Dzień dobry, a jakże….W dodatku pogodny, prawda?😁
Proszę państwa, stało się coś niemożliwego. Coś nieprawdopodobnego do osiągnięcia w wieku 28 lat. Otóż, budzik zadzwonił dziś o 5.30 nad ranem po to, żeby zbudzić mnie, Michała i moją mamę na poranną mszę. No oczywiście, no tak, macie rację, przecież są późniejsze godziny, ale po co, przecież w życiu warto stawiaćsobie coraz to wyższe poprzeczki. 😛 nie sądziłam, że niewidomi to tak wspaniałe okazy i unikaty, moi drodzy, chociaż nie wiem, może powinni nam za to płacić, że można nas podziwiać nie tylko w specjalnych muzeach i miejscach tego typu podobnych, ale w miejscach normalnie dostępnych dla każdego. Otóż, kiedy cała nasza trzyosobowa ekipa zjawiła się w kościele, grono starszych pań odmawiało różaniec, głośno, w skupieniu, a jednak, dwa niewidome osobniki obu płci zwróciły ich uwagę i bardzo głośno wyraziły swój podziw dla nas: Oooo, niewidomi niewidomi, patrz patrz. A wiem, u mnie w pracy takich widziałam.😂😂😂
Chociaż coś tak sądzę, że ta nasza dzisiejsza poprzeczka to jest niczym w porównaniu z tym, że pewna niewidoma osoba mierzyła się ostatnio z egzaminem z masażu, a żeby mogła to zrobić to była w posiadaniu specjalistycznego arkusza egzaminacyjnego, który jej to umożliwił. No i jeszcze…Oczywiście…Niezawodna, najwspanialsza mama, bez której nie dałoby rady pojawiać się na zajęciach przez dwa lata nauki. No i…Drodzy moi…Wobec tego, cóż zrobić. Czasy się zmieniają, bo ileż to ja i wielu moich znajomych pisało takich egzaminów, egzaminików, z takimi arkuszami, a ileż to rodzice nasi nam pomagali, a facebook jakoś wtedy nie chciał o tym trąbić.😏😏😏
Możliwe, że to wszystko w ogóle zależy od nastawienia, wiecie? No, bo tak na przykład ja…No to w zasadzie nigdy nie byłam zwolenniczką kształcenia większego, niż jest wymagane. Czyli, bodajże…Średnie? Chyba tak, a może i podstawowe…Aaaa tam, mało ważne. Znaczy, generalnie, nie chodzi mi o to, żeby ludzie w ogóle się nie kształcili…Nie nie nie, co to, to nie, bo przecież skąd inaczej braliby się lekarze, profesorowie i tak dalej…Mnie to bardziej chodziło o to, że ja zwolenniczką kształcenia wyższego nie byłam dla siebie. Nigdy nie ciągnęło mnie do nauki…Zawsze byłam czwórkowiec raczej na świadectwie, chociaż zdarzały się tam ze dwie dopuszczające i dostateczne. No, bo mnie to zawsze ciągnęło ku wykształceniu wyższemu na kierunku – dom i zarządzanie. Różnie mawiają co do długości studiów na tym kierunku, a nawet różnie piszą na forum eltena. No i nie wiem jak fachowo nazywa się ukończenie tego kierunku, no ale przecież jakiś papier musi na to być. Hm, bo ja wiem…No kura domowa to tak głupio brzmi, ale już ochmistrzyni, to jak najbardziej.😁😁😁
Czy ja wiem, czy będę kobietą zarządzającą gospodarstwem w dużym majątku, jak definiowało się ochmistrzynię? No chyba nie, bo będzie to zaledwie 35 metrów kwadratowych, a majątku tam wielkiego nie będzie…Ze dwadzieścia par gatek, skarpetek i innej galanterii do uprania, uprasowania….Aaaa, no chyba, że ten…Pralka, lodówka, mikrofala i telewizor…To będziemy z mym ochmistrzem zarządzać sprawiedliwie.🤣🤣🤣🤣🤣 no i to jest w zasadzie w dzisiejszym myślniku ta najpozytywniejsza wiadomość, że od poniedziałku poznajemy najpotrzebniejsze trasy, ale tą najważniejszą, do ochmistrzowskiej kwatery jako pierwszą, oczywiście!
A zaraz potem, ohoho, żeby nie było tak prosto i sielankowo, to właśnie trzeba będzie odbyć te studia. No, tylko, że…Niestety, w tym wieku, to…Uniwersytet trzeciego wieku się kłania? Czy coś? No, bo za młodu to mnie nie chcieli przyjąć na takie studia zbytnio i wykładać czegokolwiek z gotowania. No, oprócz robienia herbaty i kanapek…No i sprzątania, prania, także może chociaż jeden semestr jest😃😃😃
A teraz tak poważnie, co zresztą? Na resztę trzeba mocno spiąć poślady i w wieku lat dwudziestu ośmiu uczyć się obsługi płyty elektrycznej, obierania warzywek, gotowania najprostszej zupy, czy smażenia jajecznicy. Będą łzy, zapewne jak grochy. Będą chwile zwątpienia, ogromne jak ta nasza ziemska kula, bo jednak to tak trochę, jak gdyby urodzić się drugi raz, trochę na własne życzenie, ale nie do końca, bo czasami można sobie chcieć rozbijać głową mór, a w tym wypadku nieugiętość rodziców na pewne rzeczy, bo przecież lepiej i szybciej zrobią coś za ciebie, wiadomo. Dopóki się z tym godzisz i jest ci to na rękę, to jakoś to leci, ale jak już przestaje ci być w tym wygodnym życiu dobrze to znaczy, że z tobą jest wszystko w porządku, ale musisz mieć w sobie siłę, żeby wygrywać nie tylko bitwy, o ile w ogóle, ale i wojnę. Dopóki chcesz, jest dobrze, jeśli się poddasz, to zginiesz, bo oni przecież wiecznie żyć nie będą, sami o tym wiedzą, ale na tym ta wiedza się kończy w bardzo wielu przypadkach, ale ty, nie możesz o tym zapomnieć! Nie możesz!
Dlatego, tak zakańczając ten wpis, myślę sobie, że bardzo bulwersują mnie wpisy, gdzie tak jak w tym wspomnianym na początku szkoła/uczelnia rozpływa się nad tym, że osoba niewidoma poradziła sobie z dostępnym dla niej arkuszem egzaminacyjnym, a dzięki mamie to w ogóle dała radę docierać na zajęcia, ale posiada swojego psa przewodnika…No to co, też tylko jako gadżet? Bulwersuje mnie to dlatego, że nie trafia do mnie ta postawa – jestem wspaniałym rodzicem, bo pomagam mojemu dziecku, ale tak naprawdę je wyręczam, swoje sukcesy zawdzięcza sobie, ale tak naprawdę tobie, drogi rodzicu, bo nigdy nie pozwoliłeś na to, żeby to twoje dziecko samodzielnie się wybrało na te zajęcia, do sklepu, a przy okazji się trochę pogubiło, wystraszyło, nauczyło…Mówię to z własnego przykładu. Nigdy nie potrafiłam powiedzieć głośno nie! Ja chcę sama! Ja muszę sama! Chociaż nie, źle to ujęłam…Powiedzieć potrafiłam, ale nigdy nie zostałam wysłuchana…Aż do osiemnastego roku życia, kiedy to sama zaczęłam powoli jeździć po Polsce, żeby spotykać się ze znajomymi. Potem zaczęłam walczyć chociaż o naukę samodzielnego przygotowywania kanapek, kawy, herbaty, a potem wymogłam nauki drogi do dwóch pobliskich sklepów. Jestem z tego niewypowiedzianie dumna, choć cały czas mi mało, jednak niebawem pewnie będzie mi się wylewać uszami. Pierwszy etap samodzielnego radzenia sobie zaliczyłam rok temu, kiedy to dojeżdżałam z Malborka do Gdańska, do swojej pierwszej pracy. Wtedy dopiero poczułam niesamowity przypływ dumy, który mieszał się codziennie z lękiem i adrenaliną, ale i tak nad nimi górował. Tata bardzo mi pomagał i wspierał, mama była przeciwna i modliła się, żeby znalazła się osoba do pomagania, do wyręczania. Późniejsza nauka wszystkiego niż od małego, to prawda, daje poczucie