Cześć 😀
Jakże dziś pięknie zaskakuje nas pogoda. Po deszczach i wiatrach wróciły upały, a w związku z tym, jutro najprawdopodobniej jedziemy się wypluskać w morzu, dwa dni przed wyjazdem do Łodzi. No i wreszcie, powolutku, coś zaczyna przeskakiwać w głowie i zaczynamy czuć się w tym domu jak w domu, a nie jak w hotelu. Wczoraj mój brat podłączył nam taki mały, 32 calowy telewizorek od samsunga, jakiś tam starszawy, bo to nawet nie gada. Mamy tam internety, fotowoltaikie, automatykie i informatykie, no nie wiem…Coś tam mamy, ja się nie znam, ale dla widzących się przydaje, a i my dzisiaj skorzystaliśmy. Tak mi przyjemnie mruczał do porannej kawusi.
Tydzień minął szybko, chociaż pracowicie, bo wydawało się, że w tym domu jest już wszystko co może być, ale jednak nagromadziło się drobiazgów i drobiazguńciów, które jednak trzeba było dokupić. No bo mopa to chcemy mieć z obrotowym wiadrem, od viledy i suszarkę na pranie też od nich, bo ta stara, która jest własnością albo poprzedniej lokatorki, albo właścicielki mieszkania, jest tak rozwierchutana i ślizga się na płytkach, robiąc już kilkukrotnie w nocy tyle hałasu, że baliśmy się czy nie pobudziła sąsiadów.😂 W związku z tym, latania było co niemiara, a przy okazji okazało się, że wspięcie się na drugie piętro do domu działa jak fitnes nie tylko na nas 😀 W to piękne niedzielne przedpołudnie chyba możemy już zażegnać sezon gości, którzy przychodzili zobaczyć ten jakże zacny obiekt naszej kwatery. No i Pawełek wczoraj wylewał z siebie kawę i nie tylko kawę, ale i siódme poty, bo zrobił jak na razie najwięcej kaw w swojej tygodniowej karierze, bo aż siedem.😃 Dlaczego Pawełek? No, to dość proste wyjaśnienie tegoż faktu następuje. Ciekawe, czy tylko my go tak nazywamy. Skoro ekspres jest firmy delonghi, no to od razu przychodzi na myśl kto? Paweł Delong :P😂😂😂 i wczoraj zaznajamiałam się razem z bratową z bebechami Pawełka. Tak…Dogłębnie go rozbierałam i macałam, co można czyścić, czym można czyścić. Oglądałyśmy filmiki jak odkamienić, ale nadal nie wiem, jak mogę przeczyścić tą naszą dyszę do ręcznego spieniania specjalnym płynem do czyszczenia systemu mlecznego, bo albo nie umiemy szukać, albo to wystarczy wypłukać tylko wodą po każdym spienianiu jak każą. No i jeszcze, dali mi w zestawie osiem tableteczek i też nie wiem, gdzie Pawełkowi te tabletki wsadzić, bo chyba nie w dupkę? Znaczy…W ten…Zbiornik z wodą? 😀 ktoś coś? Ja taka nie teoretyczna jestem, bardzo lubię czynić praktykę we wszystkim, bo często jest tak, że czytam jak coś zrobić, ale tego nie rozumiem, dlatego tu właśnie przydała się moja bratowa, która uczyła mnie jak wyjąć i umyć blok zaparzający. No, tylko…Włożenie go już nie było takie proste jak wyjęcie 😀
Dość o Pawełku. W tym tygodniu z pewnością czuję się już dobrze zorientowana w naszej kuchni, bo wszystko idzie dużo szybciej i na razie udaje nam się uniknąć jakotakiej nerwówki. No chyba, że Aleksisko wypije wodę, albo zje owsiankę z saszetki i zapomni wyrzucić pustą butelkę, albo saszeteczkę po owsianeczce, bo właśnie leci bardzo absorbujący mecz i…Potem, przy sprzątaniu ja się bardzo denerwuję 😀 A właśnie…Owsianki…Odkryliśmy takie pyszne, lubelli w kauflandzie. Rozmiarowo są duże, bo mają 180 gram, ale wówczas mają mniej wariantów smakowych. No i są też mniejsze, w tym momencie nie pomnę ile mają gram, ale sporo więcej wariantów smakowych. W kauflandzie znajdują się gdzieś przy pieczywie. Bardzo sycące i długo trzyma, chociaż z tego co jest napisane na opakowaniu, cukier jest tam chyba na siódmym miejscu. Zamówiliśmy sobie trzydzieści sztuk w internecie, bo bardziej się opłacało biorąc pod uwagę, że jemy czasem nawet dwie dziennie, do śniadania i kolacji, albo zamiast. Mikrofala pomaga nam najczęściej jak na razie, a na pewno mi pomogła ostatnio w zrealizowaniu szalonego planu na kolację. Kupiłam przepyszny ser wędzony w plastrach i konfiturę z rzurawiny. Zrobiłam sobie pyszne kanapeczki z tym cudnym serem, zagrzałam w mikrofali, chociaż lepsze by były z opiekacza, ale tego na razie jeszcze się boję, a jak osiągnęły odpowiednią ciepłość i przyjemność, to wyjęłam te moje cudeńka i z namaszczeniem rozprowadziłam po nich konfiturę rzurawinową. Nnnno po prrrrossssstu, co to było za niebiańskie wrażenie. Chcąc powiedzieć to tak…Zwyczajowo…Hamsko i przyziemnie…Orgazm w gębie.😂😂😂😂😂😂😂😂 a nauka zapewne prostego robienia kanapeczek w opiekaczu nastąpi w Łodzi, ponieważ znalazła się taka jedna, odważna duszyczka, co to do Łodzi ma tylko godzinkę autobusem i ten opiekacz weźmie, bo ileś osób stwierdziło, że tosty muszą być. No dobra, jak znam życie, pewnie nikt nie będzie chciał tak czy siak, no to ja wtedy się szybciutko nauczę je robić. My mamy taki opiekacz, ten biedronkowy, Hoffen, Hoffer, jakiś taki. On jak się nagrzeje to termostat tak fajnie trzykrotnie pyka, no i można się tym sugerować, żeby włożyć tosty, a potem jak się skończą piec, to znowu pojawia się trzykrotne cykanie i znak, że można wyjmować. No ale jeszcze chwilka…A strach przed tym urządzeniem przestanie mieć wielkie oczy. Śmiałam się, że pierwszy raz do naszej kuchenki elektrycznej będę ubrana jak lekarze wchodzący na oddział covidowy. 🙂 a potem też poleci z górki.
W tym tygodniu udało się znaleźć prostrzą drogę do śmietnika, zaznajomić z drogą prowadzącą do sklepu, takiego małego sporzywczaka, a także wypucować każdy możliwy milimetr tego domostwa odpowiednimi środkami chemicznymi 😀 Aleksik był w raju, kiedy obczajał naszą pralkę electroluks time manager, co również się udało. Pralka fajna, pokrętła skokowe, wszystko eleganckie, czasem nawet sobie ponoć gadają z moim pionowym electroluksikiem. 😛 a wczoraj umyłam podłogę mopem viledy, tym z obrotowym mechanizmem wyciskania w wiadrze, tylko trochi za dużo płynu wlałam do wiadra względem wody i musiałam pomagać sobie jeszcze ręcznie, ale umyło się miodzio z malinką.
Za chwilę udajemy się do mojego rodzinnego domku na obiad, a ponieważ jutro jedziemy nad morze, następnego dnia jest święto, no to już tam zostaniemy na kilka dni. Lala i tata najbardziej z tego faktu się ucieszą. ;D
A na koniec, trzeba wam powiedzieć, że mam straszną owadofobię. Nie umiem rozróżnić, czy to mucha, pszczoła, czy osa, więc zachowuję się co najmniej histerycznie jak coś koło mnie lata. No i tak, zrobiło się ciepło, więc te corrrwy się pobudziły i wpadają nam tu przez balkon do domu. Sama nie wiem co to jest, wczoraj widzący mówili, że pszczoły, dzisiaj siostra mówiła, że u niej są osy, jest wysyp, więc kuźwa nie wiem co to jest, ale chciałam na śniadanko zagrzać sobie kotlecika z piersi kurczaczka, dać na niego mój ukochany, wędzony ser, ale jak usłyszałam, że mi coś lata po kuchni i bzyka, to kotleta zjadłam już na zimno, herbatę piłam w locie po domu.😂😂😂😂😂😂😂 także…My tu mamy takie atrakcie. Jedyne w czym się chamuję, to w krzyczeniu, staram się, bo nie da się mniej, wydawać krótkie piski 😀 już myślałam, czy by nie iść po sąsiada, co by mnie zgładził to tałatajstwo, czymkolwiek ono jest, ale siostra wskoczyła na rower i przyjechała to zrobić. Więc póki co, siedzimy przy zamkniętych oknach i balkonie, a jak się wróci z Łodzi, albo może jeszcze jutro znad morza, to trzeba kupić moskitierę na balkon i siatkę na okno, bo inaczej, ja śpię i jem w łazience, może tam nie wlecą xd. A mój kochany Aleksik to jest dopiero agencik, nikt tak jak on nie podsyca mojego strachu. Wczoraj robił pranie i wieszał je na balkonie i słyszałam tylko: ooo, pszczółki, chodźcie do wujka, ooo jedna tu siedzi sobie na moim krzesełku, a tu siadają na pachnącym pranku, no chodź, zobacz sobie rączką. ;D on jest okropny 😛
No dobra, to na tyle będzie tego pitolenia. Czas się ubierać i zbierać, także…Do następnego. Po powrocie z Łodzi zameldujemy się z Szeleczką.
