odprzesterować 9 godzin to chwilę zajęło, xdd, aaaaa…I jeszcze raz bym to wesele chciała przeżyć, z perspektywy gościa…Oooo, no i pojechać samochodem ze świadkami i młodym, bo faaaaajne bramy były, i trąbieeeeenie! No nic…Do następnego. Miłego słuchania i czytania.

Kategorie
Wpisy tekstowe

Poniedziałkowo.

Nigdy raczej nie wierzyłam, że istnieje oś takiego, jak rzucenie na kogoś uroku, klątwy, czy inaczej, że istnieje coś takiego jak magia złorzeczenia, ale przez miniony tydzień, chyba naprawdę zaczynam w to wierzyć.

W zeszły poniedziałek, pojechałam na rozmowę z panią doktor, która miała mi wykonać zabieg usunięcia oczka. Owszem, weszłam z poślizgiem i w pewnym momencie zrobiło się naprawdę gorąco, bo istniała obawa, że nie zdążymy na pociąg do Gdańska, a tym samym na spotkanie z państwem orzecznictwem, natomiast przynajmniej raz mogę napisać, jak na razie, coś dobrego o tej pani doktor. Po głosie zdawała się być bardzo młoda, między 35, do 40 lat. Sympatyczny głos, może trochę wolna w czynach, ale za to uprzejmie wysłuchała wszystkich moich racji, argumentacji, dlaczego tak, a nie inaczej i zgodziła się z nimi, ba, nawet ślubu pogratulowała, ale powiedziała, że w tym szpitalu wykonują enukleację bez protezowania oczodołu, a po latach będzie to miało brzydki wygląd, więc dała mi skierowanie do innego szpitala, tym razem w Gdańsku. Oczywiście była otwarta na moje wszelkie pytania, tłumaczyła i objaśniała wszystko dokładnie, oprócz jednego. Zapytałam ją, dlaczego ordynator na rozmowie kwalifikacyjnej nie był uprzejmy ze mną rozmawiać, a przede wszystkim, powiedzieć o enukleacji bez protezowania oczodołu? Zaoszczędziłabym sobie czekania i już dawno czekałabym sobie spokojnie, w Uck w Gdańsku na owy zabieg. Na to pytanie pani doktor jednak nie znała odpowiedzi, no ale z drugiej strony cóż miała powiedzieć, że na buców jeszcze lekarstwa nie wymyślono w medycynie? 😀 W każdym razie, skoro na razie bóle się uśpiły, to z tym skierowaniem zacznę działać na spokojnie po ślubie, w okolicach lipca. Wszak będzie to okres bardzo gorący nie tylko zapewne jeśli chodzi o pogodę, natomiast trzeba będzie odebrać akt małżeństwa, zmienić nazwisko, a więc pewnie zgłosić to w instytucjach, wyrobić nowy dowód torzsamości, zapisać mężusia do kardiologa, endokrynologa, do dentysty. Co poradzić, widziały gały co brały, chociaż za młodu sypie się jak dziadek, może mi zapisze jakiś fajny spadek.🤣 o, już mamy wersecik do pioseneczki :D.

W poniedziałek wieczorem okazało się, że Michaś znalazł dla nas fotografa, ksiądz proboszcz zgodził się na robienie zdjęć w kościele. Nie mogło być zbyt dobrze na zbyt długo, bo następnego dnia wieczorem okazało się, że kobieta, która miała przywieść kwiaty i stroić kościół, nie przyjedzie, nie przywiezie, nie będzie stroić, bo mąż miał poważny zawał. Mama w płacz, w lament przeokropny, co teraz będzie, jak to kościół bez kwiatów, na ołtarzu muszą być kwiaty, co my teraz zrobimy, no przecież to już jest po imprezie, to już nie ma co zbierać, a teraz jeszcze kto te ławki w kościele przystroi…No i dojdź tu do głosu, kiedy rozum odbiera? Na szczęście ta kobieta również załatwiła za siebie zastępstwo z kwiaciarni, więc kiedy poszłyśmy i wpłaciłyśmy zaliczkę za te kwiaty na strojenie, to w końcu szanowna mama się uspokoiła. No i wszystko już było na dobrej drodze, a wczoraj się okazuje, że nie mam na palcu jednego pierścionka. Dokładnie na palcu wskazującym lewej ręki, miałam taki złoty pierścionek z symbolem nieskończoności. Sama go sobie kupiłam z okazji nie pamiętam jakiej. Oczywiście możliwości gdzie mogłam go zgubić jest wiele, ale najgorsza jest taka, że nawet nie poczułam i nie usłyszałam jak się zsuwa z mojego palca, a więc…Mogło to być z pewnością kiedy myłam włosy w sobotę, wplątał się w nie, bo są cholernie długie i poleeeeciaaaał do odpływu i nie usłyszałam przez szum lejącej się wody. Ewentualnie, jak sortowałam śmieci, to poszedł razem z nimi, jeśli tam skubaniec wpadł, albo zgubiłam go na ulicy, bo ostatnio niosłam coś w siatce i w pewnym momencie zmieniałam ręce z laską i siatką, także…Bardzo proszę, niech wreszcie wydarzy się coś pozytywnego, oprócz przyjazdu teściów i szwagierki z mężem w czwartkowy poranek. No bo siedzę sobie tak od wczoraj wieczór, a wczoraj to w ogóle z nosem na kwintę i wkręcam sobie, zresztą wkręcam sobie odkąd fotograf złamał rękę, że ktoś złorzeczy i rzuca uroki i że zła passa wisi nad tym weselem. Ostatnio przeczytałam słowa, że ludzie których spotykamy przez całe życie są lekcją, sprawdzianem, albo niespodzianką. No i dochodzę do wniosku, że moje lekcje i sprawdziany coś nie mogą rozwalić tej mojej niespodzianki, którą niewątpliwie jest Michał, więc tak złorzeczy, złorzeczy, a my rozstać się nie możemy, no więc niechcąco złamała się ręka fotografowi, mąż kwiaciarki miał zawał, a pierścionek ma już innego właściciela, albo jest sprasowany, przez niszczarkę śmieciową, czy jak to się tam. Wariuję, wiem, bo to jednak stres przedślubny się zaczyna rodzić, a myślałam, że go nie będzie, jednak jest. Budzi mnie prawie co rano takim dziwnym uczuciem w brzuchu i nawet próby słuchania głosu Krystyny Czubówny niewiele dają, bo i tak już nie śpię.

Na zakończenie, może trochę dobrej energii. Jeśli to czyta ktoś, jakiś złorzecznik, albo złorzecznica, to życzę wam dobrego dnia, smacznej kawuchy. Z tego miejsca zaświadczam, że cokolwiek się nie stanie, to zdenerwuje się tylko na chwilkę, może nawet zasmucę, ale nie poddam i życzę tobie, tobie i tobie, wszystkiego co najlepsze. A, i proszę, oszczędźcie tylko tą kawalerkę, na razie podczas gotowania nie zapomniałam o garze na palniku, ale im bliżej ślubu, to…Kto wie.🤣🤣🤣🤣🤣

Kategorie
Myślnik niedzielny Wpisy tekstowe

Pierwsza niedziela czerwca.

Hop hop! Jest tam kto?

Dawno nic nie pisałam, a więc uznałam, że czas naskrobać trochę świeżynki. Z najnowszych wieści, można powiedzieć, że przygotowania do wesela już prawie dopięte na ostatni guzik, wszystko pozałatwiane. W kieckę ślubną się mieszczę, nic nie trzeba było poprawiać, ba, panie z salonu sukien ślubnych pochwaliły mnie, że tak ładnie trzymam formę od zeszłego roku, kiedy to suknia była przymierzana ostatni raz po zrobieniu koniecznych poprawek. Kazały mi odpoczywać i nie denerwować się, a czy mogę się do tego zastosować, często mogę, a często nie mogę, zależy jak leży. Obrączki jednak trzeba było powiększyć i chyba czas zacząć trenować ten najpiękniejszy gest, jakim jest wzajemne założenie sobie ich na odpowiedni palec, chociaż jeśli coś ma nie wyjść, to w stresie i tak nie wyjdzie i będzie trzeba poprawiać. Piękną sukienkę mam uszytą, którą włożę po oczepinach. Od wczoraj zostały już tylko dwa tygodnie i właściwie, jedyne co nas ominęło, to wybieranie dekoracji, kolorów strojeń, zdobień i tak dalej. No i pewnie ominie nas strojenie i przyozdabianie sali i kościoła i samochodu, ale tym akurat się nie martwię, cieszę się, że byliśmy obecni słowem i ciałem przy załatwianiu różnych rzeczy telefonicznie, czy z osobami towarzyszącymi. Wódka już się chłodzi w moim rodzinnym domu, w moim pokoju, także teraz zmartwieniem mojej mamy nie jest to, ile kupić, żeby jeszcze zostało, ale czy tego jedzenia to na pewno zrobią odpowiednią ilość? Czy ci wszyscy goście się ponajadają? Jakie oni tam w ogóle porcje dają, duże, czy małe? Jak mnie to może denerwować takie gadanie, ta kobieta bez problemu zrobi problem. Nie wiem, czy to wynika z tego, że przeżyła w przeszłości straszną biedę i na temat jedzenia mogłaby rozmawiać, a robić go tonami po wychowaniu całej siódemki dzieci nawet, jeśli paszczy do jedzenia jest tylko sześć, aleeeee….Szału można dostać. Jutro jadą kupić napoje, no i też zastanawialiśmy się, jaki właściwie jest przelicznik, ile tego trzeba kupić, żeby jednak raczej zostało, niż zabrakło. Podobno trzy, cztery litry, jeśli chodzi o soki i napoje, a woda gazowana i nie gazowana, bez ograniczeń…No czyli ile kupić? 😀 Dodatkowo, przecież trzeba jeszcze kupić jakieś owoce…Szczerze, wątpię, żeby ktoś w ogóle je jadł, ale może się mylę. Z obiegu wypadł niestety fotograf, który miał robić zdjęcia w kościele, a potem szybka sesja w plenerze po obiedzie, złamał rękę i ni ma fotografa. Zostaje tylko robić zdjęcia i filmiki telefonami, które przecież w dzisiejszych czasach też radzą sobie bardzo dobrze. Zdjęcia chcieliśmy głównie dla rodziców i świadków, może jedno dla siebie, w ramkę oprawić i w domu powiesić, na pamiątkę…Choćby dla dzieci w przyszłości. No ale nie ma co płakać, zrobi się telefonem, wydrukuje się w rossmannie, czy w innym tam takim, będzie pięknie, śmiesznie i to akurat wnioskuję po udanej rozmowie z naszym panem od muzyki, moim osobistym bratem, czyli świadkiem, jak ci dwaj połączą siły, a dodatkowo moja rodzina, cokolwiek złego by o niej można powiedzieć, ale bawić to się lubi i umie,, zresztą, tak samo jak rodzina młodego. Prędzej mnie w tej sukni ze zmęczenia wyniosą, niż tych ludzi haha.

