Hop hop! Jest tam kto?
Dawno nic nie pisałam, a więc uznałam, że czas naskrobać trochę świeżynki. Z najnowszych wieści, można powiedzieć, że przygotowania do wesela już prawie dopięte na ostatni guzik, wszystko pozałatwiane. W kieckę ślubną się mieszczę, nic nie trzeba było poprawiać, ba, panie z salonu sukien ślubnych pochwaliły mnie, że tak ładnie trzymam formę od zeszłego roku, kiedy to suknia była przymierzana ostatni raz po zrobieniu koniecznych poprawek. Kazały mi odpoczywać i nie denerwować się, a czy mogę się do tego zastosować, często mogę, a często nie mogę, zależy jak leży. Obrączki jednak trzeba było powiększyć i chyba czas zacząć trenować ten najpiękniejszy gest, jakim jest wzajemne założenie sobie ich na odpowiedni palec, chociaż jeśli coś ma nie wyjść, to w stresie i tak nie wyjdzie i będzie trzeba poprawiać. Piękną sukienkę mam uszytą, którą włożę po oczepinach. Od wczoraj zostały już tylko dwa tygodnie i właściwie, jedyne co nas ominęło, to wybieranie dekoracji, kolorów strojeń, zdobień i tak dalej. No i pewnie ominie nas strojenie i przyozdabianie sali i kościoła i samochodu, ale tym akurat się nie martwię, cieszę się, że byliśmy obecni słowem i ciałem przy załatwianiu różnych rzeczy telefonicznie, czy z osobami towarzyszącymi. Wódka już się chłodzi w moim rodzinnym domu, w moim pokoju, także teraz zmartwieniem mojej mamy nie jest to, ile kupić, żeby jeszcze zostało, ale czy tego jedzenia to na pewno zrobią odpowiednią ilość? Czy ci wszyscy goście się ponajadają? Jakie oni tam w ogóle porcje dają, duże, czy małe? Jak mnie to może denerwować takie gadanie, ta kobieta bez problemu zrobi problem. Nie wiem, czy to wynika z tego, że przeżyła w przeszłości straszną biedę i na temat jedzenia mogłaby rozmawiać, a robić go tonami po wychowaniu całej siódemki dzieci nawet, jeśli paszczy do jedzenia jest tylko sześć, aleeeee….Szału można dostać. Jutro jadą kupić napoje, no i też zastanawialiśmy się, jaki właściwie jest przelicznik, ile tego trzeba kupić, żeby jednak raczej zostało, niż zabrakło. Podobno trzy, cztery litry, jeśli chodzi o soki i napoje, a woda gazowana i nie gazowana, bez ograniczeń…No czyli ile kupić? 😀 Dodatkowo, przecież trzeba jeszcze kupić jakieś owoce…Szczerze, wątpię, żeby ktoś w ogóle je jadł, ale może się mylę. Z obiegu wypadł niestety fotograf, który miał robić zdjęcia w kościele, a potem szybka sesja w plenerze po obiedzie, złamał rękę i ni ma fotografa. Zostaje tylko robić zdjęcia i filmiki telefonami, które przecież w dzisiejszych czasach też radzą sobie bardzo dobrze. Zdjęcia chcieliśmy głównie dla rodziców i świadków, może jedno dla siebie, w ramkę oprawić i w domu powiesić, na pamiątkę…Choćby dla dzieci w przyszłości. No ale nie ma co płakać, zrobi się telefonem, wydrukuje się w rossmannie, czy w innym tam takim, będzie pięknie, śmiesznie i to akurat wnioskuję po udanej rozmowie z naszym panem od muzyki, moim osobistym bratem, czyli świadkiem, jak ci dwaj połączą siły, a dodatkowo moja rodzina, cokolwiek złego by o niej można powiedzieć, ale bawić to się lubi i umie,, zresztą, tak samo jak rodzina młodego. Prędzej mnie w tej sukni ze zmęczenia wyniosą, niż tych ludzi haha.
Tydzień temu mieliśmy niewątpliwą przyjemność, razem z żywkiem i SkyDarkiem zrobić młodemu niespodziankę przedurodzinową i trochę…Taki jakby…Wieczór kawalerski z jedną damą pośrodku. Tort Szwarcwaldzki śni mi się po nocach, a właściwie jego potężna, półtorej kilogramowa masa, w ilości na dwanaście osób, zjedzony przez panów praktycznie w całości, nie licząc pięciu kawałeczków, co poszły do mojego rodzinnego domu, a ta lodówka, jak to mawia nasza koleżanka, cała z czekolady była…Ło matko, ciężko te półki wyjmować i myć…Na szczęście dwie, ale gdybym wiedziała, że skurczybyk tak mi lodowkę zaczekoladzi, zapewne bym jej nie myła tydzień przed. Tak to już jest, wy nie widzicie, to jest inaczej, tak powiadają. No właaaśnie, mają rację, w opisie było, że są wiurki czekoladowe, ale czy ja zwróciłam na to uwagę? Nieee, tylko chciałam, żeby Michasiowi smakowaaało, bo to jego ulubiony tort. Ucieszył się i korzysta z pada do gier, który dostał w prezencie, bo teraz szaleje i pogina jeszcze bardziej w forzie, z widzącymi. Jedno co mi nie wyszło, choć szczerze powiem, że się starałam, to gotowanie dla czterech osób. No niestety, uroki kawalerki, malutkie, litrowe garnuszki pomieszczą zupy tylko dla dwojga, więc w pierwszy dzień rosołu zabrakło dla gospodarzy, aaale nic to, dopchnięliśmy się kebabem. W następne dni już poszło to lepiej z tymi obiadami, chyba głodni nie chodzili. Sympatycznie było, rozmowy balkonowe, a w tle koncerty z polsatu, faaajnie będę wspominać. No, tylko ten…Zywuś, jak tam twój osobisty kubek? 😀 mógłbyś przyjechać, bo szklanki stoją i dzisiaj mi się coś nie chce…:D
Coraz częściej korzystamy z dobrodziejstw netto, do którego nauczyliśmy się tupcić, obsługa nawet taka całkiem miła, tylko…Trzeba się o siebie upomnieć, prawda? 😀 ostatnio nawet zdarzyło mi się zgubić na naszej znanej trasie, co ją przemierzamy czasem kilka razy w tygodniu. Sama nie mogę dojść do tego jak to się stało, czy się zamyśliłam, czy nie uważałam, w każdym razie pomogła mi bardzo sympatyczna pani, która to podwiozła mnie prawie pod dom i jeszcze po drodze zgarnęła swojego męża, który był moim dawnym instruktorem wspinaczki ściankowej. Przygody uczą, bawią i czasem miłe niespodzianki jednak przynoszą. O, albo na przykład, jak jednego razu szliśmy sobie po świeże pieczywko i jakieś tam pączusie, drożdżóweczki na śniadanko, to w pewnym momencie z oddali było słychać takie: Ło Boooże, ło jeeezu, ło jeeej, łoo booże, ło booooże, łooo boooże. Myślę sobie, kurde, co jest, taki upał, to był głos takiej, chyba bardzo starszej pani, ale z głosu, naprawdę bardzo, myślę sobie, jejku, może ona chce tu gdzieś do klatki dojść i już nie może, słabo jej, zaraz zemdleje, upadnie, może zdążę jakoś pomóc, albo trzeba będzie po pogotowie dzwonić. Idę szybciej, przechodzę niemalże obok tej kobiety i: łooo booże boooże boooże, daj im odzyskać wzrok bo nie wiiidzą, o boooże boooże boooże jacy biedni ludzie, o boooże boooże boooże. A nie, no to idziemy dalej, skoro wszystko w porządku.
Przez cały maj, może zapadało coś troszkę, przez kilka minut u nas ze dwa razy, a tak, to upały, duchoty straszliwe. No ale za to, na naszym bloku, mamy jaskółki oknówki, pełno kosów tu lata i nam cudnie śpiewa, no i są też jerzyki. Faaaajną tu mamy ptaszarnię, szczególnie pięknie brzmi to rano, jaskółki karmią w gnieździe, kosiki śpiewają, cudoooowne. Jutro czeka mnie ciężki dzień w podróży. Najpierw jedziemy do Elbląga, ponieważ zabieg ma mi robić jednak jakaś pani doktor, która to chce mnie osobiście zobaczyć, zbadać i porozmawiać. Taaa, okaże się, czy będzie się to różniło od rozmowy z ordynatorem, gdzie wizyta była na dziesiątą, a wyjechaliśmy po czternastej. Lepiej, żeby jutro to wszystko poszło sprawniej, bo na dziewiętnastą jest komisja zusowska w Gdańsku, a niczego z tych dwóch rzeczy nie da się przełożyć, niestety.
Pięęęękne zabawy suno mi ostatnio wyszły, w nowszej, zaktualizowanej wersji stronki, kilka z tych wymyślonych melodii trzeba będzie naprawdę nagrać w formie prawdziwych podkładów i jjjaaa to zzzaśpieeeeewam. Superrrr! Podoba mi się to, nawet subskrybuję, dzięki temu mogę robić z tymi utworami co chcę, a ponieważ nie umiem komponować melodii, ale pisać teksty chyba umiem i lubię, to to narzędzie jest mi pomocne do tworzenia melodii. Mam już w planach odtworzenie kilku podkładów i zaśpiewanie swoich autorskich tekstów. No aaale, na razie są rzeczy ważne i ważniejsze, wszystko po kolei. Tym czasem, do następnego wpisu.