Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela dwudziesta pierwsza, dwudziesta druga i dwudziesta trzecia.

Witajcie po długiej przerwie.

Ostatnio obliczyliśmy, że od lutego, roku bieżącego, tylko samymi pociągami zrobiliśmy 20000 kilometrów. Podczas ostatniej podróży zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę miała wątpliwości, czy znajduje się w pendolino, czy może jednak w tlk. Pendolino:
– Halo? Dzień dobry, słyszymy się? Kłania się prezes Kowalski…Tak tak, właśnie jestem w drodze na to spotkanie i jadę pociągiem, więc może trochę przerywać, ale myślę, że przed tym spotkaniem powinniśmy omówić kilka ważnych kwestii i opracować kilka ważnych strategii, które pomogą nam w rozwoju firmy. – Aż człowiek sobie myśli wielokrotnie, kiedy jedzie i słyszy te rozmowy, co ja tu tak właściwie robię, pośród tylu ważnych rozmów telefonicznych, pośród dźwięków mordowania klawiatury laptopa z lewej, z prawej, trochę z przodu i jeszcze z tyłu.
Tlk:
– Przepraszam, czy można otworzyć okno? Nie, bo córcia mi tu śpi i ten hałas ją obudzi.
– Ej, widziałaś ten nowy filmik na tiktoku na relacji u Damiana? Hahaha, nie, wyślij mi go. Jeeezu, ale ona ma tapetę, ja bym w życiu nie wystawiła zdjęcia z tak zrobionym ryjem.
– No haloo! No jadę już, wyjdziesz po mnie? A co u tego lekarza wyszło? Ahaaa, no, tylko zawieź rodzicom ziemniaki, żeby nie lecieli kupować na targ i takie ciężkie siaty dźwigać… – To od razu jakoś lepiej brzmi, ja bynajmniej czuję się tak, swojsko, domowo 😀 tylko wtedy jest zdecydowanie głośniej, zdecydowanie dłużej, jeśli chodzi o podróż. No i w lato…Zdecydowanie goręcej, zdecydowanie nieprzyjemniej, więc z dwojga złego już lepiej jechać jako ten szaraczek wśród arystokracji rozprawiającej na temat psychologicznych i wszelakich innych aspektów ocieplenia globalnego, rozwoju firm i takich tam. 😛

Z newsów z pierwszej ręki, trzeba wam wiedzieć, że Zenobia wczoraj zginęła zabita klepką, czy łapką na muchy. Różnie na to mawiają 😀 biedna, tak się starała przywitać gości. Z radością powitała ich na wejściu, a potem pełna energii latała przy kuchence, kiedy smażyła się kiełbaska z cebulką, a jednak zginęła…A taka była ładna…Amerykańska. Dziwne było obudzić się z samego rana już z automatu, kiedy nie latała nad głową prosząc o jedzenie.😂 kochana Zenia, na zawsze zostanie w naszych wspomnieniach.

Minione dwa tygodnie strzeliły jak z procy. Przez tydzień pobytu dziewczyn udało nam się zrobić smaczne placki ziemniaczane, zapiekankę makaronową i chyba już nie pamiętam co jeszcze, acz niewiele tego było ;D i prawie w każdy wieczór udało nam się obejrzeć jakiś fajny film z ad oczywiście. Jednym z ciekawszych, który zapamiętałam, był na pewno plan lekcji, nie ma sensu, żebym wklejała recenzję, odsyłam was do internetu. Za to teściowa podczas pobytu u Aleksika rozpieszczała nas niemiłosiernie naszymi ulubionymi smakołykami kiedy tylko mogła. Wizyta u kardiologa zakończyła się pozytywnie, pan doktor kazał mi dbać o przyszłego mężusia i karmić go warzywami, żeby brzuszek zrzucał. No i zrzuca, nie powiem, zawziął się, skubany, no tylko te warzywa, cholera…Nie wiecie, czy są jakieś takie…W proszku? Jak zupka chińska? Ten osobnik…Raczej…Nie lubi takich specyfików jak surówki, sałatki, albo gotowane warzywka 😀 😀 :Dudało nam się też podczas minionych dni donieść dokumentację do urzędu miasta, w sprawie wniosku o mieszkanie, który latem złożyliśmy. Trzeba uzupełniać co trzy miesiące zaświadczenia o dochodach. O, a jak przy urzędzie miasta już jesteśmy, to ostatnio moja mama spotkała burmistrza, z którym wdała się w pasjonującą rozmowę na temat naszego miejsca zamieszkania i prosiła, żeby ktoś zajął się tym terenem, a dokładnie chodzi o nasze chaszcze i ten chodniczek pomiędzy nimi. Zadzwoniła do mnie taka uradowana, żeby mnie o tym poinformować, ale ja wcale się z tego, rzecz jasna, nie ucieszyłam. Niech sobie jest jakie chce, ten chodnik i te chaszcze, przecież docelowo nie zamierzamy tu zapuszczać korzeni, prawda? Jeśli już miała potrzebę coś u niego wskórać, to trzeba było zagadnąć na temat tego, że staramy się o mieszkanie, czy nie dałoby rady coś przyspieszyć. Co prawda nie sądzę, że coś dała nawet rozmowa o tym cholernym chodniku, czy tam dróżce między chaszczami, mimo że burmistrz obiecał, że dowie się do kogo należy teren i na wiosnę coś z tym zrobią.