Autor: Kasia
Niedziela siódma.
Dobry wieczorek wszystkim czytającym. Znaczy…Wieczorek w obecnej chwili pisania 😛
Witam się z ochmistrzowskiej kwatery 😀 ciężko było, ale się tu w końcu po tygodniu przewożenia, przenoszenia, udało wszystko zmieścić i w końcu tu zamieszkaliśmy. Przez cztery ostatnie dni gościliśmy moją ukochaną teściową…Ach, ile bym dała, żeby moja mama była taka jak teściowa…No w każdym razie, zakupów zrobiliśmy niesamowicie dużo, wiadomo, na start potrzebne jest wszystko. Od garów, po chemię i jedzenie.
No ale…Najważniejsze…Ci co szczerą modlitwę odprawiali, to wymodlili ekspres, stoi już wdzięcznie na blacie, razem z czajnikiem i mikrofalówką. 😀 tak tak, po dzisiejszym dniu chyba mogę powiedzieć, że chłopa ogarniam. Chociaż dzisiaj rano coś za mocno, albo za słabo, wsunęłam mu tackę ociekową i nie chciał mi zrobić kawy, a w związku z tym, że nie miałam czasu już zastanawiać się, o co mu chodzi, bo przecież kawy miał wsypanej na fula, fusy wyczyszczone, woda zalana do pełna, no to, zwyzywałam dziada na czym świat stoi i wyszłam z domu na obiad do rodziców.😂😂😂 a skubaniec tak się przestraszył, że jak przyszli do nas dzisiaj goście i próbowałam jeszcze raz na spokojnie ogarnąć robienie kawy, to ani raz się nie zająknął. No i dobrze, niech wie, kto w domu rządzi. 😛 no ale okazało się, że coś z tą tacką było nie tak. Musiałam pewnie źle włożyć, jak wylewałam skropliny.
Mieszkanie mieści się ogólnie na drugim piętrze i jest mieszkaniem środkowym, więc spoko. Z góry, z dołu i z boków będą w zimę grzać, a to już przetestowane, bo wcześniej mieszkała tu nasza znajoma. Przy tej pogodzie, która jest obecnie, duszność wlewa się przez balkon niesamowita, chociaż trochę popadało i poburzyło, nie powiem. W chwili kiedy to piszę zrobiło się chłodniej i przyjemnie zawiewa. A co do sąsiadów…Ciężko stwierdzić…Chyba są spoko, bo po piątkowej parapetówce, gdzie pili wszyscy, prócz mnie i ciężarnej dziewczyny siostrzeńca, żadnej policji nie wezwano 😀 zresztą, niektórzy sąsiedzi też nie są tu najcichsi, a ich psy po nocy to już w szczególności 😀 ale…No może nie róbmy sobie wzajemnie problemów 😀
A teraz przejdźmy do sfery nieco bardziej uczuciowej. Cóż, chyba oboje czujemy się tu jeszcze nie do końca jak u siebie, a bardziej jak goście, pewnie to kwestia przyzwyczajenia, wiadomo. Nie mniej cieszy i w naszej sytuacji może ciutkę przeraża fakt, że wreszcie odpowiadamy sami za siebie. Przeraża pewnie ten brak umiejętności niekiedy w najprostrzych czynnościach, ale to też minie z czasem, kiedy nabędzie się wprawy. Trasa panowana na tip top, a jednak dziś dwa razy się zgubiliśmy i byliśmy na siebie wściekli. Zupełnie niepotrzebnie, bo to przecież będzie się zdarzać, ale co poradzić, kiedy chce się być najlepiej perfekcjonistą już, od razu, teraz, bo przecież po to się z tego domu wyszło. Po drugie odczuwamy, no nie da się ukryć, że coś się naprawdę zmieniło. Niby kilka dni, ale to się dzieje na serio i mnie, osobiście, trochę tęskni się za domowym rozgardiaszem, za psem mimo że pewnie będę tam na początku codziennie choćby po to, żeby ćwiczyć chodzenie, a jak nie, to chociaż co drugi dzień. Aleksik jest w dużo gorszej sytuacji, bo do niego do domu będziemy jeździć co kilka miesięcy, a dobrze wiem jak brakuje mu domu, tych odgłosów, które na wsi niesie za sobą lato, co to je gdzie niegdzie we Wrocławiu można też spotkać, a w Malborku jakoś nie 😛 chociaż, nie…Stop…U nas na balkonie słychać jerzyki dokładnie tak, jak na blogu Marolka, także, rozwijamy się 😀 ale mówiąc tak na poważnie…Aleksowi jest nieporównywalnie trudniej, bo od kiedy pamięta mierzy się z lękiem uogólnionym. Bardzo się to nasiliło po przeprowadzce, chociaż i u mnie w rodzinnym domu bywało, ale epizody były bardzo rzadko i bardzo skutecznie to ukrywał. Na razie pomaga zapisana hydroksyzyna, ale w razie czego, możliwe, że nie obejdzie się bez konsultacji z psychiatrą. Dzisiaj mieliśmy szczytowe apogeum nerwicowe z obu stron. Ja wściekałam się, że tak wolno mi idzie szykowanie śniadania, bo niby wszystko sama w szafkach układałam, ale cholera nie mogę jeszcze spamiętać gdzie było to, a gdzie tamto, metrarz domu bardzo prosty, ale chcę coś szybko wziąć z lodówki, no i kurwa…Gdzie ona stała? Wiem doskonale, że Aleksowi to nie pomaga, bo jeszcze bardziej go to stresuje i pewnie ten poranny stres nas dzisiaj zgubił na trasie. Zdaję sobie sprawę, że w tym wypadku muszę być tą silniejszą i oczywiście zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby tak było, ale ja też potrzebuję czasu, żeby wyrzucić z siebie pewne nawyki, które mi zostały z domu, a to pewnie zajmie dość dużo czasu. Przykładowo, byliśmy umówieni dziś na obiad i obudziliśmy się dość późno, więc ja chciałam zrobić wszystko jak najszybciej, bo w domu zawsze było tak, że trzeba zrobić wszystko szybko, żeby przypadkiem nie dostać opieprz, a dlaczego jeszcze nie pościelone, a dlaczego tu nie powycierane, a to jest źle, a na zakupy to tylko teraz, bo potem obiad, a potem telewizję muszę pooglądać…No i niby wiem, że w zasadzie kto mnie teraz goni? Kto mi patrzy na ręce? Nikt, ale to nie takie proste. Także wybacz mi Misiu, że dzisiaj nie byłam dla ciebie wystarczającym wsparciem i może się tak jeszcze zdarzać, ale staram się nad tym pracować.❤❤❤
W tym tygodniu musimy ogarnąć sobie drogę do śmietnika, no bo nie jest najprostrza, chociaż to tylko wydawałoby się za blokiem, no i okaże się, czy tu po wypróżnieniu kosze zamieniają się miejscami, czy może jednak nie, bo u nas w bloku o dziwo nie. Po drugie internet, trzeba tu podłączyć jakowyś dobry, szybki i najlepiej nie za miliardy monet 😀 więc jutro się tym zajmiemy. No i oczywiście droga do netto i sporzywczaka tu nieopodal, a potem do Łodzi na wypad ze znajomymi. No a po powrocie, powolutku będziemy ogarniać kuchenkę i próbować cokolwiek gotować. Wczoraj Aleks gotował z pomocą mamy pierwszy raz makaron i stwierdził, że chyba drugi raz dałby radę.
A na koniec powiem wam, że wprowadziłam selekcję komentarzy na blogu, bo szkoda, żeby za cenę 300 komentarzy mieć pod wpisem śmietnik, wszystko i nic i wchodzić w bezsensowne dyskusje, czy kwiatek pasuje do kożucha. Bezsensownie dałam się prowokować dwum starszym panom i to mi dało do myślenia 😀 Wszystkie niedziele dokładnie przejrzałam i komentarze pozytywnie motywujące zostawiłam. 🙂
Na ten moment życzę dobrej nocy i do następnego. 🙂
Niedziela szósta
Dzień dobry!😁
To chyba dopiero mój drugi wpis robiony w niedzielny poranek. Drugi, albo trzeci…No nieważne. Ważne, że o poranku, który dzisiaj jest wyjątkowo brzydki, deszczowy, jutro i po jutrze też takie poranki mają być, więc…O, no i tu nadchodzi zaskoczenie, nie! Nie będzie marudzenia😃 Niech sobie pada, albo niech świeci słońce, bo na razie same pozytywy.
Co tam u nas w tygodniu się podziało? No więc ten tydzień zleciał pod znakiem papierologii, ponieważ byliśmy u notariusza podpisać naszą umowę okazjonalną co do kwatery, wiadomka. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby umówić się na spotkanie z notariuszem w sprawie podpisania umowy, przejść ponad kilometr do samej kancelarii tylko po to, żeby zaraz po wejściu do owej kancelarii stwierdzić, nabierając głośno powietrza: Hhhhyyyyyy, no nie! Zapomniałam umowy!😂😂😂😂😂😂 takie rzeczy zdarzają się tylko blondynkom, które sprzątają windę na każdym piętrze, nie? No, czyli właśnie mnie, nic nowego🤣🤣🤣🤣🤣🤣 na szczęście pani Notariusz była tak miła, że nie tracąc naszego czasu, który straciliśmy na bezcelowe w tamtej chwili przyjście do niej, po prostu zajęła się sporządzaniem oświadczenia o poddaniu się egzekucji, więc chociaż to mieliśmy tego dnia z głowy. Następnego dnia wróciliśmy tam już przed 8 rano, chociaż kancelaria swoje godziny pracy rozpoczyna od 8.30, pani notariusz już na nas czekała i wszystko udało się jak najbardziej pomyślnie. Po skończeniu zabawy z dokumentacją pani notariusz pokusiła się o bardzo długą rozmowę, z takiej czysto ludzkiej strony, no i wypytywała o wszystko co tylko przyszło jej do głowy na temat jak radzą sobie ludzie niewidomi, jakie są dla nich udogodnienia, jakie przeciwności itd. Itp. Czyżbym zapomniała dodać, że byliśmy tam z moją mamą? No tak, to chyba jasne, bo musiała podpisać dnia poprzedniego to oświadczenie, a dnia następnego też była tam z nami. Oczywiście na pytania pani notariusz znała odpowiedź lepiej niż ja, ale zaciągałam ręczny niczym maszynista w pendolino przed człowiekiem na torach, bo bardzo nie lubię takiej postawy, która u mojej mamy jest na porządku dziennym. Od wszystkiego w życiu umywam ręce, ale jak coś się zaczyna układać, to pierwsza nadstawiam pierś po medal.
Tego samego dnia, zaraz po powrocie od notariusza pojechaliśmy tym razem z moim tatą do urzędu miasta, żeby złożyć wypełniony wnioseczek na mieszkanie. Jakiś miesiąc temu, kiedy pojechaliśmy tam, żeby go pobrać, nie zwróciłam jakoś uwagi na to, że przed budynkiem urzędu miasta znajduje się pole uwagi, które cię informuje, że zaraz będą schody, a przed drzwiami do samego urzędu, tuż po wejściu na schody też takie pole się znajduje. Hohoho! Czyli jednak można, szkoda, że tylko w tym jednym miejscu i na terenie dworca, no ale dobra. Po wejściu do urzędu natrafiamy sobie na schody, które idą pod skosem 😀 i wchodzimy sobie na parter, a tam mamy elegancką, obrajlowioną windę. O nie nie, mało tego, że jest obrajlowiona, ona nawet mówi do nas głosem ivony, Maji. Informuje o piętrze, na którym się znajduje, standard, ale oprócz tego, po zatrzymaniu się na wskazanym piętrze, wygłasza bardzo długi komunikat, co możesz zrobić, kiedy z tej windy wysiądziesz. Raczej nie sądzę, że ktokolwiek stoi minutę w windzie, słuchając zwolnionej na maksa syntezy, no ale ok. 😀 może się mylę, może lepiej jest postać i posłuchać, chociaż jeżeli pójdę tam kiedyś sama, to po prostu wyjdę z tej windy i poszukam kogokolwiek na korytarzu. 😀 Zaraz…Jak ten komunikat brzmiał? No dokładnie sobie nie przypomnę, w sensie nie słowo w słowo, ale, spróbujmy: Dzień dobry. Znajdujesz się w budynku urzędu miasta. Jeśli potrzebujesz pomocy w celu załatwienia spraw, naciśnij przycisk, który znajduje się obok zera. Po wyjściu z windy możesz również skierować się w lewo, do centrum obsługi interesanta, tam również uzyskasz pomoc. No nie pomnę czy czegoś nie pominęłam, bo to naprawdę było długie, ale coś w tym stylu jest tam mówione. Z urzędu miasta musieliśmy odwiedzić jeszcze kilka odległych od siebie miejsc i bardzo żałuję, że w tym celu jeździliśmy autobusem, bo mój telefon na pewno poinformowałby mnie o kolejnym krokowym rekordzie życiowym 😀 ale co zrobić. Tatko skończył już lat 70 i sporo chorób go rozbiera, chociaż w przypadku kilku z nich chodzenie byłoby dla niego jak najbardziej wskazane, ale tak to już jest, że czasami to jak grochem o ścianę. Co mnie się tak rymuje 😀 bardzo mi szkoda, że kochany ojczulek tak się zaniedbał. Dopóki jeździliśmy razem po festiwalach do 2015, był w niesamowitej formie, a jak zaprzestaliśmy, to już całkiem podupadł na zdrowiu i zasiadł w domu. Czasem sobie myślę, czy to trochę nie moja wina, może byłam jego motywacją, żeby się nie zatracić, nie zasiąść na tym tyłku przed telewizorkiem i tylko z pieskiem na spacerki chodzić? Ale z drugiej strony, co ja mogę, że festiwale mi już po prostu nie sprawiają radości? Zbrzydło mi to patrzenie na wzajemną rywalizację, bo dla mnie to zawsze była forma rozrywki. Czy się coś wygrało, czy się tylko zaśpiewało. Natomiast patrzenie na to jak ludzie wokół ciebie przez kilka tygodni żyją w zgodzie, a jak przychodzi czas koncertów konkursowych, to każdy jest tobie i sobie wrogiem…Nie nie nie, te czasy już zdecydowanie za mną, bo ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która swoją malutką podopieczną na jeden festiwal skierowała. Ta mała zajęła jakieś przyzwoite miejsce w kategorii dla dzieci i wraz z mamą poszły pogratulować starszej kategorii, ale napotkały tam tylko wzajemną nienawiść dwóch konkurentek, a same nie usłyszały nawet jednego dobrego słowa, choćby z grzeczności. Właściwie to też traktowałam to jako odskocznię od tego, żeby nie siedzieć w domu. Zapewne jak wiele osób, które tak do tego podchodzi. Wtedy to się tak czeka, od jednego festiwalu, do drugiego, od drugiego do trzeciego, właściwie wszędzie to wygląda tak samo, albo bardzo podobnie, tu jest dłużej, tam jest krócej, w większości jeżdżą tam ci sami ludzie, z tym samym repertuarem. No ale co robić w tym domu? Pracy ni ma, szkoła skuńcona, no to tylko trza jeździć, bo co to w życiu zostało innego. Tak też mi się kiedyś myślało, no i do 2015 nawet przyjemność mi to sprawiało, a potem nagle….Bum! Przestało mi się chcieć w to bawić. Coś w głowie przeskoczyło. Kilka lat spędziłam na uwstecznianiu się w domu, po drodze jakieś szkolenia, turnusy rehabilitacyjne i tak zleciało. A potem się okazało, że w domu można fajnie nagrywać, co prawda to się idzie na łatwiznę, bo setki razy się poprawia i tak dalej, to nigdy nie będą te same emocje co śpiewanie na żywo, z zespołem, ale po covidzie zaczęło mi to wystarczać. Tym bardziej, że od tamtego czasu coś mi się z głową porobiło.🤣🤣🤣 Znaczy…Nie umiem już raczej ogarniać tyle pamięciówki co kiedyś. Wolę już nagrywać z tekstem, a jak muszę coś pamiętać, to tylko ważne rzeczy. O, na przykład teraz zwolniona pamięć przyda mi się zapewne. 1. Wlej wodę do garnka. 2. Postaw go na kuchence.😂😂😂😂😂😂 Nie miałam nigdy problemów z ortografią, a teraz muszę wszystko pisać w czymś, co podkreśla błędy, bo jak już piszę jednym ciągiem, to piszę, ale nagle przychodzi bardzo proste słowo i…Ząk…Wiadomo, wszystko kwestia ćwiczenia, więc staram się ćwiczyć. Może i dobrze, że jest ten myślnik niedzielny.
Ach, tamten akapicik to taka odskocznia od myślnika niedzielnego się zrobiła, a właściwie nie tyle od myślnika, co od tygodnia minionego, no więc wracamy. Trasa do naszego domciu opanowana już na tip top. Przechodzimy ją sami w tę i wewtę, a wczoraj byliśmy odebrać klucze, zdać papiery, zapłacić kałcję, uwaga! Z mamą. Po raz pierwszy pofatygowała się z nami i miała okazję podziwiać, bo ciężko to inaczej nazwać, jak przechodzimy te 500 metrów przez 3 skrzyżowania 😀 Powiem wam, że dziwnie się człowiek czuje w takiej sytuacji. Żyjesz z kimś w domu 28 lat. Z kimś kto wszystko za ciebie robi, nie próbuje uczyć ciebie praktycznie niczego, a jak ty zaczynasz coś robić na własną rękę, to niedość, że ci nie pomoże, to jeszcze cie szczypie, podszczypuje, czasem kopnie pod przysłowiowym stołem. Od swojej mamy bardzo chcesz usłyszeć pytanie: Jak ci idzie dziecko? Nie martw się, będzie lepiej, nie od razu Kraków zbudowano. Jestem z tobą, pomogę ci zawsze, będziemy robić wszystko, a nawet jeszcze więcej, żeby się udało. A przez wszystkie te tygodnie słyszeliśmy tylko: Jak wy sobie poradzicie? Ja tego w ogóle nie widzę, jeszcze dobrze trasy nie potraficie, dla mnie i dla ojca to będzie tylko kłopot, bo co innego pomagać wam na miejscu, a co innego do was co chwila biegać. Ach, no i ten jej siódmy zmysł, który potrafi stwierdzać, że jeśli dla niej coś jest problemem, oczywiście wymyślonym, to dla kogoś zapewne też. No i przychodzi ten dzień wczorajszy, po ponad miesiącu zmagania, niekiedy zwątpienia, może nawet ciutkę chęci wycofania się i i nagle słyszysz: Och! Wspaniale! Jestem w niebowzięta! Jestem pełna podziwu! Brakuje tylko do pełni wypowiedzi: To wszystko dzięki mnie, ale beze mnie. A wtedy to cię nachodzą takie myśli, że nie wiadomo, czy najpierw uderzać do psychologa, czy od razu do księdza, żeby się wyspowiadać.
Mieszkanko jest cudowne, chociaż trzeba je wyposażyć we wszelkiej maści naczynia, garnki, patelnie, sztućce. Na razie zakupiliśmy już opiekacz do kanapek, mikrofalę i ręczną szatkownicę do warzyw. W planach jest jeszcze ekspres do kawy, co go szukałam tworząc niepotrzebnie wątek na forum samodzielności, bo on był w elektronice. 😀 no i zdecydowaliśmy się na jedną, starszą magnifice, tylko musimy się zorientować, czy się zmieści w tej naszej kuchni, jak już tam stanie czajnik i mikrofala i tak dalej. Jak się nie zmieści, to…To…Kurde…Rzucam się z krawężnika. Chociaż raz chcę w tym życiu jakiejś przyjemności, jaką w tym przypadku miałaby być przepyszna kawa z ekspresu. 28 lat piję kawuchę sypaną, 3 w 1, albo rozpuszczki zalewane wodą z czajnika, kawucha z ekspresu to tak przy okazji gościnnych wizyt w domach, gdzie taki luksus opiewa, albo w kawiarniach od czasu do czasu. I tak, jeśli się zastanawiacie co mają na celu powyższe zdania, to jest modlitwa o miejsce, o kawałek blatu na ekspres i bardzo proszę się przyłączyć. 😀 😀 😀 😀
W czwartek przyjeżdża moja ukochana teściowa. Swoją drogą, czy mając status narzeczonej, mogę już tak nazywać mamę mojego narzeczonego? Co prawda do niej osobiście mówię wciąż pani Ulu, ale tak ogólnie, to bardzo mi się to podoba, moja teściowa to robi pyszne to, a teść tamto. Jjjjakie to ffffajjjjjne, 😀 ale do nazewnictwa Aleksika mój mąż to i tamto się nie przyzwyczajam, bo potem to nie będzie takie fajne. Narzeczony wystarczy, chociaż mąż mi się bardziej podoba 😀 ale czekam na to jak na gwiazdkowe prezenty. W każdym razie już od jutra ruszamy na dalsze zakupy, chemia, żywność, naczynia itd. Jeśli znacie, macie jakieś urządzonka, drobne i większe do kuchni, które wydają wam się nawet głupawe, ale dla takiego początkowego, totalnego szaraczka moglibyście polecić, to poproszę.:)
Na teraz kończę, bo ten deszczowy dzień, również trzeba święcić, wszak jest dniem świętym. No więc dzisiaj dieta mż i przede wszystkim, co od miesięcy się rzadko już zdarza, lb. Pozdrawiamy!
Niedziela czwarta i piąta.
Halo halo! Dobry wieczór!😁
Przybywam w niedzielny wieczór z wpisem streszczającym dwa minione tygodnie, w których działo się wiele i niewiele za razem, ale…Ale…Ale…Wspaniale! Udało się! Mamy pierwszy, maciupeńki sukcesik w morzu potrzebnych sukcesów, sukcesików i sukcesiorów, ponieważ nauczyliśmy się trasy spod bloku obecnie zamieszkiwanego, do bloku, który będzie zamieszkiwany za kilkanaście dni!💪💪💪
Cóż by tu powiedzieć, żeby nie skłamać.😂😂😂 najszybciej i najprościej jak się da. Od czasu kiedy po raz pierwszy pisałam, że uczymy się z siostrą, niedługo minie miesiąc, czy tam sobie minął, no nieważne. Wiadomo, że nauka była późnymi popołudniami, bo siostra tak wraca z pracy, uzależniona była od tego jak po powrocie się czuje, jaka jest pogoda i tak dalej. W związku z tym w dwóch ostatnich tygodniach różniście z tym bywało, co szczególnie doprowadzało nas do szału, ponieważ nadal znaliśmy trasę tylko do połowy, a we wtorek, to jest dzień po moim ostatnim wpisie okazało się, że zdjęli już wreszcie te przeklęte palety i możemy uczyć się trasy w całości. Po pierwszym razie Alex był załamany, a na pewno był raczej pesymistycznie nastawiony do tej trasy już z góry. O dziwo ja za pierwszym razem powiedziałam po prostu: Don’t worry be happy! 😀 no, bo w istocie, co powiedzieć, kiedy faktycznie 500 metrów, niby mało, a w rzeczywistości jakby trochę…No sporo dla kogoś, kto biegle nie chodzi, ma do przejścia 3 skrzyżowania bez sygnalizacji dźwiękowej, w tym są jedne podwójne pasy, a na dodatek trasa pod sam blok prowadzi przez chaszcze zajebiaszcze, ale żeby się do nich dostać, to trzeba przejść, najlepiej jak najmożliwiej w linii prostej przez ulicę dojazdową do bloków. Dla mnie jest to praktycznie niemożliwe, bo nie umiem iść dłuższy czas prosto, zawsze zbaczam w którąś stronę bardziej, a nie ma czym się posiłkować. Jedyne co, że nic nas tam raczej nie rozjedzie jak będziemy tego krawężnika prowadzącego do chaszczy szukać. Ach, chaszcze, chaszcze, chaszcze, które wytycza chodnik szerokości dwóch większych telefonów. Ani tu zbytnio rozgarniać się laską, a jednak trzeba się trzymać prawej strony i jeszcze w tych zaroślach wyczuć, że trawnik skręca tu, tam, sram, siam i owam i zmieniać co chwila te strony, których trzeba się trzymać, żeby dojść do bloku. Szał macicy na ulicy, zew kurwicy i takie tam…Ale obyło się bez łez, nawet w obliczu nieuchronnego, comiesięcznego znpm? Tak to się fachowo nazywa? A nie chce mi się wikipediuchy pytać 😀 O boże, to wstyd, przecież mamy zaświadczenie o ukończeniu kursu przedmałżeńskiego w poradni rodzinnej, a cicho tam, może się nie wyda, że coś mi się zapomniało🤣🤣🤣🤣 A wracając do meritum. No po prostu, w ostateczności stwierdziliśmy, trudno, skoro nie da się chodzić częściej z kimś, a sami na dzień dzisiejszy jeszcze boimy się pogubić, no to…Do rodziców będziemy przychodzić bardzo rzadko 😀 zresztą po co, jak mimo próśb i nalegania, tzw. Wjeżdżania na ambicje, że też by się ruszyli, że pochodziliby, że zobaczyliby, że chociaż by się przeszli, z nudów…Mama obiecała, przeszła trasę najpierw sama i na tym się skończyło i najprawdopodobniej skończy. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że z prywatnych lekcji orientacji na razie nici, aż do jesieni, także ten…No smutno w każdym razie.
W czwartek Aleksik pojechał do pani endokrynolog, a taka była fajna, skubana, że się w piąteczek rozchorował, aż do soboty, więc te dni były wykluczone z chodzenia i poszliśmy dopiero w niedzielę, a to był drugi raz przejścia trasy po całości. No i ten drugi raz w zasadzie dał już bardzo dużo, bo oprócz momentu z chaszczami potrafiliśmy tą trasę ułożyć już sobie w głowie, inna sprawa, że chodzić precyzyjnie mimo tego co w głowie było trochę ciężko w kolejnym tygodniu. No, ale co by nie powiedzieć, Aleksik w łóżku nie próżnował, wiecie? Znaczy, on raczej nigdy nie próżnuje🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣 zawsze jak już się tam położy, to nigdy odłogiem hahahaha. Albo mecz, albo youtube, albo ostre spanko…Ostatnio tak chrapał, że go nagrałam i sam niedowierzał, bo to tylko ja jestem z tego znana. Ale tym razem to wspinał się na szczyty z komputerem i telefonem w rękach. Mój przyszły mąż, który jest zagorzałym zwolennikiem tego, że co w głowie, to w głowie, ściągnął wszystkie możliwe podcasty i informacje na temat seeing assistant move i leżąc chory w łóżku, po prostu słuchał, z zaciekawieniem przyswajał informacje i ustawiał tą nawigacje pod siebie. A już się obawiałam, że to ta grypa, w której – kitka, podaj mi telefon, albo – łoj jak boli łoj jak boli będzie na porządku dziennym, tak ponoć mężczyźni mają. Na szczęście mój jest inny, albo przeziębienie było wyjątkowo mało dokuczliwe i są efekty, bo w niedzielę czynił pierwsze próby łażenia z telefonem w ręce, rejestrowaniem trasy, wyznaczaniem punktów kontrolnych i tak dalej…No i pierwsze próby były bardzo zniechęcające, ponieważ nawigacja nie chciała na trasie wstawiać mu tyle punktów ile by sobie życzył, dodatkowo gubiła się właśnie w tych chaszczach i nie potrafiła sobie tam radzić. W ogóle coś dziwnego jest z tą naszą trasą stąd pod tamten blok, bo te nawigacje chcą nas prowadzić jakoś na około, tylko kawałek tej trasy, którą chodzimy uznają, a potem to każą krążyć jakiś kilometr xd.
Od poniedziałku ćwiczyliśmy już ostro aż do piąteczku. Aleksik z nawigacją, ja z moją głową i w międzyczasie okazało się, że jednak da się trochę zmienić trasę do samego bloku, znaczy, no trzeba trochę iść przez te chaszcze, ale da się w pewnym momencie zboczyć, tylko trzeba sobie to dokładnie zapamiętać, a punktem orientacyjnym kiedy można zbobczyć, tudzież zostać zboczonym, jest sobie taki fajny płoteczek, który na dodatek dla ułatwienia skręca w stronę krawężniczka, który to prowadzi do schodków, a one już prosto do klatki. Więc jesteśmy na etapie 99% i ten jeden malusieńki procencik trzeba doćwiczyć, a czasami pewnie zapytać ludzi, a jest ich tam raczej trochę, bo słychać dzieci bawiące się na placu zabaw, niopodal jest parking samochodowy, którym w istocie dałoby się też dojść pod klatkę…No ale obie moje siostry zaangażowane już w naukę chodzenia stwierdziły, że będzie o wiele trudniej z uwagi na jeżdżące tam auta, stojące tam auta i szerokość parkingu. Jak jest, nie wiem i niestety nie mam jak się dowiedzieć, no bo…No bo…No bo nie, skoro się nie da…Nnnnno doooobrrra, zostają #chaszczezajebiaszcze 😛 Swoją drogą, cholery jedne, przycięły mi taki jeden fajny żywopłot, co to go nie przycinali lat x, a nagle jak ja zaczęłam chodzić, to mi go cholery jedne przycięły, a to był taki fajny punkt orientacyjny. No i on jest, ale przycięty, ale na tyle, że już w niego nie wchodzę całym swym jestestwem, ale z uwagi na spory ubytek słuchu, tylko nie wiem, nabyty czy wrodzony, ale jednak stwierdzony, kiedy te cholery mi pewnego dnia przycięły ten żywopłot, idę na pewniaka, idę i czekam, aż w niego wlezę, a tu dupa jasna, jestem prawie na pasach i…Ząk…O kierwa, a gdzie jest żywopłot? 😀 także ten…Ja wiem, że żywopłot to najgorszy z możliwych punktów orientacyjnych jaki można sobie powziąć, bo właśnie się może się…No, zniknąć może 😀 ale taki był ładny, amerykanski…Eeee, odrośnie i znowu go nie przytną 50 lat.
W miniony czwarteczek, równolegle z chodzeniem była druga wizyta u pani endokrynolog, na którą to Aleksisko przygotowało się znamienicie, ponieważ ogoliło się i wyperfumowało jak na randkę 😀 a jakby tego było mało, po wizycie u pana doktora było podpisanie umowy z właścicielką domostwa naszego przyszłego, więc ten…Owąhały się te kobiciny Aleksiska za wszystkie czasy minione i nadchodzące. No a w piąteczek to zdążyliśmy nawet się trochę odstresować tymi niedogodnościami po stronie nawigacji, zwątpień w swoje umiejętności, no i zaczęliśmy sobie oglądać film, który skończymy dzisiaj, bo w piątek po obiedzie oddelegowaliśmy się na relaksujący weekend w domu mojej siostry i jej męża, a cały wczorajszy dzień spędziliśmy w Gdańsku na jarmarku Św. Dominika i było bardzo sympatycznie. Nawet fitnes na moim iphonku stwierdził, że 15 tysięcy kroków to mój rekord życiowy.😂😂😂😂😂 także mamy kolejny sukces. A jutro chyba będzie kolejny, bo jesteśmy na tyle pewni trasy i na tyle gotowi, żeby się pogubić, że jutro idziemy sami, taki jest plan. Miałam bombowy pomysł na media, które miałam dodać jak to bywa do niedzielnego wpisu, ale muszę zmontować dwa różne fragmenty z różnych źródeł, żeby to miało sens, jaki pragnę osiągnąć. Tylko nie znajdę tego na szybko, więc jak to zrobię i media się pojawią, to albo dam znać, albo sami wyczaicie. Tymczasem dobrego wieczoru i dobrej nocy. Przed nami kolejny tydzień ostrej walki o samodzielność.
Niedziela trzecia.
Hej hej.