Tydzień temu mieliśmy niewątpliwą przyjemność, razem z żywkiem i SkyDarkiem zrobić młodemu niespodziankę przedurodzinową i trochę…Taki jakby…Wieczór kawalerski z jedną damą pośrodku. Tort Szwarcwaldzki śni mi się po nocach, a właściwie jego potężna, półtorej kilogramowa masa, w ilości na dwanaście osób, zjedzony przez panów praktycznie w całości, nie licząc pięciu kawałeczków, co poszły do mojego rodzinnego domu, a ta lodówka, jak to mawia nasza koleżanka, cała z czekolady była…Ło matko, ciężko te półki wyjmować i myć…Na szczęście dwie, ale gdybym wiedziała, że skurczybyk tak mi lodowkę zaczekoladzi, zapewne bym jej nie myła tydzień przed. Tak to już jest, wy nie widzicie, to jest inaczej, tak powiadają. No właaaśnie, mają rację, w opisie było, że są wiurki czekoladowe, ale czy ja zwróciłam na to uwagę? Nieee, tylko chciałam, żeby Michasiowi smakowaaało, bo to jego ulubiony tort. Ucieszył się i korzysta z pada do gier, który dostał w prezencie, bo teraz szaleje i pogina jeszcze bardziej w forzie, z widzącymi. Jedno co mi nie wyszło, choć szczerze powiem, że się starałam, to gotowanie dla czterech osób. No niestety, uroki kawalerki, malutkie, litrowe garnuszki pomieszczą zupy tylko dla dwojga, więc w pierwszy dzień rosołu zabrakło dla gospodarzy, aaale nic to, dopchnięliśmy się kebabem. W następne dni już poszło to lepiej z tymi obiadami, chyba głodni nie chodzili. Sympatycznie było, rozmowy balkonowe, a w tle koncerty z polsatu, faaajnie będę wspominać. No, tylko ten…Zywuś, jak tam twój osobisty kubek? 😀 mógłbyś przyjechać, bo szklanki stoją i dzisiaj mi się coś nie chce…:D

Coraz częściej korzystamy z dobrodziejstw netto, do którego nauczyliśmy się tupcić, obsługa nawet taka całkiem miła, tylko…Trzeba się o siebie upomnieć, prawda? 😀 ostatnio nawet zdarzyło mi się zgubić na naszej znanej trasie, co ją przemierzamy czasem kilka razy w tygodniu. Sama nie mogę dojść do tego jak to się stało, czy się zamyśliłam, czy nie uważałam, w każdym razie pomogła mi bardzo sympatyczna pani, która to podwiozła mnie prawie pod dom i jeszcze po drodze zgarnęła swojego męża, który był moim dawnym instruktorem wspinaczki ściankowej. Przygody uczą, bawią i czasem miłe niespodzianki jednak przynoszą. O, albo na przykład, jak jednego razu szliśmy sobie po świeże pieczywko i jakieś tam pączusie, drożdżóweczki na śniadanko, to w pewnym momencie z oddali było słychać takie: Ło Boooże, ło jeeezu, ło jeeej, łoo booże, ło booooże, łooo boooże. Myślę sobie, kurde, co jest, taki upał, to był głos takiej, chyba bardzo starszej pani, ale z głosu, naprawdę bardzo, myślę sobie, jejku, może ona chce tu gdzieś do klatki dojść i już nie może, słabo jej, zaraz zemdleje, upadnie, może zdążę jakoś pomóc, albo trzeba będzie po pogotowie dzwonić. Idę szybciej, przechodzę niemalże obok tej kobiety i: łooo booże boooże boooże, daj im odzyskać wzrok bo nie wiiidzą, o boooże boooże boooże jacy biedni ludzie, o boooże boooże boooże. A nie, no to idziemy dalej, skoro wszystko w porządku.

Przez cały maj, może zapadało coś troszkę, przez kilka minut u nas ze dwa razy, a tak, to upały, duchoty straszliwe. No ale za to, na naszym bloku, mamy jaskółki oknówki, pełno kosów tu lata i nam cudnie śpiewa, no i są też jerzyki. Faaaajną tu mamy ptaszarnię, szczególnie pięknie brzmi to rano, jaskółki karmią w gnieździe, kosiki śpiewają, cudoooowne. Jutro czeka mnie ciężki dzień w podróży. Najpierw jedziemy do Elbląga, ponieważ zabieg ma mi robić jednak jakaś pani doktor, która to chce mnie osobiście zobaczyć, zbadać i porozmawiać. Taaa, okaże się, czy będzie się to różniło od rozmowy z ordynatorem, gdzie wizyta była na dziesiątą, a wyjechaliśmy po czternastej. Lepiej, żeby jutro to wszystko poszło sprawniej, bo na dziewiętnastą jest komisja zusowska w Gdańsku, a niczego z tych dwóch rzeczy nie da się przełożyć, niestety.

Pięęęękne zabawy suno mi ostatnio wyszły, w nowszej, zaktualizowanej wersji stronki, kilka z tych wymyślonych melodii trzeba będzie naprawdę nagrać w formie prawdziwych podkładów i jjjaaa to zzzaśpieeeeewam. Superrrr! Podoba mi się to, nawet subskrybuję, dzięki temu mogę robić z tymi utworami co chcę, a ponieważ nie umiem komponować melodii, ale pisać teksty chyba umiem i lubię, to to narzędzie jest mi pomocne do tworzenia melodii. Mam już w planach odtworzenie kilku podkładów i zaśpiewanie swoich autorskich tekstów. No aaale, na razie są rzeczy ważne i ważniejsze, wszystko po kolei. Tym czasem, do następnego wpisu.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Druga niedziela Maja

Dzień dobry!