Zima nadeszła wielkimi krokami, a z nią wyzwania dla niewprawionych, albo inaczej, dla ostro początkujących w samodzielności. Okazuje się, że w tak dużej ilości śniegu i lodu pod nim, w czapce na głowie, laska to służy raczej jako odśnieżacz, niż pomoc w terenie, czapka sprawia, bynajmniej w moim przypadku, a mam raczej spory niedosłuch, że…Nawet na znanej trasie jestem…No…Delikatnie mówiąc…W czarnej dupie. 😛 w konsekwencji ostatnio oboje z Michasiem zgubiliśmy się w drodze do śmietnika, na szczęście on nie stracił zimnej krwi i szybko się odnalazł, ja czekałam w umówionym miejscu jako punkt orientacyjny do drogi powrotnej. Strach pomyśleć, co będzie jak będziemy chcieli iść do naszej ukochanej piekarni, albo do spożywczego, osiedlowego sklepiku – U Ani. Na razie nie było takiej potrzeby, ale…W końcu nadejdzie. W prawdzie można u nas zamawiać zakupy i od czasu do czasu się z tego skorzysta, jednak zauważam coś, co chyba jest dobre, tak myślę. Jak zachłyśniesz się już tym, że możesz iść sam do śmietnika, do sklepu, do piekarni, od czasu do czasu do rodziców, te pół kilometra i nagle staje się to dla ciebie niemożliwe przez śnieg, który ujednolica wszystkie powierzchnie i wszelkie punkty orientacyjne w postaci krawężników, skrzywień w chodniku, w jednolitość, irytuje to potwornie, że jednak trzeba prosić o tą pomoc, tak ostentacyjnie, nie tak, delikatnie, bo się zgubisz przypadkiem, w zamyśleniu, czy jakkolwiek, tylko tak, bo tak, bo inaczej się nie da i już w tym momencie sypie tak, że chcąc wydostać się z domu na umówiony jutro obiad, ktoś będzie musiał tu jednak przyjść. Uchhhh, co zrobić. Na pewno próbować dalej, jakkolwiek zrobić coś samodzielnie w terenie, a co…Będą przygody, nie? No i przede wszystkim, jakoś to przetrwać i modlić się o rychłą odwilż i zacisnąć te zęby, kiedy będzie trzeba tego widzącego, to po prostu przyjąć to na klatę.

W ostatnim czasie przeczytałam też najnowszą książkę Laili shukri, ale wydaje mi się, że to chyba najgorsza ze wszystkich, które do tej pory czytałam. Za dużo opisów, za dużo przytaczanych artykułów, za wolno rozwijająca się akcja, za mało emocji, za bardzo przewidywalna w porównaniu do wszystkich innych. Udało mi się też przypadkowo trafić i samodzielnie obejrzeć z ad film pod tytułem – słoń, który porusza kwestie homoseksualnej pary. W sumie, całkiem fajny film i zresztą pierwszy, jaki oglądałam na temat męskiej pary i w dodatku polski.

