Witamy się po niedzielnej przerwie!
Nowy rok, a więc niedziela pierwsza. Pierwsza, w której można spróbować coś napisać. Nie ma co szaleć na samym początku, pierwsza niedziela po nowym roku będzie do poczytania, jak taki typowy tygodnik.
Muszę się wam pochwalić, że zaczęłam nawet robić nagrania, które jak sobie postanowiłam, będę dodawać ku urozmaiceniu każdej niedzieli, a możliwe, że jeśli wprawię się w długofalowym mówieniu tego, co zamieszczam we wpisach tekstowych, to istnieje szansa, że niedziele przejdą całkowicie na wpisy głosowe. Myślę, że o ile to mi wypali, to będzie całkiem przyjemna odmiana, nawet mamy z Aleksikiem pomysł jak to zrobić, żeby było nasze, fajne i zabawne jednocześnie. No i co za tym idzie, Aleks będzie mógł się ćwiczyć w swoim zawodzie realizatora dźwięku. 😛 Na początku zeszłego tygodnia udało mi się zrobić w miarę pożądane nagrywki, jednak jest ich zdecydowanie za mało, żeby je pokazać i upublicznić, a żeby było ich więcej i opłacało się cokolwiek wrzucić, najpierw trzeba pamiętać o tym, żeby nagrywać to, o czym się zazwyczaj pisze. Nie jest to proste zwłaszcza, że przy okazji pisania ostatnich niedziel czy innych wpisów, wiele rzeczy, które bym chciała zamieścić zwyczajnie mi się zapomina. Chyba trzeba zacząć się wspomagać lecytyną i jeść mniej masła hahaha. Dzisiaj jednak zaczęłam z wysokiego c i udało mi się zrobić fajną nagrywkę podczas pieszej podróży na niedzielny obiad. Nie sądziłam, że jest to w ogóle możliwe, ponieważ wydawało mi się wprost niewykonalnym przemierzać nawet najbardziej znaną trasę z białą laską, w dodatku w czapce na głowie i przy całkiem sporej gołoleci, jaka panuje
dzisiaj, na przykład z jedną słuchawką w uchu, żeby to transmitować na teamtalku i biorąc pod uwagę mój znaczny ubytek słuchu. Okazuje się jednak, że jeśli nie mówimy o dodatkowym zagłuszaczu w postaci słuchawki, to jest to całkiem do zrobienia, pod warunkiem, że telefon trzyma się w jednej ręce przed sobą. 😀 inna rzecz, że to zapewne dziwnie wygląda, jak sobie tuptam i gadam do tego telefonu, chociaż w tych czasach to…Są na świecie rzeczy, które się fizjologom nie śniły, więc ten. 😀
Dwa tygodnie temu w poniedziałek przyjechała do nas Ewesia. Sama już nie wiem jak nazywa się jej konto tutaj, growita, czy może growita88? 😀 no nieważne, ale…Ewelina, pieszczotliwie nazywana przez moją mamę Ewesią, a że wszystkim się spodobało, to się przyjęło. Z Eweliną znamy się bodajże od 2011 roku, a może nawet i od 2010, tego nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, bo pamięć szwankuje nie tylko u mnie, a także nie tylko od dziś.😃Sporo mamy za sobą spotkań, wspólnie spędzonego i wyśpiewanego czasu na festiwalach. Mnóstwo dobrych i złych chwil w naszej relacji, które jak po latach się okazuje, mają na nią tylko jak najbardziej pozytywny wpływ. Ostatni raz w Malborku Ewesia była w roku 2019, jak dobrze pamiętam hahaha, a więc kiedy okazało się, że jest opcja, żeby po raz pierwszy przyjechała na nasze wynajmowane włości, bardzo się ucieszyłam, ale i też chciałam, żeby wizyta i wspólnie spędzony czas były dla niej miłym wspomnieniem. Nasza relacja z racji swojego wieku, wzajemnej zażyłości i przejść jest dla mnie naprawdę ważna, więc może dlatego chciałam, żeby wszystko było idealne, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Mam tak zawsze, kiedy ktoś do nas przyjeżdża, ale