dumy, ale ten ciągły strach i niepewność ci towarzyszy. Nigdy nie czuję się do końca wyluzowana, bo muszę jednak iść do tego sklepu, albo zapytać o ten tramwaj, albo na który tor wjedzie ten pociąg. Nigdy nie jest to tak naturalne jak oddychanie, może gdyby ta nauka samodzielności, chociaż tego skrawka w terenie przyszła wcześniej, byłoby to normalne, a tak, chyba do końca życia się tego nie pozbędę, ale nie zaprzestanę, bo to dla mnie priorytet. Jestem dumna z mojej nieprzebłaganej mamy, że w końcu zrozumiała, że chociaż nie widzę, to mam prawo układać sobie swoje życie. Mam prawo kochać, wyjść za mąż i mieć dzieci. Mojej mamie przychodzi to bardzo trudno, naprawdę, bardzo trudno, żeby zrozumieć, że nie codziennie mam ochotę ścielić łóżko pod linijkę, a wymagające tego bardzo mocno ubrania staram się składać najlepiej jak umiem według tego jak mnie uczyła, chociaż wiem, że jeszcze popełniam błędy i wiem, że aż ją roznosi, żeby na mnie nawrzeszczeć, ale i tak jestem z niej dumna, że przyjmuje do wiadomości, że w sierpniu się wyprowadzamy, ale było ciężko i na pewno będzie ciężko, bo wiele rzeczy tam będzie tak, jak chcemy my, a nie tak jak widzi to ona. Jestem dumna, że zaczyna mi deklarować pomoc w nauce czynności, o których mogłam sobie dotąd tylko pomarzyć. Nie wiem na ile skończy się w wielu przypadkach tylko na gadaniu, ale mam nadzieję, że się to uda.
No i jeszcze, myślę sobie, że jeśli są tu osoby takie jak ja, które nie studiują zaawansowanych kierunków i to już piątego z rzędu, ale są dumne z ludzi, którzy tak robią, to niech nie czują się gorsze z powodu, że zostały w domu, stłamszone przez rodziców, nie mające siły wydostać się z tej pętli i krzyczeć o pomoc. Nie musicie się tego wstydzić, bo tym też trzeba się w cudzysłowie chwalić. Porażkami i sukcesami, ja powoli uczę się chwalić, a porażki jak sukces z trudem, ale biorę na klatę. Zabijcie mnie, lub nie, ale znam dwie grupy tych wszystkich studentów. W jednej grupie osób, których sporo w życiu poznałam, studiują oni po to, żeby być pieścidełkami rodziców, którzy mogą się nimi z tego tytułu pochwalić, a i oni czują się dziękitemu wyżsi, chociaż nieważne, że nie dojeżdżają sami na te studia, a są przypadki, że po studiach do pracy nadal wożą rodzice. Jeszcze żeby to była wieś i brak możliwości dojazdu, no to…No ale to też nie jest bez rozwiązania. Nie wspominając już o tym, że takiemu to w ogóle nie wydaje się możliwe, żeby zrobić cokolwiek samemu, a jak do tego przyjdzie to najprawdopodobniej się rozpłacze. Za to ta druga grupa, z której znam mniej osób, ale jednak znam, to zaczyna się studiować najprawdopodobniej po to właśnie, żeby wyrwać się spod klosza, ale jednocześnie idąc z pędem wiedzy. No i za tą grupę najbardziej trzymam kciuki, jeśli się identyfikujecie, zostawcie lajka, czy coś xd. Tej pierwszej grupy mi chyba najzwyczajniej szkoda, bo zostaną kiedyś z ręką w nocniku, nie widząc dla siebie innej drogi w życiu, jak tylko ta nauka, po której nie wyniknie samodzielne robienie zakupów. Chociaż, tak mi teraz przyszło do głowy coś bardzo oczywistego, że nie wszyscy postępują tak, bo im wygodnie, tylko po prostu nie mają wyjścia, tak jak ja….No więc tym bardziej jest mi was i siebie w takim wypadku szkoda.
