Dzień dobry! Witam bardzo serdecznie z mojego wyjazdowego delusia, którego udało się wreszcie zmusić, żeby pożarł wszelkie potrzebne aktualizacje i dzięki temu, pozwolił mi zainstalować eltena, a w związku z tym, mogę pisać, mogę śledzić inne blogi. Co prawda nie obyło się bez grzebania w aplikacji dell audio, bo skubaniec po ukończeniu aktualizacji systemu włączył mnie jakieś ulepszenia dźwięku, paskudnie brzmiące z resztą, no ale już wszystko działa, jak natura chciała.
Długo zastanawiałam się, czy ten wpis umieścić w myślniku niedzielnym, czy jednak tak sobie luzem i doszłam do wniosku, że czas zakończyć zaśmiecanie myślnika niczym konkretnym, albo inaczej, wszystkim i niczym. To znaczy, niedziele pojawiać się nadal będą, tylko teraz raczej wolałabym w nich zamieszczać konkretne postępy i kolejne kroki na przód. W związku z tym, że przed wyjazdem nic takiego się nie wydarzyło, da się to streścić w takim zwyczajnym wpisie.
Nie sądziliśmy, że kiedy zima odpuści, poczujemy się jak byśmy na nowo odzyskali wolność i skrzydła. Naprawdę, niesamowite uczucie, kiedy możesz wszystko sam. Co prawda na razie nadal na niewielkim polu manewru, ale i tak to uczucie jest rozpierające, a to chyba dobrze wróży na przyszłość. Do czego by to porównać…Może…Poczułam się tak, jakbym wstrzymywała oddech przez kilka minut i w ostatniej sekundzie przed zemdleniem znowu postanowiła zacząć oddychać. Kurcze! Czy to jest naprawdę możliwe, żeby tak człowieka cieszyło głupie wyjście do sklepu, po czystym chodniku bez grama śniegu? 😀 Czy tak będzie już zawsze? Taka radość, że nie trzeba prosić o pomoc nikogo z domowników? Jeśli tak, to bardzo mi się to podoba.
mam teraz naprawdę mnóstwo czasu na przemyślenia i refleksje, wcale nie dlatego, że jest nowy rok, tylko jak to na swoim blogu ostatnio pisała Julitka, nie w każdym domu zawsze są jakieś obowiązki, więc mogę się oddać przeróżnym przemyśleniom, póki jestem poza domem. Takie myśli nachodzą mnie też często w domu i są one raczej z tych pozytywnych, hociaż chwilami to wszystko jest nie do uwierzenia. Lawina wydarzeń, która trwa już rok i osiem miesięcy pędzi tak szybko, że Kasia jeszcze sprzed pięciu lat nie sądziłaby, że jej życie kiedykolwiek tak się zmieni, zmieni się na dobre, że tak się przewartościuje. Oczywiście, ,że zawsze o tym marzyła, ale nigdy nie robiła nic, żeby tak się stało. Odkładała życie na potem…Cieszyła się głupotami i żyła z dziś na jutro. Pogodziła się z tym, że za przygotowywanie jedzenia odpowiedzialna nigdy nie będzie, za sprzątanie może, ale najlepiej tylko swojego pokoju i że zawsze jest lepiej tak, jak chcą inni, nie ona. Kto wie? Może się po prostu poddała, może nie widziała dla siebie przyszłości, jak wiele osób w jej sytuacji, z którymi przebywała i przebywa nacodzień. Okazało się, że musiał po prostu minąć pewien czas…Ktoś musiał rzucić iskrę, żebym była wstanie wzniecić pożar, żeby to uśpione życie obudzić i wprawić w ruch. Najpierw pierwsza praca, wspaniała praca, dobre i złe doświadczenia z niej wynikające. Jedne z lepszych to na pewno to, że po ponad 20 latach prowadzenia za rączkę z wielkim strachem, ale i determinacją zawalczyłam o siebie i dwa razy dziennie, przemierzałam 60 kilometrów w tę i z powrotem, a w miejscu docelowej pracy, nauczono mnie sobie radzić samodzielnie. To na pewno dało mi dużo pewności siebie, którą udało mi się zahować do dziś. W końcu nie każdy ma w sobie