w tym wypadku jakoś szczególnie mi na tym zależało. No wiecie, dużo można mieć przyjaciół, ale takich naj naj naj…To raczej nie. Oczywiście miałam tą świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak, no to i tak nic nie szkodzi, bo ona zawsze jest daleka od tego, żeby stawiać jakąkolwiek ocenę, a jeśli już, to bardzo ostrożnie. Podejrzewam, że takie samo odczucie będę miała w przeddzień przyjazdu teściów 😀 😀 bo to również bardzo ważni dla mnie ludzie. Moja mama nie miała pojęcia o przyjeździe Ewesi, to miała być niespodzianka, która zresztą udała się jak mało która. Kilka godzin przed odebraniem naszego gościa z dworca, umówiliśmy się z moim tatą, że wpadnie do nas pod pretekstem wypicia kawy. Inna rzecz, że trzeba było naprawdę kombinować, kiedy rozpoczęły się telefony od zaniepokojonej mamy, gdzież ten ojciec się podziewa tak długo, kiedy wraca do domu, bo jest bardzo ślisko i żeby broń Boże nie wypił u was ani kieliszka, bo przecież wiesz jakie ma słabe nogi. Ciekawe, co pomyśleli sobie ludzie na przystanku autobusowym, kiedy odebrawszy pierwszy telefon powiedziałam, że poszliśmy z tatą do śmietnika. Dlaczego razem? No, bo chciałam się przejść i przecież ma słabe nogi, więc trzymaliśmy się wzajemnie. Nie wiem dlaczego mama nie wyczuła żadnego mataczenia w tym, że chciałam się przejść 20 metrów w tę i z powrotem, ale może to i dobrze, bo inaczej niespodzianka następnego dnia by się nie udała. 😀 Co jak co, ale tego dnia było w całym mieście cholernie ślisko i o najmniejszy wypadek nietrudno, a tacie taki zdarzył się przed domem, więc poniekąt to zaniepokojenie mamy wydzwaniającej co i rusz rozumiałam. Rekompensatą tych wszystkich niepokojów była radość mojego taty, zaraz po odebraniu Ewesi z pociągu. Przez te wszystkie wspólne wyjazdy na festiwale traktuje ją myślę na równi ze swoimi córkami i był naprawdę szczęśliwy, że nas odwiedziła.
W nowym roku, w tym domu zaczęły panować unowocześnione zasady wspólnego gospodarowania i pan domu zaczął na poważnie realizować swoje postanowienia noworoczne. Dzięki temu najprawdopodobniej wyrobiliśmy się ze wszystkim tym, co było do zrobienia na przyjazd naszego gościa, czyli, punktem najważniejszym jakim jest…Gorący obiad dla wątłej kobitki po oziębłej podróży. Jak wiadomo, w tym domu póki co żyje się bezzupnie, robi się proste, smaczne, ale mięsne rzeczy, co planuje się powoli zmieniać. Jednak pan domu stanął na wysokości zadania i przyrządził wspaniały makaron z kurczakiem w sosie słodkokwaśnym, a do talerza każdy dostał po solidnej porcji parmezanu. Soro nie musiałam zajmować się obiadem, zajęłam się kompleksowym sprzątaniem rezydencji i paroma innymi rzeczami. Co ciekawe, pierwszy w pełni samodzielnie zrobiony obiadek, prosty jak drut, ale przekonał przyszłego pana młodego do częstrzego stania przy garach z miłą chęcią zresztą. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów udało się tak wycyzelować z obiadem, żeby nie zostało nic na drugi dzień i zrobić go w sam raz dla trzech osób. Ach, ta wprawna męska ręka, ja tam nadal muszę ćwiczyć 😀 😀
Ewesia, to jednak jest Ewesia. Ona się nie boi, nie czai i wali z grubej rury. Chociaż sądziłam, że nowe miejsce z początku trochę ją onieśmieli i będzie się krępowała zapoznać się z mieszkaniem, z obyczajami…Skądże, ona narzuciła swoje! I to lubię!😂😂😂
– No i co, smakuje ci ten obiad?