Wczoraj na przykład, przypadkiem strąciłam cały flakon wody perfumowanej, stojącej w łazience, w szafeczce. Trach, na płytki iiiii w drobny mak. Godzina 21.50, po osuszeniu płytek, w naszym mieszkaniu na pewno, na 100% słychać było tylko zapieprzającego dreamiego i electroluksika, które ten drobny mak wsysały w swoje pojemniki. Palce jako tako bez urazów, do dzisiaj szkło znajdujemy w różnych dziwnych zakamarkach, no cóż, flakon poleciał z dużym rozmachem z wysokości 😀 Może i ogarnęłaby mnie depresja, gdyby kosztowała więcej, niż dwie dyszki, a tak…Ogarnęło mnie tylko przeświadczenie, że jednak muszę kupić na te perfumy coś stojącego na podłodze, jakieś plastikowe pudło, czy tam organizer, lepiej nie kusić więcej losu, jeśli chodzi o kolejne flakony i to już dużo droższych perfum. No, ale ta woda za dwie dyszki był z mojej ulubionej serii biedronkowej – be beauty care – all my loving. Mega! Zupełnie w mój gust zapachowy. Mam też jedną mgiełkę z tej firmy, której do tej pory nie miałam – Orange Flower Vanilla i wspaniale komponują się na ciele, wyżej wymieniona mgiełka i woda perfumowana. Mgiełka zapachem przypomina jeden z moich ulubionych perfum – Hugo boss boss orange, a woda perfumowana wyżej wymieniona mnie bardzo przypomina również jeden z moich ulubionych zapachów marki avon – Cherish, ten podstawowy, bo jest jeszcze wersja z zapachem zielonego ogórka, a pfffeeee. 😀

Niestety dzisiaj nie zamieszczę żadnych barwnych opisów, apropos gotowania w naszej kuchni, bo w tym tygodniu żyliśmy na różnych sproszkowanych, ewentualnie gotowych rzeczach, no i trzeba w to wliczyć jedzenie podrzucane z drugiego domu. Tak to jest:
1. – Za dużo nagotowałam tej zupy, ten nie chce, ta nie chce, no i kto to zje? – Wiadomo, my. 😀 W przyszłym tygodniu raczej ruszy się praca w kuchni, bo co tu robić w tą zimę śnieżną, jak wyjść za bardzo się nie da, albo nie trzeba. Wyjmować mięso z zamrażalnika, gotować, smażyć, piec, żeby następnie jeszcze przed wyjazdem na święta do teściów rozmrozić lodówkę, o, taki jest plan. Chociaż nie, wiecie co…Dzisiaj na ten przykład do schaboszczaków, były wrytki z normalnych ziemniaków. Obierane przeze mnie, bo to ostatnio moje ulubione zajęcie, jak pamiętacie, obieranie warzyw rzecz jasna. Była suróweczka z jabłka i marchwi, ze śmietaną i cukrem i tu trzeba pochwalić pana domu, zjadł i nie piszczał, że bleee, że pffeeee, że to dla królika, że mu to przez gardło nie przechodzi. Kurczaki, coś trzeba wykombinować, jakiś patent na te surówki, sałatki, skoro tak mi się spodobało obieranie, ale żebym nie tylko ja to jadła. 😀 o, wiem! Wiem! Mam! Muszę to zapisać, żeby mieć świadków na to, że jak się zgodzisz, ale w komentarzu, to to spełnię. Kochanie, jeśli chociaż dwa razy w tygodniu zjesz sałatkę, lub surówkę warzywną, którą własnoręcznie sporządzę, raz w miesiącu, przyrządzę ci jakiś słodki smakołyk. Na razie twój ulubieny to blok czekoladowy, no ale mogę spróbować się zmierzyć z pishingerem, albo ciastem marchewkowym, w końcu po coś mamy Henryka w szafie, żeby miksował. 😛 to jak będzie? Czekamy na komentarz. Zanim zaczniesz krzyczeć, to pamiętaj, pan doktor kazał, a ty chcesz chudnąć, o.😂
No to co. Kończymy ten niezbyt owocny wpis, zawierający wszystko i nic, głównie bezsensowne blablaniny Katarzyny, ale i tak życzę miłego czytania.

Ps: Zastanawiam się nad tym, czy nie zacząć robić nagrań głosowych podczas przygotowywanych dań w ciągu tygodnia, żeby to potem wrzucić, okrasić wpisiki nie tylko słowem piśmiennym, ale i mówionym.