na początku swojej przygody otwartość do ludzi i w razie sytuacji tzw. Zagrożenia, czy jakkolwiek to nazwać potrafi poprosić o pomoc. W czasach szkolnych często przez osiem godzin nie chodziłam do toalety, bo sprawiało mi trudność, żeby kogoś poprosić o pomoc, a jeśli już, to nigdy nie znosiłam korzystać z toalet w miejscach publicznych, bo zawsze odczuwam tam atmoswerę napięcia, coś na zasadzie wyścigów, bo kolejka jest, a to jak na złość nie idzie szybko, więc lepiej odczekać swoje i dotrzeć do bezpiecznego miejsca, gdzie nie ma się już tego odczucia. To samo głupie wrażenie wstępuje we mnie, kiedy wchozę po schodach i ktoś nieznajomy idzie za mną. Wtedy automatycznie przyspieszam kroku, bo myślę, że ten ktoś się spieszy i ja go tylko spowalniam. Uchhh, nie umiem się tego wrażenia pozbyć xd. Ta niechęć korzystania z toalet w miejscach publicznych została mi do dziś, chociaż z drugą częścią problemu, czyli z proszeniem o pomoc już nie ma problemu 😀 wydaje mi się, a wręcz jestem pewna, że dzięki temu czasowi, dojazdom do pracy ten problem został zażegnany. To pierwsza część refleksji, o której myślę, że naprawdę nastąpił w moim życiu ogromny przeskok, samodzielnościowy i poniekąt emocjonalny. Udowodniłam sobie, że potrafię, chociaż sama nie wiem, czy spodziewałam się, że jestem do tego zdolna będąc całe życie, trochę na własne życzenie, a trochę nie, pod tzw. kloszem, w klateczce wielkości 15 metrów, z biurkiem i laptopem w środku.
W zupełnie nieoczekiwanym momencie okazało się również, że latami pielęgnowana z różną częstotliwością, ale jednak…Można by ją nazwać koleżeństwem, chociaż teraz to ze spokojem przyjaźnią przerodziła się w wielką miłość. Jak to się stało? W zasadzie chyba przypadkiem, chociaż podobno przypadków nie ma, więc po prostu tak musiało być. Chciałam z kimś pobyć, porozmawiać, chyba miałam jakiś cięższy czas…Nikogo nie było, wszyscy w rozjazdach. Na teamtalku był tylko Michał, oglądał jakiś mecz. Zapewne gdyby oprócz niego był ktoś jeszcze, nie przyszłoby mi do głowy zajrzeć na kanał odpowiadający za streamowanie meczy, ale tak? Stwierdziłam, że w zasadzie nie mam nic do stracenia, bo przecież czasem rozmawiamy, czasem się nagrywamy, czasem do siebie piszemy. W prawdzie raczej o niczym szczególnym, a jeśli już, to słowa – #Tozostajemiędzynami nigdy nie zostały złamane. Jak tak teraz o tym myślę, to jest naprawdę niesamowite, bo nie byliśmy wtedy nawet przyjaciółmi, więc mogło się zdarzyć wszystko, co nie jednokrotnie niszczy, wydawałoby się, prawdziwe przyjaźnie, a jednak nie. Nie mogę powiedzieć, że przez lata znajomości przepadaliśmy za sobą nie wiadomo jak, bo często się spieraliśmy w dyskusjach, często wyrażaliśmy niezrozumienie dla swoich pasji, ale kontaktu nigdy nie traciliśmy. Pamiętam jak dziś, jak mnie denerwował. Wystarczyło tylko, że ktoś powiedział o jakichś problemach zdrowotnych, a Aleks natychmiast stawiał diagnozę mówiąc, że tak miał i to może być to, ewentualnie, że miał to sąsiad, znajomy, czy ktokolwiek tam inny. Podnosiło mi to ciśnienie jak nie wiem 😀 i w nerwach mówiłam, znahor pieprzony. 😀 😀 Ale tak widocznie miało być, że wieczór 23 maja 2022 roku, miałam spędzić w towarzystwie znahorka i jego meczyku. No i tak się dobrze rozmawiało, że nastąpiło pytanie: –
A czemu ty tak właściwie się już do mnie nie nagrywasz? –
No, bo straciłem do ciebie numer po zmianie telefonu, jak wiele kontaktów z resztą.
-Tak? To ja się do ciebie nagram i go odzyskasz
Czy to w tamtej chwili był podryw? Kolejna szansa na rozpalenie kolejnej iskry? Chyba nie…Na pewno nie, chociaż od tamtej chwili nagrywaliśmy się codziennie, niemal nieustannie, ale bardzo oficjalnie. Dzwoniłam do niego zawsze wracając z pracy i niemal każdy wieczór spędzaliśmy razem, choć niewiele tego czasu było, bo chodziłam spać z kurami, ale w miarę upływu miesięcy, no…Niewielu, bo zaledwie dwóch, może półtora, okazało się, że przez ten cały czas stawaliśmy się sobie coraz bliżsi, a tak na 100% to okazało się po pierwszym, najwspanialszym spotkaniu w Krakowie. Ja sama ganiłam się za to, że ta miłość…Zakochanie…Zauroczenie…Ciężko to było wtedy nazwać, tak szybko przyszło. Co szybko dane, jeszcze szybciej zabrane, bałam się tego jak jasna cholera. Bałam się, bo związków w moim życiu było niewiele, zostałoby palców u jednej ręki gdyby chcieć je zliczyć, z jednej strony tego chciałam, byłam gotowa, wciągało mnie coraz bardziej, a z drugiej ten strach, no i czego się chwycić? Na szczęście uchwyciłam się tego, co mnie wciągało, tej kolejnej iskry, która o kolejne 360 stopni zmieniła moje życie na lepsze! Co nagle, to po diable, ale nie w tym wypadku i to wiem na pewno. Podejrzewam, że gdyby Aleks mógł wybrać sobie zwierze, które odzwierciedla jego naturę, to z pewnością byłby to pies, ponieważ co jak co, ale charakteryzowała go zawsze, niezmiennie wierność, przywiązanie i oddanie, aż do bólu. Zero odstąpień od reguły, zapewne pomaga mu w tym nieco introwertyczne usposobienie, ale nie ma opcji, żeby inna Ewa go skusiła, póki żyje ta, której oddał serce, z wzajemnością z resztą. Zaręczyliśmy się po siedmiu miesiącach związku, a jeszcze przed datą oficjalnego chodzenia ze sobą…Jak to się tam mówi będziemy małżeństwem. Jedni powiedzą, że to się spali na panewce i jeszcze szybciej się skończy nim się zaczęło, inni powiedzą, że znają pary, które prędzej jeszcze niż my się poślubiły i żyją do dziś, tak jak rodzice Michała i ja doskonale zdaje sobie sprawę, mam niezachwianą wiarę w to, że należymy do tej drugiej kategorii, ponieważ z nikim, nigdy w życiu nie było mi tak wspaniale. Nikt, nigdy w życiu nie był w stanie popchnąć mnie do tego, żeby być w związku, ale nie tylko na odległość i cieszyć się spotkaniami w miarę możności. Spotkałam konkretnego człowieka, który miał konkretny plan i wiedział czego chce, a tymsamym uświadomił mi, przypomniał, że ja też o tym przecież marzę. Zapewne dlatego na pytanie: Czy zostaniesz moją żoną? – Odpowiedziałam tak, a jakiś czas później opuściłam dom na półtorej miesiąca w związku z naukami przed małżeńskimi tylko po to, żeby okazało się, że po tym czasie nie jest możliwe mieszkanie na odległość z kimś, kogo kocha się tak bardzo, że nikogo nigdy bardziej i…Już bardziej się nie da hahah. Z początku było ciężko, nie powiem, że nie, bo nie da się ukryć, że nawet jeśli bardzo chcesz się wyrwać z rutyny i zmienić życie, w momencie kiedy to się stanie to okazuje się, że jednak bardzo brakuje tej rutyny, starych przyzwyczajeń, ale powoli, powoli i to uczucie mija. No więc kolejny obrót o 360 stopni. Czy to możliwe? Przecież nigdy, nic, sama…A tu nagle decyzja, która była nam potrzebna i trzeba było ją podjąć bardzo szybko – Wynajmujemy mieszkanie! Wynajmujemy, nie ma odwołania od tej decyzji. No ale jak sobie poradzimy? Przecież oboje w domu robimy…Niewiele…Prawie nic…Musimy! Inaczej już na zawsze osiądziemy na mieliźnie nicości, co z tego, że razem? To, że nie było, nie bywa i zapewne jeszcze nie jeden raz nie będzie łatwo wiecie z niedziel, ale to, że w tym czasie spinając poślady, załamując się, ciesząc, płacząc niezmieniło faktu, że byliśmy i wciąż jesteśmy dla siebie ogromnym wsparciem i dodatkowo okazało się, że umiejętności związane