Dzisiaj słonecznie, czuję się jakoś tak fajnie, mamy superanckie plany na wieczór, humor mi od rana dopisuje, więc…Czemu by tu czegoś nie naskrobać? Nie tam, żeby coś zaraz spektakularnego, jakieś przełomy, ale jest po prostu dobrze i o tym też trzeba pisać. Na niedzielnym obiadku u rodziców najadłam się chyba za całą rodzinę, a na pewno napiłam, litr kompotu we mnie drzemie. Dodatkowo przyjemnie spędzone popołudnie na przy domowym, zacisznym terenie, na leżaczku sprawiło, że całkiem nieźle mnie opaliło, ale trochę mnie martwi, że taki ze mnie czasem łasuch wyłazi, bo z tym odchudzaniem to słony zapał, a co się zrzuciło, to już wróciło. 😛 niebawem się okaże, czy ślubną kieckę trza będzie poszerzać.

Od czego by tu zacząć…Ekhemmm…No to tak. Wszystko powoli rusza do przodu, a przede wszystkim, sprawa z zabiegiem enukleacji. Przedwczoraj dzwonili do mnie z okulistyki w Elblągu i zaproponowali termin zabiegu na 23 maja, ale jeszcze raz przypomniałam, że mój ślub jest 15 czerwca, więc…Czy nie dałoby rady przełożyć na troszeczkę później? Dałoby, oczywiście! Koniec czerwca, początek lipca, jeszcze będą dzwonić. Nnnnno dobra, mi pasuje, tym bardziej, że ostatnio, jak już kiedyś pisałam, odpuściłam sobie większość wysiłkowych prac i to oko, odpukać, naprawdę śpi i ufam, że dotrwam w tym stanie uśpienia do wesela, a potem niech się dzieje co chce i co musi. Liczymy się z tym, że po zabiegu długo nigdzie nie ruszymy tyłków z domu, co za tym idzie, mężuś nie pojedzie w swoje rodzinne strony. Bardzo jest mi go żal, ale żeby nie było, ja nawet go namawiałam, żeby pojechał, że ja sobie poradzę…Jednak nic na to nie poradzę, że on nie, nie, nie i nie. Nie chce mnie zostawiać samej, chce być ze mną, chce być potrzebny, chce czuwać, pomagać. No dobrze, lepszego męża nie mogłam sobie wymarzyć, doceniam i dziękuję.❤❤❤