Dzisiaj będzie raczej krótko i na temat 🙂 ponieważ moja nowa przyjaciółka, która rozgościła się w moim życiu na dobre już prawie półtorej roku temu, w lewym oku, znaczy się…Jaskra krwotoczna, bardzo daje mi w dupsko na zmianę pogody i w upały oczywiście. Od wczoraj moje oko wygląda masakrycznie, trochę boli, może inaczej niż zwykle, może chwilami odrobinę bardziej niż zwykle, gdy się pochylę. Pewnie tworzy się tam kolejny nowy wylewik z racji rozrywającej się siatkówki, no ale nic na to nie poradzę. Dwie okulistki, na nfz i prywatna powiedziały, że zoperować tego z racji całkowitego niewidzenia nie można, bo po jakimś czasie by się to odnowiło…Póki krople na ciśnienie śródgałkowe działają, to brać, a jak przestaną, to polecimy w twarde dropsy, ewentualnie jakaś tam operacja zmniejszająca ciśnienie w oku, nastąpi zamrożenie czegoś tam…No ale to pewnie musiałabym zlądować na sorze okulistycznym kilkanaście razy z sakramenckim ciśnieniem, a póki co, no to staram się po prostu brać krople od ciśnienia w oczku, drugie nawilżające, bo mam też podobno keratopatię rogówki i jakoś się żyje. Chociaż gdybym mogła wybierać, to wolałabym, żeby mi to oko po prostu w cholerę jasną usunęli, przecież ono i tak nie ma nawet poczucia światła.. Tak więc mamy dzisiaj jeden z gorszych jaskierkowych dni, na dworze duszno, ale zapewne wszelkie nawałnice i skłonności do niepogody nas ominą. Szkoda, bo tak bym wiedziała chociaż, dlaczego muszę się źle czuć. 😛
Drodzy państwo, Malbork wszedł do Unii europejskiej…Czy jakoś tak…😂😂😂😂😂 rzeczywiście, jak żyję tu 28 lat, ostatnio miałam przyjemność jechać autobusem, który…Mili moi, kochani moi…Naprawdę czytał przystanki🤣 nie wiem tylko, od czego to zależało, że w drodze do urzędu miasta czytał przystanki, a z powrotem było to wyłączone. Może kierowcy muszą się przyzwyczaić, żeby to włączać? Ale, tak, poczułam się jak w środku samej ameryki, xdd. Jeśli docekam w mieście jakichkolwiek prowadnic, czy kulek informujących o przejściach, albo schodach, to osobiście pójdę złożyć hołdy z kwiatami do tych, co się tym zajmują. 😀 Apropopo urzędu miasta. Pobraliśmy sobie wnioseczek na mieszkanie, teraz trzeba to wypełnić, skompletować dokumenciki i złożyć…No a potem…Czekać…Może tyle samo co na gadjące autobusy, albo prowadnice…Ale lepiej czekać, niż nic nie robić hehe. Od jutra spróbujemy przejść inną trasą do naszego przyszłego lokum i sprawdzimy, czy faktycznie jest gorzej dostępna niż ta, z którą już jakiś czas się zaznajamiamy, ale coś wymyślić trzeba, bo te palety robotników nie znikają i do prawdy nie wiem, jak tam ludzie chodzą, bo jest ciężko się nie zabić.
A na koniec wam powiem, że wróciliśmy z udanego pobytu u znajomych w Olsztynie. Nakarmili nas tak bardzo, że nie da się tego opisać słowami. Pewnie zapomnieliśmy nadmienić, że przyjeżdżamy tylko we dwoje, bez armii wojska w zanadrzu xd. Tymczasem uciekam, czas się ogarnąć po podróży, może przespać, to przypomnę sobie po co żyję i zapomnę o bólu oka. Do następnego! 🙂
Cześć i czołem!😀
Tak jak zapowiadałam, przez ostatni tydzień z Michasiem staraliśmy się nadrobić sporą część życia dotyczącą nauki chodzenia do ochmistrzowskiej kwatery. Pierwsza połowa trasy znana jest nam już bardzo dobrze, praktycznie możemy chodzić z zamkniętymi oczami 😛 z drugą połową trasy idzie o tyle mozolnie, że na ulicy wciąż trwają roboty drogowe, wykończeniowe co prawda, ale trwają i są tam poustawiane jakieś palety, albo inne cuda. Z dnia na dzień ich ubywa, ale kiedy znikną całkowicie, na ten temat nic mi nie wiadomo. No i kolejna sprawa, że w zasadzie, to, chodzimy sobie amatorsko…W sensie…No nie, żeby nie brzmiało to aż tak dramatycznie, bo w istocie aż takie nie jest, orientacja przestrzenna w naszym życiu się pojawiała, wszystkie techniki znamy i tak dalej….Tylko zabrakło istotnej praktyki. Ja w swoim życiu orientacji byłam uczona trochę w podstawówce i to tylko raczej po szkole, ale czy ja wtedy myślałam w kategorii: ucz się dziecko ucz, bo chodzenie z kijaszkiem da ci samodzielność w życiu? No może to dziwne, ale nie i pewnie dlatego, że jak to już pisałam w poprzednim wpisie, byli rodzice, co prowadzili wszędzie za rączkę. No, ale to w zasadzie nie jest jeszcze takie szokujące, bo kolejny raz z orientacją przestrzenną miałam do czynienia….*Myśli intensywnie, a ponieważ tworzy wpis przed śniadaniem, mózg generuje bańki mydlane* chyba w gimnazjum…A tu, kolejny proszę państwa ząk, bo…Ja nadal nie myślałam w tej kategorii, że to jest po coś, a nie żeby odpękać to cholerne 40 godzin z pzn. W okresie licealnym bazowałam raczej na szkoleniach z orientacji zbieranych po turnusach w Bydgoszczy, w Ustroniu morskim i to chyba wszystko. No w każdym razie, techniki samego poruszania się zapamiętałam, ale praktyki to za dużo nie miałam. Ze 3 lata temu to moja siostra uczyła mnie drogi do pobliskich dwóch sklepów, ale teraz trzeba by się tego uczyć na nowo, bo bloki po drodze się grodzą, każdy ma swój wjazd i jakby mi się ta trasa wydłużyła. No ale, wracając do meritum, to właśnie ta siostra chodzi z nami praktycznie codziennie od naszego obecnego domu, do przyszłego, pięknego, najwspanialszego, sierpniowego😂😂Zważając na to, że w Malborku malusieńki jest procent niewidomych poruszających się samodzielnie, albo będących widocznymi w ogóle, nadal sprawiamy wrażenie, jakby wypuścili dzikie małpy z zoo, bo nie braknie komentarzy w stylu: O boże! Jaka tragedia! Albo pytanie do siostry idącej w naszym cieniu: Czy oni są pod pani opieką? Ech, ten brak edukacji na temat niepełnosprawności jest przerażający…
A z tym chodzeniem z siostrą…Cóż zrobić, skoro nie ma kto? W malborskim pzn to już chyba nie istnieje coś takiego jak orientacja przestrzenna, no chyba, że ściągaliby kogoś z Gdańska, żeby przechodził z nami chociaż te 40 godzin i nauczył co potrzeba, odciążając trochę siostrę. Chociaż nie wiem, czy pznowi mogę jeszcze zaufać, bo jak podjęłam pracę rok temu w Gdańsku, to moja szefowa wiedziała, że z orientacją jestem na bakier, że nie chodzę, nie mam praktyki. Doradziła mi, zapisz się z powrotem do pzn, bo oczywiście mnie wykreślili, bo nie płaciłam składek. No więc ja, wedle tej orientacji, poszłam, pokorzyłam się, przeprosiłam się z nimi, zapisałam się, nomen omen była szefowa też pracuje w gdańskim pzn i obiecała mi tą orientację załatwić, żeby mnie nauczono poruszać się po remontowanym od lat 500 dworcu i dojeżdżać do pracy, a skończyło się na tym, że uczyła mnie koleżanka i kolega z pracy. No bo jednego razu to orientantka na urlopie, drugiego to już nie pamiętam co, a trzeciego, to szefowa stwierdziła, że przecież sobie radzę, a w ogóle to podobno miałam 40 godzin orientacji z pzn w gimnazjum i w podstawówce mnie uczono chodzić z laską, więc po co mi to teraz tak w zasadzie? Kolega i koleżanka pokazali, dojeżdżam? Przyjeżdżam, to dajmy spokój. Żenada wódą zakrapiana. Na szczęście z tą koleżanką mam bardzo dobre stosunki i jest gotowa w każdej chwili przyjechać i uczyć nas też w swoim czasie urlopowym, to może…Jakoś to będzie. Chociaż, ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie jakoś to będzie Ostatnio słyszałam, że najgorsze co można w życiu powiedzieć, to właśnie słowa: "Jakoś to będzie"…Ale jak tak człowiek tonący brzytwy się chwyta, to myślę znowu, a może iść? Może znowu się z nimi przeprosić? Zapłacić im? W końcu wykreślają dopiero po 2 latach? Może załatwią mi kogoś z Gdańska jednak, w końcu jestem w sytuacji podbramkowej…Siostra uczy jak umie i ważne, że trafiamy, że ogarniamy, no ale wiecie o co chodzi. A może powinnam jakichś fundacji poszukać, organizacji, które takie szkolenia oferują nie wymagając członkowstwa pzn? Sama nie wiem co robić, doradźcie.😁Obdzwoniłam już mops i pcpr w poszukiwaniu asystenta dla osoby niepełnosprawnej…No tak, ale czego ja się mogłam w tym zapomnianym infrastrukturalnie mieście spodziewać? Skoro tu prowadnice to są tylko na dworcu, a tam gdzie schody w górę, to brajlowski podpis głosi, że to schody w dół? Albo coś podobnego…Teraz już nie pamiętam…W mieście jedynie światła w centrum mają sygnał dźwiękowy, podobno w jakimś autobusie coś zaczęło gadać, ale pewnie kierowca se włączy, jak mu się zechce. Gdzież by tu mówić o jakichś kulkach przed schodami, przejściami, prowadnicach, więc czego ja się mogłam spodziewać? Że mi powiedzą tak, pani Kasiu, asysten już na panią czeka? No pewnie, że nie, bo już na nowych asystentów nie mają pieniędzy, możliwe, że jak ministerstwo wznowi projekt, to wrzesień, październik coś się uda. Tak mi powiedziała miła pani. To samo było w roku 2016, kiedy to chciałam wziąć dofinansowanko na telefon. Rozpatrzone pozytywnie, ale środki z tej puli zostały wykorzystane na inne niepełnosprawności i zakupiono wózki inwalidzkie, podnośniki, windy…A potem co się okazało? Okazało się, że prokuraturka wkroczyła, siedziała państwu na ogonie i w jeden dzień pieniążki się znalazły na telefonik dla mnie 😀 także…Nie zdziwiłabym się, gdyby z tymi asystentami też tutaj tak było, ale obym się myliła. 😛 Narzekacz ze mnie wyborowy, co nie? 😀 Ledwo dorosła do tego, że coś chce robić samodzielnie i dopiero zauważa, że świat nie stoi przed nią otworem…Ja też bym na waszym miejscu tak pomyślała 🙂 ale gdzie narzekać i komu, oprócz eltenowiczów i mężowi do ucha?