– No peewnie! Pyszniutki! O takim marzyłam, bo w tym pociągu zimno jak nie wiem, a uwas tak cieplutko. Jeeezu, głupio mi, że mnie tak obsługujesz. Pokaż mi tu zaraz wszystko, pozmywam gary, naucz mnie tego ekspresu, przecież musimy tu wspólnie się dzielić robotą przez tydzień.
Nauczona ostatnimi złymi doświadczeniami co do takich słów, powiem wam, że w przypadku mojej Ewesi nawet się nie zawahałam, bo ona taka już po prostu jest. Dla swojego komfortu lubi obsłużyć się sama, lubi wszelkie prace domowe, bo tak jak ja wychodzi z założenia, że wspólne robienie posiłków, czy czegokolwiek jest przyjemne, miło płynie czas, czas nie goni nas i tak dalej. Chyba do dzisiaj ma depresję, że nie zdążyła popracować z naszymi odkurzaczami, ale za to planuje zakupić sobie Pawełka, bo nasz bardzo jej się spodobał i pierwsza ich współpraca udała się bez strachu i bez zarzutu. Jednymi ze smaczniejszych rzeczy, które przyrządziłyśmy przez tydzień to na pewno blok czekoladowy obiecany Aleksowi i pyszna sałatka z kurczakiem. Co do tych dwóch rzeczy, naprawdę okazuje się, że kobiety to chyba robią zawsze nawyrost tego jedzenia, bo mało brakowało, a sałatka do końca nie zostałaby zjedzona, a jeśli chodzi o blok czekoladowy, to sama nie wiem czy więcej było w nim masy, czy herbatników, które łamała Ewesia 😀 :DD
Rodzice z powodu przyjazdu Ewesi zaprosili nas nawet na taką małą posiadówkę z noclegiem, pysznym jedzonkiem i kielonkiem. Powrót do domu nie wchodził w grę, ponieważ jak wiadomo, po alkoholu nie można prowadzić. Ja prowadziłam Ewesię i białą laskę przed sobą…Chociaż ja już tak do końca to nie wiem, czy to ja prowadzę laskę, czy ona mnie…W każdym razie, no wolałabym nie ryzykować, że wpadnę w ręce policji podczas prowadzenia, albo prowadzenia się z dwoma laskami jednocześnie, kiedy już za jedną coś niezłego mogliby mi wlepić.🤣 oczywiście wiadomo, że Ewesia swojej laski podczas wspólnych wyjść też korzystała, a dopisuję na wypadek, gdyby to nie było jednak oczywiste. 😀 Właściwie nie mam pojęcia, nie pamiętam jak to się stało, jak do tego doszło, bo nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy. Coś tam się słyszało, albo i nie, dlaczego przez większość tygodnia, kiedy tylko nadarzała się sposobność spokojniejszej chwili, słuchaliśmy podcastów z cyklu – Czarna seria. Nie, no to jest chyba jakiś masochizm, żeby zamiast się bawić, karnawał jest, muzykę na fula, a siedzi takich trzech niewidomych i słucha o katastrofie w lesie kabackim, o katastrofie pod Szczekocinami, o katastrofie samolotu, w którym zginęła Anna Jantar, o wielkiej powodzi w roku 97, o katastrofie promu Jan Heweliusz, wybuchu gazu w Gdańsku. A co następuje potem?
– Idziesz do łazienki?
– Niee, bo się boję.
– Ja też.
– A pójdziesz ze mną na balkon zapalić?
– Taaa.
– Nigdy nie polecę żadnym samolotem! Nigdy.
– Ja też!