15 odpowiedzi na “Niedziela dwudziesta pierwsza, dwudziesta druga i dwudziesta trzecia.”

ooo, proszę bardzo, burmistrz już się nami kompleksowo zajął. Ta maszyna odśnieżająca już robi robotę, zapewne na nasze jutrzejsze wyjście xd. Przecież jest godzina dwudziesta, no kto by to w niedzielę o tej porze tu jeździł, to musi być sprawka burmistrza, bo musiał zapamiętać, że akurat tu, w tym bloku mieszkają niewidomi. 😀 Tak by pomyślała moja mama hahah xd

A ja, po raz pierwszy nie narzekam na śnieg. Sama jestem tym faktem zaskoczona, ale może to wynika z faktu, że nie ma go dużo? Albo co.

Klapka, na muchy tylko klapka. (Prawie bym napisała za drugim razem klamka. :D)
Jak chodzi o warzywa, to są jeszcze owoce. A poza tym nic jeszcze nie pisałaś o robieniu zup. Nie lubicie czy jak? Wyjść powinna taka zupa bez problemu zawsze, bo to zupa, zupa na ogół wyjdzie jadalna, o ile jej jakoś spektakularnie nie spierniczysz. A jak nie wyjdzie, to dosyp Kucharka i też wyjdzie. 😀 Poza tym frytki nie muszą być zrobione z ziemniaków, burak i chyba marchew także również się na nie elegancko nadają, żeby już o batatach nie wspominać. 😉 I jeszcze mały protip, jeśli dodasz do smoothie, koktajlu i innych wypieków czy klusek szpinaku, to efekt zrobi się zielony, ale nic nie będzie w smaku czuć.
W kwestii czapki, wiem, że nie tylko mi dobrze się sprawdzają takie cieniutkie, nie wełniane, tylko materiałowe. Słychać przez taką co trzeba, a już potrafi grzać dobrze lub wystarczająco.
No może perfium poszedł, ale za to jak teraz Ci kibelek pachnie… 😛

Przklinam śnieg 😀 wczoraj nie byłem w stanie znaleźć przejścia przez ulicę… choć to ponoć przecież WWA i wcześniej było odśnieżane, ale… nie tym razem.

A, no i jeszcze warzywa na patelnię są. kroisz w kostkę jakieś miąsko typu kurzego cyca i podsmażasz z przyprawką taką i owaką, dosypujesz te warzywa z paczuchy, dosypujesz załączone przyprawy i mieszasz. Przez pierwsze parę minut proponuję to przykrywką przyryć, żeby się miały szanse wszystkie w miarę równomiernie rozmrozić, a potem to już tylko zamieszać od czasu do czasu od dna. DO tego 2 worasy ryżu czy kaszy jęczmiennej np. i obiadek jak się patrzy. ALe najlepiej nie patrzeć za długo, tylko jeść.

Jeśli chodzi o zupy, to faktycznie, nie przepadamy. Ja osobiście mało kiedy mam ochotę na jakąś zupę, ewentualnie zupę krem, to bym zjadła, a żeby coś spektakularnie spierniczyć to ja bywam w kuchni mistrzynią. 😀 a jak o owoce idzie, też muszę zacząć to wdrażać.

Ja też przypominam. Jest ich tyle rodzajów, że coś tam dla siebie pewnie znajdziecie. I jeszcze jedna, piękna, łatwa w przygotowaniu rzecz – leczo, leczo, proszem paniom. 😀

Leczo jak najbardziej. 🙂 Kiełbacha z cebulą podsmażona w ilościach dużo, do tego kabaczki, cukinia i bakłażan, też odpowiednio podsmażone, papryka (jeśli ktoś może), pieczarki (takoż) i koncentrat pomidorowy, względnie pomidory, jeśli ktoś ma na to ochotę lub środki. Dużo warzyw można w ten sposób przemycić podstępem. A jeśli ktoś serio nie ogarnia koncepcji, to dodać np. sos słodko-kwaśny, my dajemy z Łowicza, względnie tamtejszy chiński, i warzywa nikną w tle.
Są nawet gotowe mieszanki mrożonek na leczo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink