Kategorie
Myślnik niedzielny

Pierwsza niedziela lutego.

Dzień dobry szanownym czytelnikom.

Jak żyjecie, zdrówko dopisuje? U nas na szczęście tak. Hartujemy się kilkanaście razy dziennie na balkonie, czasem nawet i nocą, w piżamach, więc nie może być mowy o zachorowaniu. Nieważne, czy mróz, czy silny, porywisty wiatr z deszczem, hartowanie balkonowe musi być. 😀 często nawet po gorącym prysznicu. Doskonały przepis, jak uchronić się od grypy, ale z pewnością wspomóc te wszelakie inne choroby około-papierosowe. 😛

Końcówka stycznia z racji warunków pogodowych była naprawdę, mega ciężka. Jestem wysokociśnieniowcem i to z całą pewnością, każdy mały spadek hektopascalików mój organizm przyjmuje tak, że to jest nie do przyjęcia i nie ma siły, żeby mu zaoponować. Strasznie wtedy marudkuję, ględzę, zrzędzę, snuję się bez celu, chociaż w normalnych okolicznościach coś do zrobienia się zawsze znajdzie. W 95% nie zdarza mi się kłaść spać w dzień, a w ostatnim czasie było to formalnością, bez której już w ogóle chyba zatrułabym życie Michasiowi. 😀 Najgorsza jest chyba ta diabelska jaskra, która w takim właśnie okresie robi się bardziej dokuczliwa niż zwykle. Ja przynajmniej tak mam, że jeśli pracuję przez długi czas wysiłkowo, to owszem, odczuwam ból oka, bo ciśnienie wzrasta, chociaż leki przyjmuję, ale w takich wypadkach jak w okresie złym pogodowo, ten ból jest całkiem inny i demotywuje do zrobienia czegokolwiek, chociaż ja i tak zaawansowanym jaskrowcem na szczęście nie jestem i obym jak najpóźniej była, bo to zdaje się nieuniknione, na pewno inni mają gorzej i z całego serca nie chcę się przekonywać, jak to jest, jeśli jest gorzej.

Początek lutego zdaje się pomyślnie wróżyć na resztę miesiąca. Zakupiliśmy sobie blender kielichowy i mini grilla elektrycznego z polecenia. W blenderze już powstają pierwsze wyśmienite koktajle owocowe na yogurcie naturalnym i na mleku, dla testów, co lepsze, a jutro zrobię pierwszą zupę krem. Taki, krem wielowarzywny, bo tak sobie wymyśliłam. Oczywiście osobnik przeciwnej płci już ma niewyraźną minkę na samą myśl o zupnej brei, ale łudzę się, że może jednak mu zasmakuje? Mnie na pewno, a ileż to zdrowia w jednej porcji takiej zupki, a jakież nagrody można zdobyć mierząc się kilka razy w miesiącu z taką pyszną zupką, kochhhanie! 😀 😀 Pierwsza pomidorowa udała się wyśmienicie. Na kostce rosołowej, z warzywkami, przecierem pomidorowym i makaronikiem, nooo i odrobiną słodkiej śmietany dla smaku. Pychhhhha! Marzy mi się na pewno krupnik z ziemniaczkiem, kaszą jęczmienną, warzywkami, wiadomo. Z okazji tego, że przyjeżdża do nas jutro fajny gość, co pewnie przytuliłby jakąś spoko laskę, to będzie co robić. Przede wszystkim te pyszne koktajle, bo trzeba zużyć te tony owoców, co kupiłam, bo tak się na te koktajle nakręciliśmy. Po drugie, zupy krem i krupnik. Po trzecie, trzeba coś w końcu upiec, bo mikser czeka. Po czwarte, trzeba zrobić pyszne nuggetsy z panierką przywiezioną od teściowej, babkę ziemniaczaną, może spróbować usmarzyć placki ziemniaczane, zrobić domowe hamburgerki i schab pod pierzynką. Tak…Plan na przyszły tydzień jest, tylko czy nasz gość zostanie na tyle dni, żeby zrobić tyle potraw? 😀 w razie czego, postaram się od rana do nocy nie wychodzić z kuchni…Później się posprząta. 😀