Co dalej…Majówkę spędziliśmy całkiem sympatycznie, grillowanie u rodziców, nawet angaż spory w przygotowanie jedzenia mieliśmy. Dogadaliśmy wszelkie sprawy z organistą, a w środę był u nas nasz dj, z nim też ustaliliśmy wszystko co do muzyki, zabaw i tak dalej. O, i tak na przykład, doszliśmy do wniosku, z czego ja się bardzo cieszę, ponieważ w przypadku, gdy ma się drugi stopień umuzykalnienia, rozróżniasz kto śpiewa, a kto tańczy, to zadecydowaliśmy, że pierwszy taniec będziemy tańczyć razem ze świadkami, no tak…W kółeczku. Myślę, że wyjdzie to lepiej niż mielibyśmy okaleczyć ten piękny utwór skaldów samodzielnie, a były tu już próby, oj były i wyszło z nich jednoznacznie, że w tańcu to my się nie rozumiemy, nie dogadujemy. Co ciekawe, kiedy prowadzi nas w tańcu ktoś widzący, to idzie ponoć bardzo ładnie, dlatego padło na taniec ze świadkami i jedno zmartwienie mamy mniej. Oczywiście goście też będą mogli się dołączyć. Miałam jeszcze taki oryginalny pomysł, żeby zamiast tańczyć swój pierwszy utwór, to może by jednak się go nauczyć i zaśpiewać w duecie? Albo może rodzicom w ramach podziękowań zaśpiewać? To by mi bardziej odpowiadało, jedno z tych dwóch, na pewno bym to miło zapamiętała, a nie tam…Tańczenie jakieś…:D ale pomimo że jegomość ładnie śpiewa, to nie chce ze mną w duecie, bo na scenie to nieeee, bo to stres to nieeeeee, bla bla bla bla. Nie zaproponowałam mu jeszcze, żeby zagrał jeden wyścig w forzie, w podziękowaniach dla rodziców, 😀 on będzie grał, a ja wręczę im prezenty z pomocą świadków. O, ale będzie też fajna zabawa, rozpoznawanie panny młodej po kolanku, i pana młodego po prawym uchu. Dlaczego po prawym? Bo lewe ma charakterstyczny pieprzyk, heheheheeeee. W tym tygodniu trzeba będzie jeszcze zarezerwować pokoje przyjezdnym, potwierdzić ilość osób w restauracji i pani od tortu, tak na 100%, zanieść dokumenty z urzędu stanu cywilnego o konkordatowym ślubie do kancelarii parafialnej jutro, na wszelki wypadek iść do jubilera i chyba ciut powiększyć jednak obrączki, czeka mnie jeszcze chyba w tym tygodniu przymiarka sukienki, którą mam szytą na przebranie po oczepinach, ach, no i jeszcze trzeba kupić jakieś wygodne buciki do tej sukienki. Dowiedzieć się jakie kobitki chcą fryzury, bo fryzjerka zamówiona do domu, będzie czesać wszystkie panie, które będą chciała, ale żeby wiedzieć, ile czasu jej to zajmie, musi znać mniej więcej kilka szczegółowych danych, ile będzie fryzur z upięciem, ile bez…Trzeba umówić przymiarkę przedślubną sukni, bo jak wyżej spomniałam, jeśli coś trzeba będzie poprawiać w szerz…Trzeba dokupić weselnej wódki, na bramy i konkursy…Wreszcie w głowie mi się zaczyna kręcić. To tak a propo spraw, które możemy załatwić prawie sami i tych, na które mamy wpływ. Bardzo żałujemy, że gości będzie nie tyle, ile zakładaliśmy, choć może jednak w przypadku tego wariantu jednak okazałoby się ich więcej, choć większość ze strony pana młodego zrezygnowała z powodu odległości, ale mamy nadzieję, że uda nam się z nimi spotkać już w rodzinnych stronach pana młodego, kiedy tam pojedziemy, w wakację, jak już ja wydobrzeję po operacji i tak dalej. Chyba nawet sobie nie zdaję sprawy, ile i jak bardzo o tym wszystkim myślę, ale przypominają mi o tym ostatnio moje nierealne sny z kosmosu. Najpierw śni mi się, że ruszam wraz ze spakowanym plecakiem taksóweczką na dworzec, docelowo jadę na tą operację, ale nikomu nic nie mówię, bo chcę sobie poradzić sama i nie chcę nikogo martwić. Szukam sobie spokojnie zejścia do tunelu prowadzącego na perony, a tam? Mój tatuś kochany…:D potem zmienia się sceneria snu. Stoję w kościele, w sukni ślubnej, a ona jest taka ciężka, że już nie mam siły stać i proszę mamę, żeby mnie chociaż na chwilę posadziła, bo bolą mnie nogi i kręgosłup. Siadam i pytam mamę, gdzie są rodzice i goście ze strony Michała, a ona mi mówi, że chyba o ślubie zapomnieli, nie przyjechali. Jest sobie msza, która nie wiedzieć czemu, urywa się w połowie i kościelny prowadzi nas do parafialnej kancelarii. Ja się buntuję, bo przecież jeszcze nie było przysięgi, obrączek, ślub będzie nieważny, a on każe mi się nie martwić. Pyta ile mamy lat, jak odpowiadam, że 29, to mówi, że z palcem w nosie możemy dostać do wypicia kielich mszalnego wina, do tego podaje nam do rąk komunię i mówi, że wszystko już załatwione, goście czekają w sali weselnej. 😀 czy te sny, o tej najważniejszej, jak na razie, w moim życiu uroczystości, mogłyby być raz normalne?

Tak z innej beczki, zaczęłam obserwować coraz częstrze występowanie zjawiska typu: Spotykamy z mamą jej dawną znajomą. Ojej! Jaka ta twoja córcia duża! Pamiętam ją jeszcze jak była taaaka maleńka, ile ona ma lat? Powiem wam, że gdyby nie nadmierne takie zachowania, przynajmniej kilka razy w tygodniu ostatnio występujące, to pewnie nie odpowiadałabym na te pytania: Ona potrafi mówić, tylko nie widzi, ona ma na imię Kasia i ma 29 lat. Jedni przyjmują to ze śmiechem, inni z lekkim poczuciem faux-pas, i bardzo dobrze, mnie to pasuje. Zmieniając znowu temat, szykuje się audio od cymeliowej kuchni, tylko nie jestem pewna, czy akurat w tym tygodniu, bo jest już bardzo rozplanowany w związku z załatwianiem spraw i sprawunków, ale znowu wpadam w kulinarny szał, na pewno będzie gulasz i mielone, zaprezętujemy może blenderek i frytownicę, coś się jeszcze wymyśli…O, może w końcu to ciasto. We wtorek ruszamy z poszerzaniem horyzontów samodzielności, zapowiada się dość spora eksploracja pobliskiego terenu, może coś uda mi się nagrać, już się na to bardzo cieszę. A tymczasem, idę dalej wypasać mój bembenek darbuka, hahahahhaa, no i zabawiać się dalej suno, to moja nowa pasja, spycha już nawet popmundo, 😛

Kategorie
Wpisy tekstowe

Trochę optymistyczności…I miłości.

W ostatnim czasie nie wydarzyło się nic, absolutnie nic, co by zbliżyło mnie do jakichkolwiek informacji o tym, że zabieg już się zbliża, co z jednej strony jest martwiące, bo przecież na to się nie czeka, więc jak zadzwonią w połowie maja, to mam nadzieję, głęboką, że da się to przełożyć bezproblemowo na każdy termin, który jest dalszy od 15 czerwca. Natomiast Jaskra, bóle oka, bóle głowy, wszystko to powoli od ostatniego czasu zaczęło się wyciszać, byćmoże się wystraszyło, cokolwiek jest tego powodem, to niesamowite dziękuję, bo jak sobie pomyślę, że czekać nie wiadomo ile, z tym okropnym bólem, który nie chciał mnie opuścić, to…Włos mi się jeży dosłownie wszędzie! Dlatego nie to, żebym zaraz skakała po drabinie i myła okna, żeby nie było, ale moje pracowite rączki nie mogły i nie mogą spokojnie się obijać i cieszę się, że w końcu więcej robię. Zupełnie jakby w ostatnim czasie trochę więcej życia przez to we mnie wstąpiło. Nie mam pojęcia, czy to dobrze, czy źle, bo w przypadku moim jest tak, że potrafi boleć nawet przy nic nie robieniu, więc jaka to różnica? Robię, czy nie, jeśli będzie miało boleć, zaostrzyć się, to po prostu to zrobi, a ja już się wyleniuchowałam przez 28 lat życia, mam dosyć! Przez ten trudny czas przekonałam się, że to jednak jest prawda, że najgorsze owce w rodzinie okazały się być najbardziej pomocne, że rodzina jest wspaniała, wszystko się da przegadać, dojść do porozumienia i tak dalej tylko w tych serialach, które je namiętnie oglądam wieczorami, żeby kilka razy w tygodniu zapewnić sobie rozrywkę. Oczywiście przekonuję się o tym nie pierwszy raz w życiu, ale w takich sytuacjach to dobitnie jednak, a zapewne nie ostatni raz jeszcze przede mną. Brakuje mi trochę tego niedzielnego pisania, ale też póki co niebardzo jest co tworzyć, czyli o czym pisać, bo tygodnie lecą, ale przez palce, na niczym konkretnym, czyteż na niczym nowym, chociaż obiecaliśmy sobie solennie, że po weselichu się to zmieni, a jest nadczym pracować i będzie o czym pisać. Tylko teraz dużo siły, trochę ludzi, ale najwięcej motywacji chcielibyśmy dostać w prezencie. ;D

Pozytywniejsza wiadomość jest taka, że dokładnie dwunastego lutego minął rok od zaręczyn, drugiego maja minie rok, odkąd się ze sobą nie rozstajemy i przeżyliśmy w tym czasie tak mnóstwo pozytywnych i negatywnych również się zdarzyło chwil, że im więcej o tym myślę, to nie mogę uwierzyć, że to tylko tyle i aż tyle czasu. Przede wszystkim niewiarygodnym jest dla mnie to, że, znowu się powtórzę, ale to wszystko tak szybko się zadziało, mało decyzyjni ludzie nie wiadomo skąd wzięli w sobie siłę, żeby podjąć kilka ważnych decyzji w życiu, nie zważając na to, czy skończą się fiaskiem, czy zostaną zwienczone laurami, po prostu! Stało się! Może to było dobre, że w takiej chwili nie myśleliśmy o tym ani dobrze, ani źle, tylko poszliśmy w ten dym, chyba zapominając o świadomości, że możemy spłonąć, ale to wyszło nam na dobre i musi! Powtarzam, musi! Wyjść na jeszcze lepsze. Myślę, że najzdrowszym podejściem, które mogliśmy zastosować w naszym szybko rozkwitającym związku było to, że to nie odległość dzieli ludzi, tylko czas do jej pokonania. Czas nie jest sprzymierzeńcem niczego, chociaż odkąd mieszkamy razem, zdaje się wolniej uciekać. Natomiast to właśnie dzisiejszy dzień wybraliśmy sobie na świętowanie takiej drobnostki, chociaż dla nas to dość duża sprawa, jak rocznica wspólnego zamieszkania i nie rozstawania się, W ogóle ostatni czas uświadomił mi, że ja mam naprawdę ostatniego, prawdziwego mężczyznę, szczególnie po kilku rozmowach środowiskowych i słowach typu – Cieszę się, że nie muszę brać za kogoś odpowiedzialności…A ja cieszę się, że trafiłam właśnie na Michała, który fizycznie, psychicznie jest dla mnie nieocenionym wsparciem, zwłaszcza w sprawach zdrowotnych, które wiążą się niejako z domowymi. Cieszę się, że dajemy sobie wzajemnie przestrzeń i czas na oswojenie swoich lęków, które w gruncie rzeczy wzajemnie się uzupełniają i też nie wykluczają, bo jeśli ja bardzo boję się owadów, ale przyjdzie czas, że sama będę musiała zmierzyć się z tym kontenerem pełnym nie tylko śmieci, ale wszelakiego, latającego tałatajstwa, zrobię to. Podejrzewam, że zacznę to niebawem robić częściej nie z przymusu, ale z wyboru, w końcu do pewnych rzeczy trzeba się oswajać i działać na zmianę. Z moich obserwacji wynika, że całkiem porządnie ułożyłam sobie przyszłego męża, ponieważ z początku owszem, miał zakres bowiązków dość znacznie ograniczonych, ale teraz podejmie się wszystkiego zwłaszcza, jeśli wynika taka potrzeba. Bez takowej również robi, na tą chwilę, chyba więcej ode mnie w tym domu. 😀 czego nie mogę powiedzieć ani o moich braciach, ani o moim tacie, ani nawet patrząc po chłopach ze środowiska, ale może po prostu mam małe pole obserwacji. Nie mniej, moja baśń nadal trwa, jest wspaniały facet, jest głębokie uczucie, wielogodzinne rozmowy, a te sprzeczki co to się zdarzają, to ciężko zaliczyć do kłótni. Nie wspomnę już o tym, że ostatnio zaczęłam się martwić o to, że ani ja, ani mój przyszły nadejszły, nie mamy być o co zazdrośni, ktoś, coś? 😀 Dlatego dziś zrobiliśmy sobie wspólnie pyszne, chińskie danie po domowemu, wypiliśmy do obiadu wino czerwone, teraz kawa i lody! A podsumowując ten wpis? Jesteśmy ze sobą naprawdę szczęśliwi i nie zamierzamy tego zmieniać! Życzymy tego każdemu, nawet najgorszym wrogom, w ten piękny, pogodny dzień, a tymczasem mojemu skarbowi mówięm jak trzysta milionów razy dziennie, że go kocham, następnie znikamy pić kawę i jeść lody na balkonie, przy pięknym słońcu i koncercie ptaszków. Do następnego!
Ps: Dedykacja, niezmienna od wczoraj😘😘😘❤❤❤❤

Kategorie
Wpisy tekstowe

Z pamiętnika jaskrownika. Co z tymi lekarzami jest nie tak?

Jednak trzeba się było paracetamolkiem wspomóc w poniedziałkowy wieczorek, bo nie można chwalić dnia przed zachodem słońca, to prawda. We wtorek już przed ósmą rano pojawiłam się w przychodni. Zimno jak diabli, bo diabli pogodę na dali i leją wodę wiadrami, chodzenie w kapturze to bardzo trudna sztuka. 😀 Wizyta na ósmą dwadzieścia, siedzę sobie grzecznie w poczekalni. Przy okazji poznaję tam starszą panią, która też z jaskrą do kontroli i tak sobie przyjaźnie gawędzimy. Opowiada mi o tym, że jaskra towarzyszy jej już trzydzieści lat, ciśnienie w oczach dochodzi do 50, operacji laserowych było już tyle, że porobiły się nieciekawe zrosty, pani przyjmuje cztery rodzaje kropli, odwiedziła już wszystkich możliwych lekarzy w Malborku, okolicy i kilku w trójmieście. Pani jeszcze widzi, jest co ratować i ona dalej ma siłę walczyć. Nie dziwię się, ale podziwiam i tak. Potem nadarza się rozmowa o malborskim pzn, dlaczego mnie tam nie ma, przecież tyle tam się dzieje, są wycieczki, wyjazdy do teatru, szkolenia. Heheee, a ciekawe gdzie byli, jak potrzebowałam pomocy w opanowaniu drogi do roboty, przy okazji jak jeszcze pracowałam, albo gdzie byli jak potrzebowaliśmy pomoy tu, w Malborku, przy okazji samodzielnego zamieszkania. Byli blisko zawsze, kiedy mogłam zaśpiewać z okazji dnia białej laski, czy białego opłatka, ale żeby poinformować o możliwości skorzystania z wycieczki i czegokolwiek innego to nie, ale to wiadoma sprawa. Powiedziałam o tym kobiecie otwarcie. Nadszedł czas mojego wejścia do gabinetu. Usiadłam sobie na fotelu i nic nie musiałam mówić, bo pani doktor sama zaczęła temat sprawy usunięcia oczu. Widocznie ta miła, młoda pani doktor po moim wyjściu w czwartek dalej musiała z nią rozmawiać, że jestem tym zainteresowana. Poinformowała mnie o wszelakich innych zabiegach przeciwjaskrowych, ale nie dała mi gwarancji, że mi ulżą w bólu, a jeśli już to nie na długo. Ponadto są bardzo kłopotliwe i wymagają częstego powtarzania i tak dalej i tak dalej. Następnie powiedziała mi, że zabieg usunięcia oka to wcale nie jest taka prosta sprawa, bo po nim mogą być powikłania typu opadająca powieka, ponadto o protezy trzeba odpowiednio dbać i ona nie wie, czy jako osoba niewidoma jestem sobie w stanie z tym poradzić. No więc uprzejmie odpowiadam, że mój przyszły mąż ma protezy obu gałek, doskonale wie jak o to należy dbać i nie on jeden zresztą, jeśli chodzi o osoby całkiem niewidome. Okulistka się dość mocno zdziwiła, ale powiedziała, że skoro tak, to ona mi w takim razie wypisze skierowanie na zabieg, ale to na moją odpowiedzialność i to moja decyzja, choć bardzo możliwe, że to w moim przypadku jest najlepsza decyzja. Wypisała, do trzech szpitali, do Gdańska, do Elbląga i do Starogardu gdańskiego. Dzwonić i pytać gdzie zrobią to szybciej. W domu dzwonię najpierw do Elbląga.
– Halo? Dzień dobry, ja mam skierowanie na zabieg usunięcia oka, chciałam zapytać, ile trzeba czekać?
– Słucham? Na co pani ma skierowanie?
– Na zabieg usunięcia oka.
– A proszę mi podać kod skierowania i pesel.
Ach to niedowierzanie, chyba trzeba się do tego p ]r[zyzwyczaić. Ja rozumiem, że usunięcie oka to ostateczna ostateczność, przede wszystkim rzadkość, jak naprawdę nic nie da się zrobić, ale dlaczego to jest traktowane niemal jak przeszczep mózgu? No nic. Podałam kod i pesel, pani skontaktowała się z kimś, żeby zapytać, kiedy będzie ordynator, żeby przeprowadzić ze mną rozmowę kwalifikacyjną przed zabiegiem. Będzie w czwartek, na godzinę dziesiątą trzydzieści. Zapytałam, czy to znaczy, że ordynator może się na ten zabieg nie zgodzić i pani powiedziała, że tak. No więc zapytałam jeszcze, co trzeba zabrać, oprócz skierowania i dowodu osobistego, odpis dokumentacji medycznej, ok. No dobrze, tyle można poczekać. Nie wiem jak wygląda rozmowa kwalifikacyjna, ale zapewne przeprowadzają jakiś wywiad, mogą poprosić o jakieś badania przed zabiegiem, przecież to operacja w znieczuleniu ogólnym, na pewno mnie w szpitalu w ten czwartek nie zostawią, ale spakowac się trzeba. Do pozostałych szpitali postanowiłam nie dzwonić, bo Elbląg najbliżej, przynajmniej wiadomo co, gdzie i jak, ale może to był jednak błąd? We wtorek wieczorem bóle głowy i oka nawet odpuściły, wczoraj trochę dawało czadu wszystko, ale obejszło się bez przeciwbólowych, no i dwie ostatnie noce spałam naprawdę bardzo dobrze. Czułam w sobie siłę snu, że głowa wypoczywa i organizm też. No, tyle czasu się męczyć…Najgorszemu wrogowi nie życzę. Dziś wyjazd o siódmej piętnaście autobusem na dworzec, siódma czterdzieści pięć ruszamy regio do Elbląga. Cztery minuty opóźnienia…Zaczyna się. 