No więc jeśli są tu jacyś czytelnicy, co do bólu się identyfikują z tymi słowami, które tak piszę od dwóch godzin, to ściskam wirtualnie wasze dłoie i proszę was, nie straćcie siebie całkowicie. Walczcie o małe rzeczy, a od małych do coraz większych. To żaden wstyd, nawet w wieku lat dwudziestu ośmiu i więcej. Ja właśnie rodzę się na nowo i każdy etap dorastania, dzień po dniu wyruszania w samodzielność będę tu dla was wrzucać, bo tym należy się chwalić!
A, no i jest taki stereotyp chyba, że niewidomi to tylko albo studiują, albo masują, albo śpiewają, co nie? No, to może zróbmy czwartą grupę, niewidomi, którzy…Po prostu wiodą spokojne, zwyczajne życie i są z tego dumni.
No i pioseneczka, co do tej samodzielności. Taka, dla tych rodziców, nieprzezbytych, nieprzebłaganych.
Dobrej niedzieli
23 odpowiedzi na “Niedziela pierwsza.”
nic dodać nic ująć 🙂
Bardzo fajny, pozytywny wpis. Pozytywny bo mimo pokazania różnych problemów, dajesz przykład, że można sobie z nimi poradzić.
Jeszcze nie daję, ale się staram i będę starać, bo w końcu mam to, o co niemo walczyłam całe życia. A w sumie…Czemu mówię za siebie? Przecież mój przyszły mąż też mierzy się z tym samym ;D
Popieram i podpisuje się pod tymi słowami rękoma nogami i wiadomo czym jeszcze 😀
To tak wytrwałam do końca. 😀 Generalnie powiem tak, jak widzę takie wpisy na facebooku, o których piszesz to mi się nóż otwiera w kieszeni, no ale dużo ludzi jeszcze myśli, że osoby z niepełnosprawnością są biedne, samotne i trzeba im pomagać, a już na pewno mają jakieś problemy typu upośledzenie. Niestety dużo takich ludzi spotykam w swojej pracy, to że kilku wytłumaczę, że jest inaczej nie zmieni to faktu, że niestety znaczna większość świata sądzi inaczej, natomiast myślę, że mimo wszystko warto dążyć do wyznaczonych sobie celów, bo mimo tego, że napotkamy sporo rzeczy, które wyjdą nie tak jak byśmy chcieli, to będziemy mieć ogromną satyswakcję, że próbujemy, próbowaliśmy i próbować będziemy. Tak ja jestem z tej drugiej grupy, która wyrwała się na studia, by się usamodzielnić. Może i ze studiów i decyzji nie jestem po czasie zadowolona, ale, no właśnie to jest to główne, ale, jest jedna rzecz, która sprawia, że mi nie żal tej decyzji. Idę na inne studia, takie na które zawsze chciałam iść, pracuje, potrafię poradzić sobie w mieszkaniu czytaj : gotowanie, pranie, sprzątanie etc… i jestem z tego baaardzo dumna, że do tego wszystkiego doszłam sama i miałam na tyle wytrwałości i motywacji, by przez to przejść. Wiadomo, że były porażki, nie zawsze było tak jak bym chciała, ale poradziłam sobie i udowodniłam sobie i innym, że to, iż nie widzę nie znaczy, że nie mogę normalnie żyć i sobie poradzić. Mogłabym tak pisać i pisać w tym temacie, ale na tym chyba skończę, bo zaraz wyjdzie mi z tego cały wpis haha. Życzę tobie i innym takiej samej motywacji i wytrwałości jaką miałam ja, no i jeszcze tego, by się zbyt szybko nie poddawać. Pozdrówki, uściski i mniej upalnych i dusznych dni dla was. 🙂
Dużo też zależy od charakteru osoby. Ja jestem uparciuchem i jak sobie postanowie, że zrobię coś sama to muszę i nie ma zmiłuj. Do dziś pamietam jak miałam fazę na robienie koralików i cóż żeby było mi łatwiej próbowałam nanizać cieniutką gumeczkę na igłę. Babcia dej dziecko to ci pomogę.
Mama Sylwusiu daj to ci zrobie.
A Sylwusia nieeeee bite pięć godzin spędziłam przy biurku ale nawlekłam.
Hm myślę, że mnie było ogarnąć łatwiej gotowanie, sprzątanie czy prasowanie, bo kiedyś to robiłam widząc. Ale tak jest to racja, że ciężko a nawet bardzo ciężko wyrwać się z pod troskliwych skrzydeł matki kwoki ale warto.
Powodzenia, na pocieszenie dodam, że jakieś pierwsze poważniejsze danie popełniłam, mając już 3 z przodu, a teraz nie ma dla mnie żarcia, którego bym nie spróbowała przyrządzić, nawet naleśniki opanowałam, choć nie obyło się bez łez, potu i krwi. 🙂
Powodzenia! <3
Myślę, że każdy z nas przeszedł taką drogę.
Ja też. 🙂
A dziś ugotować coś potrafię, ogarnąć mieszkanie potrafię i jakoś funkcjonować w społeczeństwie potrafię, choć tyle osób mi mówiło, że przecież sobie nie poradzę, że do końca życia będę niezdarą i takie tam.
Grunt, to wierzyć w siebie. 🙂
Nie robili wam problemów przy wynajmie? No że ślepi, że spalą dom itd? Kiedy ślub? Co to znaczy tak dokładnie zwyczajne życie? No bo studiowanie w sumie też jest zwyczajne. Większość jednak idzie na studia. Zazwyczaj bez pomyślunku to fakt, no ale jest to swego rodzaju norma.
Karolku drogi, taka sobie, metaforka z tym zwyczajnym życiem 😀
No i tak, co do robienia problemów to nie, to znaczy, pani miała obawy właśnie co do tego, że spalą, że zaleją, ale wszystko uczciwie zostało jej powiedziane i przedstawione, że bez pomocy ogólnie nie zostajemy i tak dalej, więc poczuła się uspokojona. Ślub w przyszłym roku, 15 czerwca, 16.00 😀
No to powodzenia na nowej drodze życia 😀
No i właśnie to jest to. Jakbyście nie powiedzieli, że bez pomocy nie zostajecie to by wam nie wynajęli. Myśmy mieli takie sytuacje w Warszawie, a tu nam nikt pomagać nie ma kto, choć nie potrzebujemy teraz tego… xD
Pewnie tak, pewnie tak, ale żywuś, jak trzeba, to ja przyjadę, ja ci pomogę…Jakoś damy radę, wszystko jest w internecie 😀
Dlatego cześć i chwała tym, którym się chce pokonać szklany sufit, a w zasadzie rozbić szklany klosz.
Nie jest to łatwe, a im później tym trudniej, bo dochodzi jeszcze wygodnictwo, stare przyzwyczajenia, z wiekiem zwykle wygodniejemy.
I jeśli idą za tym działania, a nie pitu pitu nie powinno się ich stygmatyzować za przeszłość, takie osoby doskonale wiedzą jakie błędy popełniły, dlatego chcą to zmienić i robią coś w tym kierunku.
To trzeba zmienić ten pzn żeby w końcu był przydatny.
Ja się z Tobą zgadzam co do PZN, tylko jak?
To proste. Wszystkich tych ekspertów z pzn na zieloną trawkę, a zatrudnić samodzielne osoby niewidome, które chyba lepiej wiedzom od ekspertów.
Się Karolek chyba naczytał ideologicznych bzdur Korwina. Niewidzialna ręka rynku wszystko załatwi, hehe.
A twoim zdaniem jakie jest rozwiązanie? Tylko nie gadaj bzdur, że Ci się należy, bo tak nie jest.
Tak to powinno działać, ale kto odda cieplusi, wygrzany od tylu lat stołek?
Powodzenia, Kasiu! Bardzo, bardzo szczery wpis, wręcz do bólu, ale naprawdę Cię za niego szanuję. Łzy będą, ale satysfakcja też będzie! No i cieszę się, że nie mieliście problemu z wynajęciem mieszkania, bo trudnych historii w tym temacie znam niestety na pęczki, w tym te z własnego doświadczenia.
Powodzenia.