Zaczęło się. Na dobre się zaczęło. Wariacja i ferwor przygotowań do ślubu i wesela, a jesteśmy dopiero w przedsmaku tego wszystkiego. Z jednej strony to fajne, a z drugiej…Przynajmniej ja, czuję się nieco bezużyteczna słysząc, że wstążki muszą być w kolorze takim, serwetki w takim, balony muszą wisieć tu i tam i koniecznie tak, żeby to nie wyglądało źle. Strojenie na samochód dla młodych takie, do kościoła takie. To nie jest tak, że mi to przeszkadza, to w końcu widzący, wiedzą co robią, ale po pierwsze czuję się w tym trochę tak, jakby to nie chodziło o mnie…Jakbym słuchała wykładów na mega nudnym przedmiocie, a z drugiej strony ciekawi mnie, ale tak po prostu ciekawi, czy wizualnie to wszystko by mi się podobało, strojenia, zdobienia i tak dalej. Zaproszenia wypisane i wysłane…Teraz czeka mnie jeżdżenie nawet po trójmieście w poszukiwaniu sukienki, którą włożę po północy. Bardzo nie lubię mierzenia ubrań i butów. W lato jeszcze jak cię mogę, ale w zimę, no nie! Mimo wszystko, cieszę się na to, bo fajny, siostrzany wypad się szykuje. W piątek, mój brat zorganizował takie rodzinne spotkanie, na którym mniejwięcej obgadaliśmy właśnie wszystkie rzeczy związane ze strojeniem, dekorowaniem i wieloma innymi rzeczami związanymi z naszą piękną uroczystością, obowiązki i koszty są podzielone, menu weselne ustalone, ale to wszystko i tak zacznie się rozkręcać. Dopiero co, prawie rok temu, z drżeniem w głosie odpowiadałam tak i przyszły mąż wkładał mi na palec pierścionek zaręczynowy, a tu mamy następny luty, za chwilę czerwiec i ślub. Pamiętam to niesamowicie uskrzydlające uczucie, kiedy z dziewczyny awansowałam na narzeczoną. Chodziłam dumna tak, jakbym została prezydentem i to uczucie towarzyszyło mi naprawdę długo, zanim oswoiłam się z myślą, że to się wydarzyło naprawdę, że to ma niesamowitą moc. Doskonale wiem, że w czerwcu to uczucie do mnie wróci i to ze zdwojoną siłą. Wraca do mnie na samą myśl o tym, że zawrzemy związek małżeński. Możliwe, że ono w ogóle mnie nie opóściło. Z resztą nie ma szans tego zrobić, bo Michał cały czas to uczucie podtrzymuje. Drobne gesty w przelocie między kuchnią, a łazienką, wypowiedziane po raz ośmiotysięczny w ciągu dnia – Kocham cię podczas wspólnej kawy. Nawet to, że siedząc obok siebie wrzucamy dedykacje, o których dowiadujemy się z powiadomień o nowym wpisie…Dla nas ma to swój urok i nadaje tą wyjątkowość, chociaż zdajemy sobie sprawę, że lepiej poczytać o tym, jak to podczas robienia pomidorowej upieprzyłam podłogę przecierem, bo wrzątek mi chlupnął ostro i odskoczyłam, a nie tam jakieś pitu pitu, bajdu bajdu o miłości. No ale w zasadzie oprócz odkrywania nowych potraw, w wiosennej przyszłości tras, to czym się w te niedziele można dzielić, jak nie szczęściem? He? Żeby było co wspominać, żeby dzieci miały co poczytać…:) Większość tego, co było najstraszniejsze, bynajmniej w tamtym czasie i przede wszystkim, niewyobrażalne chyba już za nami. Teraz tylko szlifierka i polerka, samodoskonalenie umiejętności, jak to moja mama mówi – przed wami docieranie się. To co było niewyobrażalne, teraz jest namacalne. Mój umysł jest kompletnie pusty, jeśli chodzi o Matematykę i Fizykę, chociaż mój luby wielokrotnie tłumaczy mi, że wszystko co w życiu nas otacza, to właśnie Fizyka i Matematyka i wielokrotnie podśmiewa się ze mnie właśnie w tej materii. Dla mnie te przedmioty w szkole były niepraktyczne, czysto teoretyczne, a żebym to zrozumiała w praktyce, to muszę zrobić coś praktycznego. Dla przykładu, jeśli ciało a, działa na ciało b, to ciało b wytwarza takie ciepło, że ciało a poddane odpowiedniej temperaturze przestaje drgać bezwiednie z zimna, prawda? O! Proszę bardzo, to się nazywa zrozumieć Fizykę. Ewentualnie, ciało rzucone na łoże traci na oporze, o prrroszę bardzo! Nieprawda? Prawda! 😛 zatem trzeba jeszcze popracować nad tym, co tu zrobić, żeby zrozumieć działanie Matematyki wokół mnie, bo jakby się nie starał, to rachunek skarpet po praniu wychodzi nierówny i jedna zawsze ginie. Eeee, z tą Matematyką to nie pójdzie mi tak łatwo. A poważniej mówiąc, cieszę się, że wypracowaliśmy sobie pewien system rutyny. Rutyny, przez którą wiele związków mam wrażenie, ostatnio, wokół mnie się rozpadło i rozpada. My oboje doszliśmy do wniosku, że pewien rodzaj rutyny daje poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Nasz dzień zawsze zaczyna się tak samo. Najpierw pobudka, potem chwila wylegiwania, rozmów, czułości, potem wspólne szykowanie śniadania, picie kawy z radiem w tle, czy starym, dobrym m jak miłość. Potem, niech się dzieje co chce, bo każdy ma swoje obowiązki domowe i nie tylko, ale pewne elementy dnia, nie mogą zostać zaburzone, tak samo wieczorem podczas długich rozmów przed snem.

Na zakończenie wam powiem, tak z innej beczki, że cofee doctor to spoko gość ;D zaprzyjaźniamy się na każdym poniedziałkowym live i nawet kupiliśmy kawę z jego polecenia. W przyszłym tygodniu przyjdzie, a ja jestem bardzo ciekawa, jak będzie smakowała, ponieważ jak na razie, w rankingu kaw, które kupowaliśmy od czasu nabycia Pawełka wygrała – Lavazza i Costa. Teraz męczymy na siłę thibo family, bo zmielona mi smakuje, a ta ziarnista…Och, lepiej nie mówić, ale co by nie powiedzieć, podwujne espresso z thibuchy jakoś mnie stawiało na nogi w tej podłej końcówce stycznia. Coraz częściej myślimy o suszarce bembnowej, którą niektórzy z was mają, ale zastanawiamy się, czy damy radę wytrzymać do lata i zakupić ją po weselu, czy jednak zrobić to na dniach, w tym miesiącu. Na tą chwilę zakańczam ten wpis, oddelegowuję się do wypicia tej okropnej kawki plujki, no i, oczywiście, niezmiennie, mimo że niedziela, dzień święty święcę, sprzątając po raz osiemdziesiąty blaty i chociaż jeden raz, malutki razik muszę przejechać odkurzaczykiem, bo coś się…Coś się rozkruszyło i nie może czekać. 😀

Kategorie
Dedykacje

Michale :* :*

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Ten cover manamu do mnie baaaardzo przemawia w tę wietrzną noc ;D

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Utwór zasłyszany w serialu :)

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Zespół discopolo, ale dla mnie najnowsza piosenka to fajny pop

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Fajne. Podobno w tekście można doszukiwać się autentyczności. Liber i Sylwia Grzeszczak rozstali się. Autorem słów jest on.

Kategorie
Ulubione utwory i ukochane covery

Dobrze się przy tym sprząta, myje naczynia i nałapać energii można. Sympatyczny bootlek :D

Kategorie
Inne

Recenzja naszych pionowych odkurzaczy.

Kategorie
Myślnik niedzielny

Noworoczny niedzielnik, czas start!

Witamy się po niedzielnej przerwie!
Nowy rok, a więc niedziela pierwsza. Pierwsza, w której można spróbować coś napisać. Nie ma co szaleć na samym początku, pierwsza niedziela po nowym roku będzie do poczytania, jak taki typowy tygodnik.

Muszę się wam pochwalić, że zaczęłam nawet robić nagrania, które jak sobie postanowiłam, będę dodawać ku urozmaiceniu każdej niedzieli, a możliwe, że jeśli wprawię się w długofalowym mówieniu tego, co zamieszczam we wpisach tekstowych, to istnieje szansa, że niedziele przejdą całkowicie na wpisy głosowe. Myślę, że o ile to mi wypali, to będzie całkiem przyjemna odmiana, nawet mamy z Aleksikiem pomysł jak to zrobić, żeby było nasze, fajne i zabawne jednocześnie. No i co za tym idzie, Aleks będzie mógł się ćwiczyć w swoim zawodzie realizatora dźwięku. 😛 Na początku zeszłego tygodnia udało mi się zrobić w miarę pożądane nagrywki, jednak jest ich zdecydowanie za mało, żeby je pokazać i upublicznić, a żeby było ich więcej i opłacało się cokolwiek wrzucić, najpierw trzeba pamiętać o tym, żeby nagrywać to, o czym się zazwyczaj pisze. Nie jest to proste zwłaszcza, że przy okazji pisania ostatnich niedziel czy innych wpisów, wiele rzeczy, które bym chciała zamieścić zwyczajnie mi się zapomina. Chyba trzeba zacząć się wspomagać lecytyną i jeść mniej masła hahaha. Dzisiaj jednak zaczęłam z wysokiego c i udało mi się zrobić fajną nagrywkę podczas pieszej podróży na niedzielny obiad. Nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe, ponieważ wydawało mi się wprost niewykonalnym przemierzać nawet najbardziej znaną trasę z białą laską, w dodatku w czapce na głowie i przy całkiem sporej gołoleci, jaka panuje
dzisiaj, na przykład z jedną słuchawką w uchu, żeby to transmitować na teamtalku i biorąc pod uwagę mój znaczny ubytek słuchu. Okazuje się jednak, że jeśli nie mówimy o dodatkowym zagłuszaczu w postaci słuchawki, to jest to całkiem do zrobienia, pod warunkiem, że telefon trzyma się w jednej ręce przed sobą. 😀 inna rzecz, że to zapewne dziwnie wygląda, jak sobie tuptam i gadam do tego telefonu, chociaż w tych czasach to…Są na świecie rzeczy, które się fizjologom nie śniły, więc ten. 😀