Następnie przeżywanie, rozmyślanie ostatnich słów pilota przed katastrofą w lesie kabackim, przeżywanie wszystkich wysłuchanych katastrof i wszystko przelatuje w głowie fragmentami. Następnie durnowate sny, że boję się wejść do pociągu i jadę tylko na schodkach trzymając się rurki przy wejściu, a konduktorem jest pan od PO z liceum i płacząc proszę go, żeby mi pomógł wejść, żeby mnie tak nie zostawiał, nie chcę wypaść. Na szczęście w miarę szybko mi to przeszło i i tak będę to miło wspominać, a dzisiaj już z przyjemnością, ciężko to tak nazwać, ale ciekawością wysłuchaliśmy kolejnego podcastu o katastrofie samolotu w Mirosławcu i katastrofie autobusu w Gdańsk Kokoszki.
Ostatnią sobotę przed jej poniedziałkowym odjazdem spędziłyśmy na iście karnawałowej zabawie, chociaż bawiłyśmy się tylko we dwie, a Aleksik wybrał mecze i zapewne ciężko znosił nasze śpiewy i głośne rozmowy w miarę upływu godzin tej zabawy oraz upływu zawartości procentów, ale chyba jakoś dał radę, prawda? Kochanie? 😀 sam postanowił być trzeźwy jak świnia i odkąd jesteśmy razem, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek do utrzymania tego postanowienia doszło hahahaha. Nie pamiętam kiedy było mi tak smutno po powrocie do domu, który goście już opóścili, a zazwyczaj ten stan również mocno celebruję zwłaszcza, jeśli tydzień upłynie mi tak szybko i tak przyjemnie, to ciężko się rozstać. W zasadzie w przypadkach poprzednich naszych gości bywało tak, że i my wyjeżdżaliśmy równo z nimi, więc chyba nie było czasu na roztkliwianie się, tylko trzeba było się zająć pakowaniem itd. Więc i w tym wypadku zabrałam się ostro za zakupy, robotę i jakoś poszło. Ewesia zostawiła u nas zapalniczkę, a podobno jak się coś zostawi u kogoś, to jeszcze się tam wróci, więc nie mam wątpliwości haha.
W środę zrobiłam sobie badania okresowe z racji, że ostatnie robiłam, hohohooo, w lliceum, bo były wymagane. Ja jestem raczej z tych, co to do lekarza nie chodzą, jak nic się nie psuje, nie puka, nie stuka, no i w zasadzie okazało się to dobre w tym przypadku, bo wszystko, oprócz jak zwykle, jak całe moje życie, poziomu witaminy d3 w organizmie opiewającego na 29 jest jak najbardziej w porządku. Dość intensywny był ten tydzień, zakupowy, oj, ciężki zakupowy, także jaskra daje mi się od wczoraj we znaki, muszę trochę z wysiłkiem zbastować i odpocząć. Udało nam się też po raz pierwszy skorzystać z piekarnika w domu, co prawda upiekliśmy tylko pizzę mrożoną, ale pierwsza próba się powiodła, a w tym tygodniu mamy zamiar zrobić schab pod pierzynką i możliwe, że canneloni, żeby się do tego piekarnika jeszcze bardziej przekonać. Wszystko to, już mam nadzieję uda mi się nagrać i w kolejnym tygodniu zamieścić wpis głosowy. Wczoraj mieliśmy znamienitych gości z Gdańska i cudownie spędziliśmy czas. No, może tym razem ja postanowiłam być trzeźwa jak pień, pomimo wypicia całkiem sporej ilości i ochmistrza ciężko było doleczyć dzisiejszego poranka, żeby poszedł na niedzielny obiad. 😀 przy okazji wczorajszej wizyty, dostałam naprawdę fajne szklane, okrągłe pojemniki na żywność, jest ich dokładnie pięć, od maleńkiego aż po taki dość pokaźny, mają plastikowe pokrywki. Super prezent! Oprócz tego dostaliśmy swojskie ogórki i grzybki w occie! Uwielbiam! Możliwe, że będzie okazja do spróbowania tych pyszności, przy okazji przyjazdu mojego brata z pracy w Niemczech w przyszły weekend. Tymczasem trzymajcie się i do następnego, owocniejszego wpisiku..