Rodzicom na razie najlepiej idzie oswajanie się z myślą, że za chwile mnie tu nie będzie, bo w zasadzie temat jest, ale jak się go poruszy, to szybko się urywa. No cóż! Może potrzeba czasu? Najważniejsze, że my już zaczynamy być z siebie dumni, z tego, że opanowaliśmy już połowę trasy, chociaż ta druga okaże się być pewnie o wiele trudniejsza. Nie powiem, trochę jest to smutne, że nikt z nich nie wyjdzie nawet przed dom i nie przejdzie z nami chociaż raz tej trasy, żeby zobaczyć, że na światłach bez sygnalizacji się da, że trzeba zobaczyć, że się da, a nie tylko gęgać, o Boże, bo jak wy sobie poradzicie, jak tam sygnalizacji nie ma…No tak, ale kto powiedział, że od gadania od razu przejdziemy do czynów? 😛 Swoją drogą, mieszkam tu 28 lat i na zwracanie uwagi na pierdołowate pierdoły mojej mamy do tej pory albo faktycznie nie zwracałam uwagi, albo się nauczyłam tego nie robić, a teraz tak mnie to uwiera, że powstrzymuje się jak mogę, żeby nie wybuchnąć. Chociaż ja, z natury tych uległych raczej, no ale jak trzeba, to w końcu rozszarpię. 😛
Z rzeczy nie związanych z dążeniem do samodzielności, to mogę wam powiedzieć, że w ten weekend jedziemy zrelaksować się do Olsztyna, do znajomych, więc pewnikiem kolejny niedzielny wpis powsanie z opóźnieniem. Na tą chwilę, eksploruję internecik w poszukiwaniu kilku nowych pozycji pana Marcina Margielewskiego, pisarza znamienitego oczywiście, bo jeszcze się tym nie chwaliłam, ale całą jego bibliografię połknęłam chyba w półtorej miesiąca, zaczynając w lutym. Tak tak, w tej tematyce panią Laylę Shukri i Tanye Valko też połknęłam, smaczne, a jakże. No i mój przyszły mąż wkręcił mnie w survive the wild, 😀 😀 😀 ile przy tym jest nerwów, śmiechu, adrenaliny i zabawy, kiedy on mnie uczy czegoś w tej grze…Szkoda gadać, trzeba posłuchać xd, no ale za to go między innymi przecie kocham😘😘😘
Tymczasem uciekam wypić kawę, posłuchać muzyki, ogarnąć to domostwo obecne. Do następnego!❤❤❤
Aaaaa, ooo to to to, nadrobiłam w końcu papiery na szczęście, w których jedną z ról grała moja fascynacja muzyczna – Małgorzata Kozłowska, więc fragment piosenki z serialu, bo nie ma tego na youtubach, tak co do dzisiejszego wpisu…
Niedziela pierwsza.
Dzień dobry, a jakże….W dodatku pogodny, prawda?😁
Proszę państwa, stało się coś niemożliwego. Coś nieprawdopodobnego do osiągnięcia w wieku 28 lat. Otóż, budzik zadzwonił dziś o 5.30 nad ranem po to, żeby zbudzić mnie, Michała i moją mamę na poranną mszę. No oczywiście, no tak, macie rację, przecież są późniejsze godziny, ale po co, przecież w życiu warto stawiaćsobie coraz to wyższe poprzeczki. 😛 nie sądziłam, że niewidomi to tak wspaniałe okazy i unikaty, moi drodzy, chociaż nie wiem, może powinni nam za to płacić, że można nas podziwiać nie tylko w specjalnych muzeach i miejscach tego typu podobnych, ale w miejscach normalnie dostępnych dla każdego. Otóż, kiedy cała nasza trzyosobowa ekipa zjawiła się w kościele, grono starszych pań odmawiało różaniec, głośno, w skupieniu, a jednak, dwa niewidome osobniki obu płci zwróciły ich uwagę i bardzo głośno wyraziły swój podziw dla nas: Oooo, niewidomi niewidomi, patrz patrz. A wiem, u mnie w pracy takich widziałam.😂😂😂
Chociaż coś tak sądzę, że ta nasza dzisiejsza poprzeczka to jest niczym w porównaniu z tym, że pewna niewidoma osoba mierzyła się ostatnio z egzaminem z masażu, a żeby mogła to zrobić to była w posiadaniu specjalistycznego arkusza egzaminacyjnego, który jej to umożliwił. No i jeszcze…Oczywiście…Niezawodna, najwspanialsza mama, bez której nie dałoby rady pojawiać się na zajęciach przez dwa lata nauki. No i…Drodzy moi…Wobec tego, cóż zrobić. Czasy się zmieniają, bo ileż to ja i wielu moich znajomych pisało takich egzaminów, egzaminików, z takimi arkuszami, a ileż to rodzice nasi nam pomagali, a facebook jakoś wtedy nie chciał o tym trąbić.😏😏😏
Możliwe, że to wszystko w ogóle zależy od nastawienia, wiecie? No, bo tak na przykład ja…No to w zasadzie nigdy nie byłam zwolenniczką kształcenia większego, niż jest wymagane. Czyli, bodajże…Średnie? Chyba tak, a może i podstawowe…Aaaa tam, mało ważne. Znaczy, generalnie, nie chodzi mi o to, żeby ludzie w ogóle się nie kształcili…Nie nie nie, co to, to nie, bo przecież skąd inaczej braliby się lekarze, profesorowie i tak dalej…Mnie to bardziej chodziło o to, że ja zwolenniczką kształcenia wyższego nie byłam dla siebie. Nigdy nie ciągnęło mnie do nauki…Zawsze byłam czwórkowiec raczej na świadectwie, chociaż zdarzały się tam ze dwie dopuszczające i dostateczne. No, bo mnie to zawsze ciągnęło ku wykształceniu wyższemu na kierunku – dom i zarządzanie. Różnie mawiają co do długości studiów na tym kierunku, a nawet różnie piszą na forum eltena. No i nie wiem jak fachowo nazywa się ukończenie tego kierunku, no ale przecież jakiś papier musi na to być. Hm, bo ja wiem…No kura domowa to tak głupio brzmi, ale już ochmistrzyni, to jak najbardziej.😁😁😁
Czy ja wiem, czy będę kobietą zarządzającą gospodarstwem w dużym majątku, jak definiowało się ochmistrzynię? No chyba nie, bo będzie to zaledwie 35 metrów kwadratowych, a majątku tam wielkiego nie będzie…Ze dwadzieścia par gatek, skarpetek i innej galanterii do uprania, uprasowania….Aaaa, no chyba, że ten…Pralka, lodówka, mikrofala i telewizor…To będziemy z mym ochmistrzem zarządzać sprawiedliwie.🤣🤣🤣🤣🤣 no i to jest w zasadzie w dzisiejszym myślniku ta najpozytywniejsza wiadomość, że od poniedziałku poznajemy najpotrzebniejsze trasy, ale tą najważniejszą, do ochmistrzowskiej kwatery jako pierwszą, oczywiście!
A zaraz potem, ohoho, żeby nie było tak prosto i sielankowo, to właśnie trzeba będzie odbyć te studia. No, tylko, że…Niestety, w tym wieku, to…Uniwersytet trzeciego wieku się kłania? Czy coś? No, bo za młodu to mnie nie chcieli przyjąć na takie studia zbytnio i wykładać czegokolwiek z gotowania. No, oprócz robienia herbaty i kanapek…No i sprzątania, prania, także może chociaż jeden semestr jest😃😃😃
A teraz tak poważnie, co zresztą? Na resztę trzeba mocno spiąć poślady i w wieku lat dwudziestu ośmiu uczyć się obsługi płyty elektrycznej, obierania warzywek, gotowania najprostszej zupy, czy smażenia jajecznicy. Będą łzy, zapewne jak grochy. Będą chwile zwątpienia, ogromne jak ta nasza ziemska kula, bo jednak to tak trochę, jak gdyby urodzić się drugi raz, trochę na własne życzenie, ale nie do końca, bo czasami można sobie chcieć rozbijać głową mór, a w tym wypadku nieugiętość rodziców na pewne rzeczy, bo przecież lepiej i szybciej zrobią coś za ciebie, wiadomo. Dopóki się z tym godzisz i jest ci to na rękę, to jakoś to leci, ale jak już przestaje ci być w tym wygodnym życiu dobrze to znaczy, że z tobą jest wszystko w porządku, ale musisz mieć w sobie siłę, żeby wygrywać nie tylko bitwy, o ile w ogóle, ale i wojnę. Dopóki chcesz, jest dobrze, jeśli się poddasz, to zginiesz, bo oni przecież wiecznie żyć nie będą, sami o tym wiedzą, ale na tym ta wiedza się kończy w bardzo wielu przypadkach, ale ty, nie możesz o tym zapomnieć! Nie możesz!
Dlatego, tak zakańczając ten wpis, myślę sobie, że bardzo bulwersują mnie wpisy, gdzie tak jak w tym wspomnianym na początku szkoła/uczelnia rozpływa się nad tym, że osoba niewidoma poradziła sobie z dostępnym dla niej arkuszem egzaminacyjnym, a dzięki mamie to w ogóle dała radę docierać na zajęcia, ale posiada swojego psa przewodnika…No to co, też tylko jako gadżet? Bulwersuje mnie to dlatego, że nie trafia do mnie ta postawa – jestem wspaniałym rodzicem, bo pomagam mojemu dziecku, ale tak naprawdę je wyręczam, swoje sukcesy zawdzięcza sobie, ale tak naprawdę tobie, drogi rodzicu, bo nigdy nie pozwoliłeś na to, żeby to twoje dziecko samodzielnie się wybrało na te zajęcia, do sklepu, a przy okazji się trochę pogubiło, wystraszyło, nauczyło…Mówię to z własnego przykładu. Nigdy nie potrafiłam powiedzieć głośno nie! Ja chcę sama! Ja muszę sama! Chociaż nie, źle to ujęłam…Powiedzieć potrafiłam, ale nigdy nie zostałam wysłuchana…Aż do osiemnastego roku życia, kiedy to sama zaczęłam powoli jeździć po Polsce, żeby spotykać się ze znajomymi. Potem zaczęłam walczyć chociaż o naukę samodzielnego przygotowywania kanapek, kawy, herbaty, a potem wymogłam nauki drogi do dwóch pobliskich sklepów. Jestem z tego niewypowiedzianie dumna, choć cały czas mi mało, jednak niebawem pewnie będzie mi się wylewać uszami. Pierwszy etap samodzielnego radzenia sobie zaliczyłam rok temu, kiedy to dojeżdżałam z Malborka do Gdańska, do swojej pierwszej pracy. Wtedy dopiero poczułam niesamowity przypływ dumy, który mieszał się codziennie z lękiem i adrenaliną, ale i tak nad nimi górował. Tata bardzo mi pomagał i wspierał, mama była przeciwna i modliła się, żeby znalazła się osoba do pomagania, do wyręczania. Późniejsza nauka wszystkiego niż od małego, to prawda, daje poczucie dumy, ale ten ciągły strach i niepewność ci towarzyszy. Nigdy nie czuję się do końca wyluzowana, bo muszę jednak iść do tego sklepu, albo zapytać o ten tramwaj, albo na który tor wjedzie ten pociąg. Nigdy nie jest to tak naturalne jak oddychanie, może gdyby ta nauka samodzielności, chociaż tego skrawka w terenie przyszła wcześniej, byłoby to normalne, a tak, chyba do końca życia się tego nie pozbędę, ale nie zaprzestanę, bo to dla mnie priorytet. Jestem dumna z mojej nieprzebłaganej mamy, że w końcu zrozumiała, że chociaż nie widzę, to mam prawo układać sobie swoje życie. Mam prawo kochać, wyjść za mąż i mieć dzieci. Mojej mamie przychodzi to bardzo trudno, naprawdę, bardzo trudno, żeby zrozumieć, że nie codziennie mam ochotę ścielić łóżko pod linijkę, a wymagające tego bardzo mocno ubrania staram się składać najlepiej jak umiem według tego jak mnie uczyła, chociaż wiem, że jeszcze popełniam błędy i wiem, że aż ją roznosi, żeby na mnie nawrzeszczeć, ale i tak jestem z niej dumna, że przyjmuje do wiadomości, że w sierpniu się wyprowadzamy, ale było ciężko i na pewno będzie ciężko, bo wiele rzeczy tam będzie tak, jak chcemy my, a nie tak jak widzi to ona. Jestem dumna, że zaczyna mi deklarować pomoc w nauce czynności, o których mogłam sobie dotąd tylko pomarzyć. Nie wiem na ile skończy się w wielu przypadkach tylko na gadaniu, ale mam nadzieję, że się to uda.
No i jeszcze, myślę sobie, że jeśli są tu osoby takie jak ja, które nie studiują zaawansowanych kierunków i to już piątego z rzędu, ale są dumne z ludzi, którzy tak robią, to niech nie czują się gorsze z powodu, że zostały w domu, stłamszone przez rodziców, nie mające siły wydostać się z tej pętli i krzyczeć o pomoc. Nie musicie się tego wstydzić, bo tym też trzeba się w cudzysłowie chwalić. Porażkami i sukcesami, ja powoli uczę się chwalić, a porażki jak sukces z trudem, ale biorę na klatę. Zabijcie mnie, lub nie, ale znam dwie grupy tych wszystkich studentów. W jednej grupie osób, których sporo w życiu poznałam, studiują oni po to, żeby być pieścidełkami rodziców, którzy mogą się nimi z tego tytułu pochwalić, a i oni czują się dziękitemu wyżsi, chociaż nieważne, że nie dojeżdżają sami na te studia, a są przypadki, że po studiach do pracy nadal wożą rodzice. Jeszcze żeby to była wieś i brak możliwości dojazdu, no to…No ale to też nie jest bez rozwiązania. Nie wspominając już o tym, że takiemu to w ogóle nie wydaje się możliwe, żeby zrobić cokolwiek samemu, a jak do tego przyjdzie to najprawdopodobniej się rozpłacze. Za to ta druga grupa, z której znam mniej osób, ale jednak znam, to zaczyna się studiować najprawdopodobniej po to właśnie, żeby wyrwać się spod klosza, ale jednocześnie idąc z pędem wiedzy. No i za tą grupę najbardziej trzymam kciuki, jeśli się identyfikujecie, zostawcie lajka, czy coś xd. Tej pierwszej grupy mi chyba najzwyczajniej szkoda, bo zostaną kiedyś z ręką w nocniku, nie widząc dla siebie innej drogi w życiu, jak tylko ta nauka, po której nie wyniknie samodzielne robienie zakupów. Chociaż, tak mi teraz przyszło do głowy coś bardzo oczywistego, że nie wszyscy postępują tak, bo im wygodnie, tylko po prostu nie mają wyjścia, tak jak ja….No więc tym bardziej jest mi was i siebie w takim wypadku szkoda.
No więc jeśli są tu jacyś czytelnicy, co do bólu się identyfikują z tymi słowami, które tak piszę od dwóch godzin, to ściskam wirtualnie wasze dłoie i proszę was, nie straćcie siebie całkowicie. Walczcie o małe rzeczy, a od małych do coraz większych. To żaden wstyd, nawet w wieku lat dwudziestu ośmiu i więcej. Ja właśnie rodzę się na nowo i każdy etap dorastania, dzień po dniu wyruszania w samodzielność będę tu dla was wrzucać, bo tym należy się chwalić!
A, no i jest taki stereotyp chyba, że niewidomi to tylko albo studiują, albo masują, albo śpiewają, co nie? No, to może zróbmy czwartą grupę, niewidomi, którzy…Po prostu wiodą spokojne, zwyczajne życie i są z tego dumni.
No i pioseneczka, co do tej samodzielności. Taka, dla tych rodziców, nieprzezbytych, nieprzebłaganych.
Dobrej niedzieli