z samodzielnym mieszkaniem wykształcone są bardzo dobrze, niektóre się dokształcają 😀 ale generalnie, niczego nie żałujemy. Czy się kłócimy? Bardzo mało, jeśli mówimy o kłótniach poważnych, raczej się tylko w żartach przezbywamy. Czasem lubimy na siebie wzajemnie ponarzekać. Potrafimy otwarcie rozmawiać o tym, czego brakuje, co powinno zostać zmienione i powoli od słów do czynów. Brzmi jak idylla, ale naprawdę tak jest. Jesteśmy w związku również przyjaciółmi i nawet jak nie zgadzamy się w jakichś kwestiach ze swoim zdaniem, to przynajmniej staramy się je chociaż zrozumieć, jeśli nie zaakceptować. Słowo przepraszam nie jest często używane, bo żadko kiedy bywa potrzebne, ale jeśli musi być, to jest, zupełnie inaczej niż w moim rodzinnym domu. Czy istnieją w naszym związku kompromisy? Zależy w jakiej materii, ale raczej tak. Jedno jest pewne, cokolwiek by się nie działo, byle być razem, zawsze iść ramie w ramie. Niespodziewalibyśmy się, ale tak się stało, tak być miało, że dopasowały się dwie właściwe osoby, z doprecyzowanym celem w życiu i powolutku robią wszystko, żeby go osiągnąć. Dla jednych ten cel będzie bez sensu, bo cóż to za cel stworzyć rodzinę, być szczęśliwym, mieć pracę, zajmować się domem, bez sensu, jak setki ludzi. To nie to samo co studia wyższe, któreś skolei, potem praca, może ewentualnie rodzina. Ja dziś uważam, że niech każdy dąży do celu jakiego tam chce, jeśli jest pewien, że da mu to szczęście.
Tak więc, podsumowując…Niecałe dwa lata…Dużo się zadziało i dobrze, że umiałam wyciągnąć po to rękę, a gdyby mnie ktoś zapytał, czy gdybym mogła cofnąć czas, zdecydowałabym się to powtórzyć? Oczywiście, że tak, bo to był dobry czas, nawet z różnymi przykrymi doświadczeniami, sytuacjami i znajomościami po drodze. Mogę sobie otwarcie powiedzieć, że jestem z siebie dumna i zadowolona i wiem, że jeszcze wiele wyzwań przede mną, wiele trudnych sytuacji, wyborów, ale czuję, że dam radę. Życie staje się jakieś fajniejsze mimo trudów, kiedy mogę je z kimś dzielić, komu nie jest obojętne, co zrobię, gdzie pójdę, jak się czuję. To zawsze powtarza Michał i nie mogę się z tym nie zgodzić, a ten przepiękny pierścionek namoim serdecznym palcu przypomina mi czasem, kiedy myślę o tym jak o niemożliwym, że kurcze! Ja nie śpię…Nie czytam książki, to dzieje się naprawdę! Naprawdę za chwilę będę żoną, która ma kochającego męża. Praktycznie bez nałogów, może czasem troszkę leniuszkowatego, czasem potrzebuje, żeby go trochę postrofować, pokierować, podyktować, ale to chyba jak każdy facet i gdybym chciała lepszego, to po pierwsze lepszego nie ma, a po drugie, to byłabym największą idiotką na tej planecie.
Jeśli chodzi o święta, poraz pierwszy spędzałam je poza rodzinnym domem. Ustaliliśmy, że to będzie najlepsze wyjście zważając na fakt, że Michał postawił wszystko na jedną kartę i opuścił dom rodzinny na odległość ponad 500 kilometrów. Inna sprawa, że zmusiło go do tego życie, albo inaczej mówiąc, niesprzyjające życiu okoliczności, w których okazało się, że w tej wspaniałej miejscowości życia bez samochodu, niemal bez internetu po prostu nie będzie, jeśli mówimy o egzystowaniu na poważnie, we dwoje i tak dalej. Mimo, że w mieście bardzo szybko się zaklimatyzował to jednak normalne, że tęskni za rodziną, która jest naprawdę cudowna i czasami trochę jej zazdroszczę, chociaż nie ma czego, przecież niebawem stanę się jej częścią, ale wiecie o co chodzi…:D najpierw było mi jakoś tak dziwnie, że święta, bez rodziny…Jakkolwiek bywało różnie z atmoswerą świąt, ale jkto będzie, a co jak będzie mi smutno bez nich? No wiem, wiem, w przyszłym roku spędzimy z nimi święta i sylwestra, ale kurde, no jak to będzie? Zmartwienia okazały się zupełnie niepotrzebne, ponieważ nie zdążyłam zatęsknić za domem. Po pierwsze dlatego, że w noc przed wigilią nawiedziła nas jelitówka, a konkretnie Michała. Nie spał on, bo się męczył odkrywając wysokość skali głosu nad muszlą w toalecie, nie spałam ja, bo nie sposób spać przy takich dźwiękach, ale serce ściska się z żałości, bo nie mam na to wpływu, dodatkowo atakują myśli, czy od tego wysiłku do mojego starego arytmika nie będziemy zaraz wzywać pogotowia, czy nie załączy się arytmia właśnie. Sytuacja uspokoiła się koło 3 nad ranem, więc uznałam, że chyba mogę iść spać, ale jak obudziłam się koło 10 to okazało się, że jelitówka dobiera się również do mnie. Zupełnie inaczej, bo byłam bardzo słaba, męczyłam się przejściem do łazienki, ale w zasadzie to ani górą, ani dołem nie szło, jednak zapobiegawczo wzięłam, nie wiem po co stoperan, bo potem tylko problem był w następnych dniach xd. O 19 przy kolacji odliczałam czas, kiedy będę mogła się położyć do łóżka, a wachlowanie łyżką w talerzu pełnym barszczu z uszkami okazało się niesamowicie trudne. W końcu gdy otworzyliśmy prezenty, a termometr wskazał nieco ponad 37 stopni, ostatkiem sił wdrapaliśmy się po schodach na górę i o godzinie 21 spaliśmy jak dzieci. No i potem już lawinowo, w pierwszy dzień świąt wirus dopadł i szwagierkę. Ciekawe, czy oprócz fajnych prezentów, udało nam się zrzucić coś na wadze? 😀 W końcu o jedzeniu w te święta nie było zbytnio mowy, ale mimo wszystko, było fajnie. Spokojnie, rodzinnie, tak jak powinno być w święta.
Do idealnego sylwestra jaki mi się marzy już dużo nie brakowało, bo również większość dnia spędziliśmy w gronie rodzinnym, jeśli chodzi o trunki, to również były i to dużo, ale jeden kieliszek na pół godziny, więc wszyscy dotrwali do północy, a nawet dalej. W związku z czym poznałam zupełnie nowy i lepszy wymiar sylwestra, bo u mnie w domu raczej nikt nigdy tego nie respektował i po północy wszyscy już spali, oprócz mnie. W starym roku oficjalnie pożegnałam to, co złego zdarzyło się w ostatnich miesiącach wypijając od godziny 17 do 2 nad ranem 14 kieliszków i lampkę szampana. Wnioski w nowym roku wyciągnięte ze starego, pielęgnować to co dobre, starego i złego nie rozpamiętywać, ufać, ale uważać i kochać! Kochać ponad wszystko.
W nowym roku pierwszym postanowieniem jest, żebędziemy więcej mieszkać niż podróżować. Drugim, że kupujemy blender i robimy zdrowe koktajle, a ja się uczę robić zupy i zupy krem. Trzecim, jak co roku, zrzucamy na wadze. Czwartym, uczymy się nowych tras i staramy się dążyć do jeszcze większej samodzielności, stopniowo, ale koniecznie. Piątym i chyba ostatnim, nie zwariować w ferworze przedślubnych przygotowań i spraw z tym związanych, bo teraz dopiero się zacznie. 😀
Na zakończenie, trochę z opóźnieniem, ale ważne, że szczerze, życzymy wam na ten rok dużo zdrowia, bo jak jest zdrowie, to wszystko inne powoli przyjdzie. Dużo cierpliwości do tego, w czym zazwyczaj jej brakuje, jeszcze więcej empatii, sukcesów na polu zawodowym i prywatnym. Przełamywania swoich barier i zakopywania wszelakich lęków, które coś uniemożliwiają. Zrozumienia, szczęścia, pieniędzy i ogólnie wszystkiego, czego pragniecie. Pozdrawiamy jeszcze ze Świętokrzyskiego!
Ps: Aleks od czasu, gdy tu przyjechaliśmy, ma zajawkę na temat czytania, słuchania o wszelakich ekspresach do kay. Wszystko zaczęło się od tego, że szukał rozwiązania, dlaczego nasz spieniacz tak niemiłosiernie piszczy przy spienianiu mleka i okazało się, że po prostu zbyt mocno go zanurzamy w mleku, a wystarczy tak trochę i szklankę ustawić pod kątem. Na tapecie ekspresowej jest youtubowy kanał, który prowadzi cofee doctor 😀
Ps2: W najbliższych dniach po powrocie spodziewamy się naszej kochanej Ewesi, z którą mamy w planach pichcić i kucharzyć, więc niedziele nadal będą. Oj, będą, bo zima ma przyjść straszna, że nic tylko siedzieć w domu z pełną lodówką i gotować. 😀