😀 Na miejscu jesteśmy coś koło ósmej trzydzieści, akurat podjeżdża autobus w stronę szpitala na Królewieckiej, no to jedziemy. W szpitalu, na pierwszym piętrze, przed rzeczonym pokojem na rozmowę kwalifikacyjną jesteśmy chwilę przed dziewiątą. Siadamy i grzecznie czekamy, wszak do rozmowy jeszcze półtorej godziny. Nie wiem do tej pory co to był za pokój, bo siedziały tam cztery kobiety, wzywały ludzi na wpuszczanie różnych kropli, chyba do jakichś badań, a około dziesiątej wezwano mnie, na nieudaną próbę pomiaru ciśnienia w oczach. Panie były miłe, ale sprzęt to chyba mieli lepszy na SORZE, skoro tam się udało, a tu nie. ;D Ale stwierdziły, że to nie ma sensu, bo chyba i tak pomiaru ciśnienia nie będzie trzeba. Dały jakieś papiery, z którymi z pierwszego piętra należało udać się na szóste, do sekretariatu okulistycznego, tam wszystkim się zajmą. Składamy papiery w sekretariacie i dowiadujemy się, że ordynator operuje, trzeba czekać. Nie będę psioczyć, bo może wyskoczyła mu operacja nagła i dlatego czekaliśmy ponad dwie godziny, zanim się zjawił. Zjawił się, ale o gabinetu brał ludzi przypadkowo z kolejki, no już trudno, ważne, że jest. Przyszła moja kolejka, zaprowadzono mnie do jakiegoś pokoju, posadzono. Oparłam głowę na aparaturze, starszy pan ordynator popatrzył przez może trzydzieści sekund w moje oczy, westchnął ciężko i powiedział, żebym poszła dalej usiąść tam gdzie siedziałam, bo on musi coś sprawdzić. Siedzę kolejne czterdzieści minut, a w tym czasie on lata od gabinetu do sekretariatu i z powrotem z jakimiś kartkami i cholera wie czym, aż w końcu mnie woła, nie, nie do gabinetu, tylko do sekretariatu.
– Ja mam tu napisane, że panią tak boli to oko, że chce pani je usunąć.
– Zgadza się.
– Ale nie chce pani tego oka zachować??
– Nie, bo ja w tej chwili nie mogę…
– Teraz ja mówię, proszę słuchać. Nie chce pani spróbować innego zabiegu? Mamy taki nowy laser, jeden dzień i wyjdzie pani do domu.
– Nie, nie chcę, bo tu nie ma co ratować. Mam zerowe poczucie widzenia na obie gałki, zerowe poczucie światła, nie mam nic do stracenia.
– Czyli jest pani zdecydowana, usuwamy?
– A da mi pan gwarancje, że po tym laserze przestanie mnie boleć, pomogą mi jakiekolwiek inne zabiegi?
– Bóg pani da gwarancję.
– Boga proszę w to nie mieszać.
– Czyli usuwamy?
– No tak.
– No dobrze, to proszę zostawić swój numer telefonu w sekretariacie, zadzwonią i zaproponują termin zabiegu, dowidzenia!
No serio, jakby mi ktoś w gębę dał. Ja się chyba albo nie znam, albo coś tu jest nie tak. Doktorek poszedł i tyle go widzieli, a jak zapytałam kobiet w sekretariacie ile będzie trzeba czekać, to nikt nie odpowiedział mi konkretnie, ale jeszcze przed weselem będzie po wszystkim, tyle wiem. Naprawdę czekałam tam od 9 rano, żeby się dowiedzieć, że muszę zostawić numer telefonu? Dokumentacją medyczną nawet się nie zainteresował. Jestem wściekła, bo nie rozumiem, jak można nie rozumieć rzeczy oczywistych, tak jak w moim przypadku i na siłę proponować inne rozwiązania bez gwarancji i robić łaskę wykonania zabiegu. Tak jakby życie z protezą było gorsze od samego nie widzenia, początki będą bolesne i niełatwe, w końcu to operacja, nawet dość poważna, ok…Ale żeby zaraz, na pani odpowiedzialność, to pani decyzja…Z ust lekarza, który sam widzi, że lepiej to już nie będzie. Jak psuje ci się jakiś sprzęt, co po podłączeniu do gniazdka wywala korki w całym domu to chyba znak, że trzeba wymienić, najprawdopodobniej niewarto naprawiać, choć zajrzeć można, no to prawda, różnie bywa. No nic, szkoda gadać, czekam na telefon, zdecydowaliśmy nigdzie nie jechać, bo mamy nadzieję, że w przyszłym tygodniu się wydarzy, w końcu ponoć nie trzeba czekać, nie?

EltenLink