Dwa tygodnie temu w poniedziałek przyjechała do nas Ewesia. Sama już nie wiem jak nazywa się jej konto tutaj, growita, czy może growita88? 😀 no nieważne, ale…Ewelina, pieszczotliwie nazywana przez moją mamę Ewesią, a że wszystkim się spodobało, to się przyjęło. Z Eweliną znamy się bodajże od 2011 roku, a może nawet i od 2010, tego nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, bo pamięć szwankuje nie tylko u mnie, a także nie tylko od dziś.😃Sporo mamy za sobą spotkań, wspólnie spędzonego i wyśpiewanego czasu na festiwalach. Mnóstwo dobrych i złych chwil w naszej relacji, które jak po latach się okazuje, mają na nią tylko jak najbardziej pozytywny wpływ. Ostatni raz w Malborku Ewesia była w roku 2019, jak dobrze pamiętam hahaha, a więc kiedy okazało się, że jest opcja, żeby po raz pierwszy przyjechała na nasze wynajmowane włości, bardzo się ucieszyłam, ale i też chciałam, żeby wizyta i wspólnie spędzony czas były dla niej miłym wspomnieniem. Nasza relacja z racji swojego wieku, wzajemnej zażyłości i przejść jest dla mnie naprawdę ważna, więc może dlatego chciałam, żeby wszystko było idealne, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Mam tak zawsze, kiedy ktoś do nas przyjeżdża, ale w tym wypadku jakoś szczególnie mi na tym zależało. No wiecie, dużo można mieć przyjaciół, ale takich naj naj naj…To raczej nie. Oczywiście miałam tą świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak, no to i tak nic nie szkodzi, bo ona zawsze jest daleka od tego, żeby stawiać jakąkolwiek ocenę, a jeśli już, to bardzo ostrożnie. Podejrzewam, że takie samo odczucie będę miała w przeddzień przyjazdu teściów 😀 😀 bo to również bardzo ważni dla mnie ludzie. Moja mama nie miała pojęcia o przyjeździe Ewesi, to miała być niespodzianka, która zresztą udała się jak mało która. Kilka godzin przed odebraniem naszego gościa z dworca, umówiliśmy się z moim tatą, że wpadnie do nas pod pretekstem wypicia kawy. Inna rzecz, że trzeba było naprawdę kombinować, kiedy rozpoczęły się telefony od zaniepokojonej mamy, gdzież ten ojciec się podziewa tak długo, kiedy wraca do domu, bo jest bardzo ślisko i żeby broń Boże nie wypił u was ani kieliszka, bo przecież wiesz jakie ma słabe nogi. Ciekawe, co pomyśleli sobie ludzie na przystanku autobusowym, kiedy odebrawszy pierwszy telefon powiedziałam, że poszliśmy z tatą do śmietnika. Dlaczego razem? No, bo chciałam się przejść i przecież ma słabe nogi, więc trzymaliśmy się wzajemnie. Nie wiem dlaczego mama nie wyczuła żadnego mataczenia w tym, że chciałam się przejść 20 metrów w tę i z powrotem, ale może to i dobrze, bo inaczej niespodzianka następnego dnia by się nie udała. 😀 Co jak co, ale tego dnia było w całym mieście cholernie ślisko i o najmniejszy wypadek nietrudno, a tacie taki zdarzył się przed domem, więc poniekąt to zaniepokojenie mamy wydzwaniającej co i rusz rozumiałam. Rekompensatą tych wszystkich niepokojów była radość mojego taty, zaraz po odebraniu Ewesi z pociągu. Przez te wszystkie wspólne wyjazdy na festiwale traktuje ją myślę na równi ze swoimi córkami i był naprawdę szczęśliwy, że nas odwiedziła.

W nowym roku, w tym domu zaczęły panować unowocześnione zasady wspólnego gospodarowania i pan domu zaczął na poważnie realizować swoje postanowienia noworoczne. Dzięki temu najprawdopodobniej wyrobiliśmy się ze wszystkim tym, co było do zrobienia na przyjazd naszego gościa, czyli, punktem najważniejszym jakim jest…Gorący obiad dla wątłej kobitki po oziębłej podróży. Jak wiadomo, w tym domu póki co żyje się bezzupnie, robi się proste, smaczne, ale mięsne rzeczy, co planuje się powoli zmieniać. Jednak pan domu stanął na wysokości zadania i przyrządził wspaniały makaron z kurczakiem w sosie słodkokwaśnym, a do talerza każdy dostał po solidnej porcji parmezanu. Soro nie musiałam zajmować się obiadem, zajęłam się kompleksowym sprzątaniem rezydencji i paroma innymi rzeczami. Co ciekawe, pierwszy w pełni samodzielnie zrobiony obiadek, prosty jak drut, ale przekonał przyszłego pana młodego do częstrzego stania przy garach z miłą chęcią zresztą. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów udało się tak wycyzelować z obiadem, żeby nie zostało nic na drugi dzień i zrobić go w sam raz dla trzech osób. Ach, ta wprawna męska ręka, ja tam nadal muszę ćwiczyć 😀 😀

Ewesia, to jednak jest Ewesia. Ona się nie boi, nie czai i wali z grubej rury. Chociaż sądziłam, że nowe miejsce z początku trochę ją onieśmieli i będzie się krępowała zapoznać się z mieszkaniem, z obyczajami…Skądże, ona narzuciła swoje! I to lubię!😂😂😂
– No i co, smakuje ci ten obiad?
– No peewnie! Pyszniutki! O takim marzyłam, bo w tym pociągu zimno jak nie wiem, a uwas tak cieplutko. Jeeezu, głupio mi, że mnie tak obsługujesz. Pokaż mi tu zaraz wszystko, pozmywam gary, naucz mnie tego ekspresu, przecież musimy tu wspólnie się dzielić robotą przez tydzień.
Nauczona ostatnimi złymi doświadczeniami co do takich słów, powiem wam, że w przypadku mojej Ewesi nawet się nie zawahałam, bo ona taka już po prostu jest. Dla swojego komfortu lubi obsłużyć się sama, lubi wszelkie prace domowe, bo tak jak ja wychodzi z założenia, że wspólne robienie posiłków, czy czegokolwiek jest przyjemne, miło płynie czas, czas nie goni nas i tak dalej. Chyba do dzisiaj ma depresję, że nie zdążyła popracować z naszymi odkurzaczami, ale za to planuje zakupić sobie Pawełka, bo nasz bardzo jej się spodobał i pierwsza ich współpraca udała się bez strachu i bez zarzutu. Jednymi ze smaczniejszych rzeczy, które przyrządziłyśmy przez tydzień to na pewno blok czekoladowy obiecany Aleksowi i pyszna sałatka z kurczakiem. Co do tych dwóch rzeczy, naprawdę okazuje się, że kobiety to chyba robią zawsze nawyrost tego jedzenia, bo mało brakowało, a sałatka do końca nie zostałaby zjedzona, a jeśli chodzi o blok czekoladowy, to sama nie wiem czy więcej było w nim masy, czy herbatników, które łamała Ewesia 😀 :DD

Rodzice z powodu przyjazdu Ewesi zaprosili nas nawet na taką małą posiadówkę z noclegiem, pysznym jedzonkiem i kielonkiem. Powrót do domu nie wchodził w grę, ponieważ jak wiadomo, po alkoholu nie można prowadzić. Ja prowadziłam Ewesię i białą laskę przed sobą…Chociaż ja już tak do końca to nie wiem, czy to ja prowadzę laskę, czy ona mnie…W każdym razie, no wolałabym nie ryzykować, że wpadnę w ręce policji podczas prowadzenia, albo prowadzenia się z dwoma laskami jednocześnie, kiedy już za jedną coś niezłego mogliby mi wlepić.🤣 oczywiście wiadomo, że Ewesia swojej laski podczas wspólnych wyjść też korzystała, a dopisuję na wypadek, gdyby to nie było jednak oczywiste. 😀 Właściwie nie mam pojęcia, nie pamiętam jak to się stało, jak do tego doszło, bo nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy. Coś tam się słyszało, albo i nie, dlaczego przez większość tygodnia, kiedy tylko nadarzała się sposobność spokojniejszej chwili, słuchaliśmy podcastów z cyklu – Czarna seria. Nie, no to jest chyba jakiś masochizm, żeby zamiast się bawić, karnawał jest, muzykę na fula, a siedzi takich trzech niewidomych i słucha o katastrofie w lesie kabackim, o katastrofie pod Szczekocinami, o katastrofie samolotu, w którym zginęła Anna Jantar, o wielkiej powodzi w roku 97, o katastrofie promu Jan Heweliusz, wybuchu gazu w Gdańsku. A co następuje potem?
– Idziesz do łazienki?
– Niee, bo się boję.
– Ja też.
– A pójdziesz ze mną na balkon zapalić?
– Taaa.
– Nigdy nie polecę żadnym samolotem! Nigdy.
– Ja też!
Następnie przeżywanie, rozmyślanie ostatnich słów pilota przed katastrofą w lesie kabackim, przeżywanie wszystkich wysłuchanych katastrof i wszystko przelatuje w głowie fragmentami. Następnie durnowate sny, że boję się wejść do pociągu i jadę tylko na schodkach trzymając się rurki przy wejściu, a konduktorem jest pan od PO z liceum i płacząc proszę go, żeby mi pomógł wejść, żeby mnie tak nie zostawiał, nie chcę wypaść. Na szczęście w miarę szybko mi to przeszło i i tak będę to miło wspominać, a dzisiaj już z przyjemnością, ciężko to tak nazwać, ale ciekawością wysłuchaliśmy kolejnego podcastu o katastrofie samolotu w Mirosławcu i katastrofie autobusu w Gdańsk Kokoszki.

Ostatnią sobotę przed jej poniedziałkowym odjazdem spędziłyśmy na iście karnawałowej zabawie, chociaż bawiłyśmy się tylko we dwie, a Aleksik wybrał mecze i zapewne ciężko znosił nasze śpiewy i głośne rozmowy w miarę upływu godzin tej zabawy oraz upływu zawartości procentów, ale chyba jakoś dał radę, prawda? Kochanie? 😀 sam postanowił być trzeźwy jak świnia i odkąd jesteśmy razem, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek do utrzymania tego postanowienia doszło hahahaha. Nie pamiętam kiedy było mi tak smutno po powrocie do domu, który goście już opóścili, a zazwyczaj ten stan również mocno celebruję zwłaszcza, jeśli tydzień upłynie mi tak szybko i tak przyjemnie, to ciężko się rozstać. W zasadzie w przypadkach poprzednich naszych gości bywało tak, że i my wyjeżdżaliśmy równo z nimi, więc chyba nie było czasu na roztkliwianie się, tylko trzeba było się zająć pakowaniem itd. Więc i w tym wypadku zabrałam się ostro za zakupy, robotę i jakoś poszło. Ewesia zostawiła u nas zapalniczkę, a podobno jak się coś zostawi u kogoś, to jeszcze się tam wróci, więc nie mam wątpliwości haha.

W środę zrobiłam sobie badania okresowe z racji, że ostatnie robiłam, hohohooo, w lliceum, bo były wymagane. Ja jestem raczej z tych, co to do lekarza nie chodzą, jak nic się nie psuje, nie puka, nie stuka, no i w zasadzie okazało się to dobre w tym przypadku, bo wszystko, oprócz jak zwykle, jak całe moje życie, poziomu witaminy d3 w organizmie opiewającego na 29 jest jak najbardziej w porządku. Dość intensywny był ten tydzień, zakupowy, oj, ciężki zakupowy, także jaskra daje mi się od wczoraj we znaki, muszę trochę z wysiłkiem zbastować i odpocząć. Udało nam się też po raz pierwszy skorzystać z piekarnika w domu, co prawda upiekliśmy tylko pizzę mrożoną, ale pierwsza próba się powiodła, a w tym tygodniu mamy zamiar zrobić schab pod pierzynką i możliwe, że canneloni, żeby się do tego piekarnika jeszcze bardziej przekonać. Wszystko to, już mam nadzieję uda mi się nagrać i w kolejnym tygodniu zamieścić wpis głosowy. Wczoraj mieliśmy znamienitych gości z Gdańska i cudownie spędziliśmy czas. No, może tym razem ja postanowiłam być trzeźwa jak pień, pomimo wypicia całkiem sporej ilości i ochmistrza ciężko było doleczyć dzisiejszego poranka, żeby poszedł na niedzielny obiad. 😀 przy okazji wczorajszej wizyty, dostałam naprawdę fajne szklane, okrągłe pojemniki na żywność, jest ich dokładnie pięć, od maleńkiego aż po taki dość pokaźny, mają plastikowe pokrywki. Super prezent! Oprócz tego dostaliśmy swojskie ogórki i grzybki w occie! Uwielbiam! Możliwe, że będzie okazja do spróbowania tych pyszności, przy okazji przyjazdu mojego brata z pracy w Niemczech w przyszły weekend. Tymczasem trzymajcie się i do następnego, owocniejszego wpisiku..

Kategorie
Wpisy tekstowe

Nominacja od Julitki. Dziesięć rzeczy, bez których nie mogę się obejść.

Dzień dobry 😛

Przychodzę dzisiaj z wpisem dotyczącym jednej z dwóch nominacji zadanych mi przez Julitkę. Nie będę ukrywać, że nigdy nie lubiłam odrabiać zadań domowych, jeśli mi jakieś nie leżały to szczególnie i nawet nie siliłam się, żeby zadać sobie chociaż trochę trudu i polecieć po najniższej linii oporu. Miałam to szczęście, że jakoś zawsze się wymykałam spod nauczycielskiego bata i nigdy, przynajmniej z tego co pamiętam, nie wylało się, że zadanie zostało nie odrobione. Tak więc z tego miejsca dziękuję opatrznemu losowi i podziwiam tych, którzy cierpliwie, sumiennie odrabiali to, nad czym mnie się nie chciało nawet przysiąść. Inaczej rzecz się miała, kiedy jakieś zadanie mnie zaabsorbowało, sprawiło, że chciało mi się nad tym przysiąść, wykrzesać z siebie sporo energii i kreatywności 😛 myślę, że to wiadoma sprawa, że w powyżej napisanym tekście nie jestem jedyna. Do czego zmierzam, a no, dokładnie tak samo przekłada się to do obu tych nominacji 😀 obie są bardzo, bardzo fajne, ale free style to nie moja działka. W moim mózgu chyba nie istnieje coś takiego jak paplanie na zawołanie, jeszcze żeby to miało sens, jakikolwiek, tak jak winno być chyba w przypadku takiego free style. Co innego druga nominacja, tutaj wiele kombinacji nie trzeba.😃

Dziesięć rzeczy, bez których nie mogłabym się obejść? Odpowiedzi na to pytanie są trudne i łatwe za razem. Trudne dlatego, że nie umiem chyba sklasyfikować ich w piramidzie potrzeb, znaczy, co pierwsze, a co ostatnie, ale ok…Próbuję.

#1. Mój osobisty jasiek. Historia mojego jasieczka opiewa na lata sięgające mojego urodzenia. Waćpan jest ze mną od samego początku, został zakupiony przez moją mamę i od tamtej pory się nie rozstajemy. Jasiek z ptasim pierzem. Jedyne co było w nim zmieniane, to jakiś czas temu przesypane pióra do innej podusi, bo stara uległa już z racji wieku przetarciu w wielu miejscach. Sprawa z jaśkiem jest o tyle zaawansowana, że gdziekolwiek poza domem jestem, on musi być ze mną, ponieważ bez niego nie ma mowy o spaniu. Wszystkie inne jaśki ze sztucznym wypełnieniem będą mi za miękkie, za twarde, nie takie…Coś, jak księżniczka na ziarnku grochu ze mnie, 😀 dodatkowo, nie znoszę, kiedy ktokolwiek, oprócz mnie, kładzie na nim głowę. Nawet mój kochany narzeczony ma bezwzględny zakaz robienia tego i to wcale nie jest zbrodniczy akt braku miłości, czy chęci dzielenia się – co moje to i twoje. Po prostu każdy ma prawo mieć swoją świętość. Dla mnie jest to mój jasiek. Dwa razy w tygodniu dokładnie wytrzepywany, zmieniana poszeweczka, traktuję go po królewsku, jak członka rodziny.
#2. Krzesło do komputera. Posiadaczką takiego krzesła stałam się dopiero w roku 2019, bo dopiero w tym roku, mieszkając jeszcze w domu rodzinnym, stałam się również, po raz pierwszy w życiu posiadaczką swojego pokoju, więc mogłam kupić wreszcie obrotowe krzesło do komputera. Niekoniecznie zależało mi na wygodzie pracy przed komputerem, bo przecież to jeden z warunków, o ile nie główny warunek, który się powinno brać pod uwagę przy wyborze takiego krzesła. Odpowiednio wyprofilowane oparcie pod głowę, kark, podłokietniki, poduszka w trosce o lędźwie i taaakie tam…Wiecie. Trochę się tych krzeseł w sklepie naoglądałam i o nich nasłuchałam, ale postawiłam na całkiem zwyczajny, ale z miękkim siedziskiem, ponieważ moja potrzeba dotycząca tego krzesła była zgoła inna. Niezdrowa, nienormalna i nie wiem jaka, ale, co mi tam. Ja uwielbiam się na nim, najzwyczajniej w życiu, kręcić w kółko. Ot, kaprys jednego z blindyzmów, których już wiele nie mam, tak myślę. Nie wiem, dlaczego to uwielbiam, być może to zastępstwo odpowiednio dużej dawki aktywności fizycznej, której bardzo pragnę w większej ilości, niż zazwyczaj mogę sobie ofiarować. Kręcenie się w kółko na moim ukochanym fotelu mnie uspokaja, towarzyszy mi we wszelakich rozmowach, przy słuchaniu muzyki, pomaga skupić się kiedy muszę rozwiązać jakiś problem. Gdybym mogła mieć w domu huśtawkę, pewnie fotel nie byłby mi już tak niezbędny, o ile w ogóle.
#3. Kawa. Kawuszka, zawsze, musi, być! Gdziekolwiek jestem, nie wyobrażam sobie, żeby nie zacząć dnia od kawy. Nie jestem w tym sama na świecie, więc to nic nienormalnego, ani unikatowego. Niekoniecznie piję ją po to, żeby mnie rozbudziła, bo to akurat bardzo rzadko potrzebna rzecz, piję kawę, bo uwielbiam jej smak. Uwielbiam, gdy jest wręcz wrząca i parzy mnie przyjemnie w język. Wspaniałe uczucie, kiedy roztacza swoje ciepło po przełyku, gardle, wnętrznościach. Kocham zapach kawy, kocham smak kawy. To wszystko w połączeniu kojarzy mi się zawsze z czymś dobrym, z bezpieczeństwem, z czymś co zapamiętałam chyba z dzieciństwa jako coś dobrego. Nie pamiętam momentu, w którym zaczęłam tak bardzo lubić kawę, ale bardzo się cieszę, że tak się stało. Kawę lubię w każdej postaci. W naszym domu piję ją tylko z ekspresu, ale jeśli jestem gdzieś, gdzie mają tylko sypaną, rozpuszczalną czy inną, wypiję każdą. Co ciekawe, słodkości o smaku kawowym już mi nie podchodzą i kosmetyki też nie.
#4. Elektroniczny papieros. Rzecz bardzo niezdrowa, bardzo uzależniająca, a jednak. Malutki, elektroniczny wiesio, to się sprawdziło, co do rączki, to do buzi.😂😂😂😂😂 chociaż uważam, że u mnie uzależnienie chyba jeszcze nie jest w stopniu mega zaawansowania, mimo ponad dwóch lat styczności z nikotyną. Dwa lata, dopiero, albo aż 😀 ale działa to mniej więcej tak, że po kawusi obowiązkowo dymek, po całodziennym sprzątanku dymek, czasem po jedzeniu dymek i przed spaniem dymek. Dymek w rozumieniu moim…No…Około trzy, cztery buszki. 😛 póki jest, działa, nie brakuje olejku, potrafię nie palić nawet cały dzień, dopiero wieczorem wyjdę na balkon, ale jak coś by się z nim stało, to automatycznie działa to na moją świadomość, czy tam…Podświadomość i atakują mnie objawy dla typowego zespołu odstawiennego charakterystycznego dla palaczy.
#5. Słuchawki i klawiatura na bluetooth. Nie znoszę kabli, dlatego współpracuję z nimi jak muszę, czyli od czasu do czasu z applowskimi słuchawkami na kabelku, bo te małe słuchaweczki na bluetooth, w dodatku dokanałowe do mnie nie przemawiają. Chyba nie jestem stworzona do słuchawek dokanałowych, raz, że mi wypadają, dwa, że i bez nich w jakichkolwiek innych słuchawkach nie mogłabym się poruszać idąc na przykład przez miasto, nawet znaną trasą. Zdarza się, że robiąc coś w domu w słuchawkach na uszach wejdę w ścianę 😀 ale zasada jest taka, żeby mobilność w robocie w domu mogła być, no i podczas wyżej wymienionego kręcenia się na ukochanym fotelu, klawiatura i słuchawki na bluetooth muszą być. Słuchawki koniecznie z jak najbardziej wytrzymałą baterią, moje obecne wytrzymują na jednym ładowaniu ze dwa tygodnie, może trochę więcej, w zależności od tego jak długo je eksploatuję i czy pamiętam o ich wyłączaniu, czy pozostawiam je na noc w trybie czuwania, zapominając też przy tym wyłączyć kompika. 😀
#6. Moje odkurzacze pionowe. Wczoraj zostałam nazwana Monalizą czystości. Oczywiście przez mojego narzeczonego. Stwierdził, że blatów i sprzętów, które wchodzą w skład naszego aneksu kuchennego, żal dotykać, kiedy skończę je sprzątać. Inna rzecz, że w 95% części życia tutaj, muszę to robić przynajmniej 3 razy dziennie, bo nie znoszę smug, okruszków walających się, najmniejszych drobinek na blatach, w zlewie i tak dalej. Pozostałe 5% kiedy tego nie robię, zazwyczaj wynika z moich niedyspozycji fizycznych, czy psychicznych, jak u każdego człowieka. Dokładnie to samo tyczy się odkurzania mieszkania. Michał często śmieje się, że mogłabym być testerką odkurzaczy pionowych, czy łatwo je zniszczyć, zajechać i tak dalej. Najchętniej odkurzałabym kilka razy dziennie, ale żeby nie popaść w jakieś natręctwo, czy też mizofobię, ograniczam się do odkurzania raz dziennie, albo raz na kilka dni, chociaż przychodzi mi to z niesamowitym trudem, kiedy nawet już po odkurzaniu wyczuję pod palcami jakieś drobiny, kruszyny. Robię to naprzemiennie dwoma naszymi odkurzaczami pionowymi i jutro, z satysfakcją, z energią, z werwą, znowu to zrobię. 😛
#7. Ulubione seriale. Bez względu na wszystko, na to gdzie jestem, no, może nie z kim jestem, bo jeśli towarzystwo chętnie się integruję, to odkładam seriale na czas, kiedy będę we własnym zaciszu, ale tak, seriale koniecznie. Zazwyczaj pod koniec tygodnia, przedpremierowo muszą być obejrzane: Na sygnale, na dobre i na złe i leśniczówka. A podczas jedzenia posiłków z Michasiem oglądamy stare m jak miłość, kto wie, może kiedyś dojdziemy do momentu, gdzie będziemy oglądać na bieżąco. Seriale to lubię kolekcjonować i mam na swoim dysku kilka fajnych, przepastnych kolekcji, a kolekcjonować seriale lubię nie tylko ja, prawda? @Celtic1002 😀
#8. Kolorino, telefon i komputer. Celowo te trzy rzeczy wolałam zamieścić w jednym punkcie, ponieważ uznałam, że nie ma sensu rozbijać ich na 3, które pozostały mi do końca. Nie chciałam po prostu w tym przypadku pójść na łatwiznę i szybko się wykpić. Tak, proszę to docenić, 😀 :D. Kolorino od niedawna zamieszkało z nami w domu, a właściwie na pralce i nie sądziliśmy, że będzie aż tak przydatne. Niekoniecznie do tego, żeby się dowiedzieć, jak jesteśmy dzisiaj ubrani, chociaż po ostatnim wyskoku Michała do śmietnika w różowych dresach należących do mnie, o czym dowiedział się przypadkowo, bo akurat moja siostra wpadła z wizytą do nas, będzie trzeba swój codzienny ubiór monitorować, żeby nie było podejrzeń o jakieś gender.😂😂😂 my używamy kolorino tylko do pomocy sortowania prania i czasami, żeby upewnić się, czy ktoś nie zostawił zapalonego światła. Jeśli chodzi o telefon, no to u mnie w zasadzie jak u każdego, najczęściej służy do przeglądania komunikatorów, odpowiadania innym użytkownikom tych samych komunikatorów, ot, żeby zająć ręce. Czasami do używania aplikacji glovo, częściej do użytku aplikacji z serii seeing assistant home, move, czy seeing A I i wielu innych. Podobnie jak w przypadku komputera, chociaż w czasach, gdzie w telefonie można mieć dzisiaj wszystko to, co na komputerze, bez niego chyba jednak dałabym radę się obejść. 😛
#9. Książki i chwila samotności. Bywają okresy, że książki łykam jak pelikan, z niewielką tylko przerwą na seriale, jak było wyżej napisane. Działa to zazwyczaj bardzo schematycznie, to znaczy, jeśli zachwyci mnie thriller jakiegoś autora, zaraz muszę połknąć resztę jego twórczości, jeśli ją posiada. Tak było w przypadku Laili Shukri, Marcina Margielewskiego i Tanyi Valko. Jednakże wszyscy ci autorzy w swoich książkach poruszają tą samą tematykę, czyli kulturę krajów bliskiego wschodu, więc kiedy odczuwam, że mózg już nie nadąża, przestaje zapamiętywać, skupiać się, zaczynam się nudzić, przechodzę w fazę książkowego rozluźnienia i rozpoczynam jakiś krótki cykl książek obyczajowych po to, by zaraz potem wciągnąć się właśnie w kilka, lub kilkanaście porywających thrillerów pod rząd. Jeśli mam na to ochotę, czytam przez cały czas, podczas robienia obiadu, podczas sprzątania i tak dalej, ale zazwyczaj wybieram taki czas, żeby stało się to tylko chwilą dla mnie, gdzie nie ma mnie dla nikogo i mogę skupić się tylko na słuchaniu książki. Natomiast jeśli chodzi o chwile samotności, takiej typowej, bez nikogo, to raz na jakiś czas też jej potrzebuję. Z reguły jestem bardzo towarzyska i w życiu bardziej brakuje mi ludzi, niż doskwiera mi ich nadmiar, ale mam też takie coś, że lubię się gdzieś zamknąć, posiedzieć sobie w ciszy, albo posłuchać muzyki nie będąc widziana, słyszana przez nikogo. W kawalerce ciężko mi coś takiego osiągnąć i myślę, że Michał też ma takie potrzeby, bo mamy różne pasje, chociaż staramy się sobie nie przeszkadzać, nie wchodzić sobie z nimi drogę, zapewne błogosławionym będzie moment, kiedy nabędziemy mieszkanie dwupokojowe, żeby każdy taką chwilę samotności dla siebie wygospodarował.
#10. Muszki! Muszki! Muszki! Zastanawiacie się, jakie muszki, co? Hahaha, dziesiąta rzecz, bez której musiałam obchodzić się całe życie została tak nazwana przeze mnie i przez Michała, bo w zasadzie nie wiem, jakby ją inaczej nazwać i w sumie to nie wiem, czy nie przenieść by jej wyżej, bo chyba traktuję ją już na równi z jaśkiem :D. Muszki, moi drodzy, to inaczej głaskanie mnie, po plecach, po szyi opuszkami palców, ale tak delikatnie, jakby chodziła po mnie mucha. 😀 😀 :D. Nic bardziej, niż to, nie pomaga mi zasnąć, nie relaksuje i nie odstresowuje mnie. Podejrzewam, że gdyby ktoś zaproponował mi, że będę tak leżała przez cały tydzień i muszki będą chodzić po moim ciele, to by mi się nie znudziło, gorzej z moimi receptorami nerwowymi. 😀 a jeszcze gorzej, że to muszą być muszki tylko w wykonaniu Aleksa.

Nominacje.
Uff, udało się. Udało się sklasyfikować, zapisać, więc trzeba nominować. Na myśl przychodzą mi dwie osoby. @Celtic1002, @Marolk. Czekamy.😃😃😃

EltenLink