Kategorie
Myślnik niedzielny

Niedziela czwarta i piąta.

Halo halo! Dobry wieczór!😁
Przybywam w niedzielny wieczór z wpisem streszczającym dwa minione tygodnie, w których działo się wiele i niewiele za razem, ale…Ale…Ale…Wspaniale! Udało się! Mamy pierwszy, maciupeńki sukcesik w morzu potrzebnych sukcesów, sukcesików i sukcesiorów, ponieważ nauczyliśmy się trasy spod bloku obecnie zamieszkiwanego, do bloku, który będzie zamieszkiwany za kilkanaście dni!💪💪💪
Cóż by tu powiedzieć, żeby nie skłamać.😂😂😂 najszybciej i najprościej jak się da. Od czasu kiedy po raz pierwszy pisałam, że uczymy się z siostrą, niedługo minie miesiąc, czy tam sobie minął, no nieważne. Wiadomo, że nauka była późnymi popołudniami, bo siostra tak wraca z pracy, uzależniona była od tego jak po powrocie się czuje, jaka jest pogoda i tak dalej. W związku z tym w dwóch ostatnich tygodniach różniście z tym bywało, co szczególnie doprowadzało nas do szału, ponieważ nadal znaliśmy trasę tylko do połowy, a we wtorek, to jest dzień po moim ostatnim wpisie okazało się, że zdjęli już wreszcie te przeklęte palety i możemy uczyć się trasy w całości. Po pierwszym razie Alex był załamany, a na pewno był raczej pesymistycznie nastawiony do tej trasy już z góry. O dziwo ja za pierwszym razem powiedziałam po prostu: Don’t worry be happy! 😀 no, bo w istocie, co powiedzieć, kiedy faktycznie 500 metrów, niby mało, a w rzeczywistości jakby trochę…No sporo dla kogoś, kto biegle nie chodzi, ma do przejścia 3 skrzyżowania bez sygnalizacji dźwiękowej, w tym są jedne podwójne pasy, a na dodatek trasa pod sam blok prowadzi przez chaszcze zajebiaszcze, ale żeby się do nich dostać, to trzeba przejść, najlepiej jak najmożliwiej w linii prostej przez ulicę dojazdową do bloków. Dla mnie jest to praktycznie niemożliwe, bo nie umiem iść dłuższy czas prosto, zawsze zbaczam w którąś stronę bardziej, a nie ma czym się posiłkować. Jedyne co, że nic nas tam raczej nie rozjedzie jak będziemy tego krawężnika prowadzącego do chaszczy szukać. Ach, chaszcze, chaszcze, chaszcze, które wytycza chodnik szerokości dwóch większych telefonów. Ani tu zbytnio rozgarniać się laską, a jednak trzeba się trzymać prawej strony i jeszcze w tych zaroślach wyczuć, że trawnik skręca tu, tam, sram, siam i owam i zmieniać co chwila te strony, których trzeba się trzymać, żeby dojść do bloku. Szał macicy na ulicy, zew kurwicy i takie tam…Ale obyło się bez łez, nawet w obliczu nieuchronnego, comiesięcznego znpm? Tak to się fachowo nazywa? A nie chce mi się wikipediuchy pytać 😀 O boże, to wstyd, przecież mamy zaświadczenie o ukończeniu kursu przedmałżeńskiego w poradni rodzinnej, a cicho tam, może się nie wyda, że coś mi się zapomniało🤣🤣🤣🤣 A wracając do meritum. No po prostu, w ostateczności stwierdziliśmy, trudno, skoro nie da się chodzić częściej z kimś, a sami na dzień dzisiejszy jeszcze boimy się pogubić, no to…Do rodziców będziemy przychodzić bardzo rzadko 😀 zresztą po co, jak mimo próśb i nalegania, tzw. Wjeżdżania na ambicje, że też by się ruszyli, że pochodziliby, że zobaczyliby, że chociaż by się przeszli, z nudów…Mama obiecała, przeszła trasę najpierw sama i na tym się skończyło i najprawdopodobniej skończy. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że z prywatnych lekcji orientacji na razie nici, aż do jesieni, także ten…No smutno w każdym razie.
W czwartek Aleksik pojechał do pani endokrynolog, a taka była fajna, skubana, że się w piąteczek rozchorował, aż do soboty, więc te dni były wykluczone z chodzenia i poszliśmy dopiero w niedzielę, a to był drugi raz przejścia trasy po całości. No i ten drugi raz w zasadzie dał już bardzo dużo, bo oprócz momentu z chaszczami potrafiliśmy tą trasę ułożyć już sobie w głowie, inna sprawa, że chodzić precyzyjnie mimo tego co w głowie było trochę ciężko w kolejnym tygodniu. No, ale co by nie powiedzieć, Aleksik w łóżku nie próżnował, wiecie? Znaczy, on raczej nigdy nie próżnuje🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣 zawsze jak już się tam położy, to nigdy odłogiem hahahaha. Albo mecz, albo youtube, albo ostre spanko…Ostatnio tak chrapał, że go nagrałam i sam niedowierzał, bo to tylko ja jestem z tego znana. Ale tym razem to wspinał się na szczyty z komputerem i telefonem w rękach. Mój przyszły mąż, który jest zagorzałym zwolennikiem tego, że co w głowie, to w głowie, ściągnął wszystkie możliwe podcasty i informacje na temat seeing assistant move i leżąc chory w łóżku, po prostu słuchał, z zaciekawieniem przyswajał informacje i ustawiał tą nawigacje pod siebie. A już się obawiałam, że to ta grypa, w której – kitka, podaj mi telefon, albo – łoj jak boli łoj jak boli będzie na porządku dziennym, tak ponoć mężczyźni mają. Na szczęście mój jest inny, albo przeziębienie było wyjątkowo mało dokuczliwe i są efekty, bo w niedzielę czynił pierwsze próby łażenia z telefonem w ręce, rejestrowaniem trasy, wyznaczaniem punktów kontrolnych i tak dalej…No i pierwsze próby były bardzo zniechęcające, ponieważ nawigacja nie chciała na trasie wstawiać mu tyle punktów ile by sobie życzył, dodatkowo gubiła się właśnie w tych chaszczach i nie potrafiła sobie tam radzić. W ogóle coś dziwnego jest z tą naszą trasą stąd pod tamten blok, bo te nawigacje chcą nas prowadzić jakoś na około, tylko kawałek tej trasy, którą chodzimy uznają, a potem to każą krążyć jakiś kilometr xd.
Od poniedziałku ćwiczyliśmy już ostro aż do piąteczku. Aleksik z nawigacją, ja z moją głową i w międzyczasie okazało się, że jednak da się trochę zmienić trasę do samego bloku, znaczy, no trzeba trochę iść przez te chaszcze, ale da się w pewnym momencie zboczyć, tylko trzeba sobie to dokładnie zapamiętać, a punktem orientacyjnym kiedy można zbobczyć, tudzież zostać zboczonym, jest sobie taki fajny płoteczek, który na dodatek dla ułatwienia skręca w stronę krawężniczka, który to prowadzi do schodków, a one już prosto do klatki. Więc jesteśmy na etapie 99% i ten jeden malusieńki procencik trzeba doćwiczyć, a czasami pewnie zapytać ludzi, a jest ich tam raczej trochę, bo słychać dzieci bawiące się na placu zabaw, niopodal jest parking samochodowy, którym w istocie dałoby się też dojść pod klatkę…No ale obie moje siostry zaangażowane już w naukę chodzenia stwierdziły, że będzie o wiele trudniej z uwagi na jeżdżące tam auta, stojące tam auta i szerokość parkingu. Jak jest, nie wiem i niestety nie mam jak się dowiedzieć, no bo…No bo…No bo nie, skoro się nie da…Nnnnno doooobrrra, zostają #chaszczezajebiaszcze 😛 Swoją drogą, cholery jedne, przycięły mi taki jeden fajny żywopłot, co to go nie przycinali lat x, a nagle jak ja zaczęłam chodzić, to mi go cholery jedne przycięły, a to był taki fajny punkt orientacyjny. No i on jest, ale przycięty, ale na tyle, że już w niego nie wchodzę całym swym jestestwem, ale z uwagi na spory ubytek słuchu, tylko nie wiem, nabyty czy wrodzony, ale jednak stwierdzony, kiedy te cholery mi pewnego dnia przycięły ten żywopłot, idę na pewniaka, idę i czekam, aż w niego wlezę, a tu dupa jasna, jestem prawie na pasach i…Ząk…O kierwa, a gdzie jest żywopłot? 😀 także ten…Ja wiem, że żywopłot to najgorszy z możliwych punktów orientacyjnych jaki można sobie powziąć, bo właśnie się może się…No, zniknąć może 😀 ale taki był ładny, amerykanski…Eeee, odrośnie i znowu go nie przytną 50 lat.
W miniony czwarteczek, równolegle z chodzeniem była druga wizyta u pani endokrynolog, na którą to Aleksisko przygotowało się znamienicie, ponieważ ogoliło się i wyperfumowało jak na randkę 😀 a jakby tego było mało, po wizycie u pana doktora było podpisanie umowy z właścicielką domostwa naszego przyszłego, więc ten…Owąhały się te kobiciny Aleksiska za wszystkie czasy minione i nadchodzące. No a w piąteczek to zdążyliśmy nawet się trochę odstresować tymi niedogodnościami po stronie nawigacji, zwątpień w swoje umiejętności, no i zaczęliśmy sobie oglądać film, który skończymy dzisiaj, bo w piątek po obiedzie oddelegowaliśmy się na relaksujący weekend w domu mojej siostry i jej męża, a cały wczorajszy dzień spędziliśmy w Gdańsku na jarmarku Św. Dominika i było bardzo sympatycznie. Nawet fitnes na moim iphonku stwierdził, że 15 tysięcy kroków to mój rekord życiowy.😂😂😂😂😂 także mamy kolejny sukces. A jutro chyba będzie kolejny, bo jesteśmy na tyle pewni trasy i na tyle gotowi, żeby się pogubić, że jutro idziemy sami, taki jest plan. Miałam bombowy pomysł na media, które miałam dodać jak to bywa do niedzielnego wpisu, ale muszę zmontować dwa różne fragmenty z różnych źródeł, żeby to miało sens, jaki pragnę osiągnąć. Tylko nie znajdę tego na szybko, więc jak to zrobię i media się pojawią, to albo dam znać, albo sami wyczaicie. Tymczasem dobrego wieczoru i dobrej nocy. Przed nami kolejny tydzień ostrej walki o samodzielność.

16 odpowiedzi na “Niedziela czwarta i piąta.”

Gratulacje. Z czasem będzie tylko lepiej. Warto w każdym razie korzystać z tej nawigacji, a przynajmniej jeden punkt przy wejściu do budynku dodać. Ja osobiście nie lubię chodzić z nawigacją w trybie "zakręt po zakręcie"; preferuję chodzenie na azymut.

A czasami warto dłuższą trasą chodzić, ale bardziej nadzianą punktami orientacyjnymi. Tak przez trawniki, chaszcz, puszcze i knieje to można i owszem, ale zapewne w zimie będzie tam śnieżny step.

No, dokładnie. Na razie jest w pustyni i w puszczy, a w zimie będzie serce zimy xd. No ale co zrobić…Inny drogi ni ma, wiosna lato jesień zima, xd

Co to w ogóle znaczy, nie da się? Weź ty powiedz tym swoim siostrom,że mają Ci to pokazać i koniec. Nie ma znaczenia, że samochody jeżdżą. Po jezdni też jeżdżą i co? Nie wolno ci przejść, bo się nie da?

Marolk, tak, żeby dojść do klatki, trzeba iść chaszczami, które w zimie faktycznie będą raczej niemożliwe do odróżnienia, czy to jeszcze chaszcze czy już chodnik. Chociaż, może nie będzie tak źle, skoro zimy takie ciepłe. 😀

Oby, oby, chociaż jak u nas popada to i chodnik na niewiele się zdaje, a ja gubię się jak dziecko we mgle. Kurdebele, z tego co piszesz to trochę wygląda jak blok w szczerym polu. Musi być jakiś cywilizowany chodnik, który jest odśnieżany…

Najwyżej nauczymy się parkingiem, jeśli faktycznie będzie, a na pewno będzie tak przekichane. A teraz lecę dodać motywujące media do tego wpisu. 😀

13 lat temu byłem w bardzo podobnej sytuacji, jak wy, bo zachciało mi się przeprowadzić z mojego ukochanego Szczecina do mniej ukochanego Staszowa, no ale nie ważne. Większość Staszowa poznałem właśnie dzięki nawigacji na początku Loadstone’a a potem wszystkich innych.
Poco o tym piszę?
Kiedyś moja żona prób owała mi wytłumaczyć drogę, już dokładnie nie pamiętam skąd dokąd, ale kazała mi wyjść z bloku i iść prosto, no i to moje iście prosto kończyło się zawsze gdzieś indziej. Czemu? Ano temu, że jeśli osoba widząca każe ci iść prosto, to wcale to nie musi być prawda a odkąd odkryłem to, że mój dom jest nieco pod skosem tej drogi, do której mam dojść, no to byłem zbawiony.
No i tak sobie chodzę już te parę lat a mój szczyt zrehabilitowania był wówczas, kiedy poszedłem do sklepu bez telefonu i zgubiłem się jakieś 50m od domu. Południe, ludziów, jak mrówków a akurat wtedy nikogo nie było i w końcu jakiś ktoś postanowił wyrzucić śmieci dość głośno trzaskając kratą od tych że no i dzięki temu właśnie się znalazłem.
Co wam mogę doradzić, jako hm starszy kolega?
Przede wszystkim słuchajcie otoczenia a jeśli macie taką możliwość to chodźcie na spacery z kimś widzącym i włączajcie sobie nawigację tylko na samo monitorowanie, żeby nauczyć się, jak przebiegają ulice i co jest wokół Was i nie ma, że się nie da, bo osoba widząca sobie tego nie wyobraża, to wy sami musicie do tego dojść.

Pomyślności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink